artluk nr 4/2008
Joanna Pokorna-Pietras
MIĘDZY NATURĄ A SZTUKĄ
Nasze Słońce za jakiś czas zacznie umierać. Wejdzie w fazę czerwonego olbrzyma, a jego średnica przekroczy średnicę orbity naszej planety. W ten sposób Ziemia zostanie wchłonięta przez Słońce. A my – jak na razie – martwimy się zaledwie kilkustopniowym wzrostem temperatury wody w oceanach. Ziemia raz była lodowa kulą, innym razem rozgrzanym piecem, a życie człowieka jest jedynie epizodem. Konferencja ONZ w sprawie zmian klimatu, która odbywała się w grudniu w Poznaniu debatowała nad globalnym ociepleniem. Czyż nie lepiej jednak pozostawić sprawy własnemu biegowi i spojrzeć na nie z mniej egoistycznego punktu widzenia? Gdy wyginiemy, może ustąpimy miejsce do życia istotom o ewolucyjnie wyższym poziomie rozwoju. Tak jak dinozaury dały szansę ssakom, a w konsekwencji człowiekowi. Może wtedy i sztuka (jeżeli będzie istniała) będzie ciekawsza, a przede wszystkim mądrzejsza.
Tak czy owak, jesteśmy uzależnieni od natury. Ta ogólna refleksja jest przyczynkiem do tematu przewodniego niniejszego numeru „artluka”. Przypatrujemy się w nim relacjom natury i sztuki, ich wzajemnym powiązaniom i wpływom. Przedstawiamy inspiracje naturą w twórczości Christiane Löhr oraz Ernesta Neto, a także dokonania land artu w przeszłości i dzisiaj. W rozmowie z Teresą Murak przekonujemy się, że tworzywem sztuki może być roślina we wszystkich fazach rozwoju. W tekście Alicji Kępińskiej opublikowanym przed ponad 30 laty w „Biuletynie Związku Polskich Artystów Plastyków” dostrzegamy, jak wówczas interpretowano postawy ekologiczne w sztuce. A może zgodzimy się z Janem Dziaczkowskim, że lepiej obcować z naturą (sztuką) bez towarzystwa innych osób? W każdym razie nie w tłumie ludzi, o czym pisze w swoim artykule również Jerzy Olek. Na pewno nie wyczerpiemy tematu relacji człowieka z naturą. Zaledwie go dotkniemy. Życzymy przyjemnej lektury.
Na okładce:
Piotr Dryja, fragment plakatu „sztuka i natura”. Fot. P. Dryja
OTWARCIE NA WSZELKĄ WZAJEMNOŚĆ
Z Teresą Murak rozmawia Michał Mencfel
Michał Mencfel: Proponuję, byśmy na początek porozmawiali o rzeźbie, o problemach dla rzeźby zasadniczych, o tym, co w ogóle znaczy być rzeźbiarzem i przede wszystkim, czym jest materia rzeźbiarska, tak przecież ostentacyjnie ujawniająca się w twoich pracach. Czy zadaniem rzeźbiarza jest poddać się materii, czy z nią zmagać? Odnaleźć w niej formę czy nadać jej formę?
Teresa Murak: W rzeźbie i sztuce w ogóle szukam harmonii. Oczywiście, wykorzystuję materialność i zmysłowość, ale istotna i bardziej interesująca jest dla mnie ta druga warstwa, niematerialna. Można powiedzieć, że rzeźbienie to jest jak objawianie miejsca przemienienia, czyli procesu, w którym tworzenie i poznanie są tożsame, są jednym. Właściwie interesuje mnie to, co jest niewidzialne. Każdorazowo chcę przekraczać materialność, by unaoczniać to, co niewidzialne, poszukuję obszaru duchowego, a nie uroku powierzchowności. Zarazem poznanie ma taką właściwość, że im więcej poznajemy, tym więcej mamy do poznania. Obszar niepoznany rozrasta się proporcjonalnie do poznanego. Ja to poznawanie oddaję ludziom.
M. M.: Materia, z jakiej wykonane są twoje prace jest często uboga, niepozorna, ale przy tym dynamiczna i nietrwała. Czy pracując w takim materiale, można powiedzieć, że oto rzeźba jest, czy tylko, że staje się lub może przemija? I czy przeznaczeniem rzeźby (sztuki) nie jest trwanie?
T. M.: Nie. Przeznaczeniem sztuki jest życie, doświadczanie. Rzeźba jest wtedy, kiedy jest serce, oczy, dotyk. Nigdy nie miałam pokusy zmagania się z czasem. W ogóle nie mam do czasu żalu, nie mam nawet takiej tęsknoty. Mam natomiast takie odczucie, że wydeptuję jakąś ścieżkę, że przez coś się przedzieram… Mój czas biologiczny jest tu oczywiście bardzo ważny, jak również to, co ja ze sobą robię i co świat ze mną robi, ale mam nadzieję, że jakaś ścieżka zostanie.
Fot.
Teresa Murak i Mateusz Rembieliński, fragment „Partytury na czas i miejsca”, plac przed Centrum Expo XXI, Warszawa, 29-31.08.2008, „Rzeźba pulsuje – naczynia otwarte”. Fot. Archiwum T. Murak
TOPOLOGIA SKÓRY
Z Ernestem Neto rozmawia Dobrila Denegri
Dobrila Denegri: Jakie źródła, tematyka czy odczucia przyczyniają się do powstawania twoich prac?
Ernestem Neto: Zasadniczo jest to sama idea naszego ciała, naszego ja, na przestrzeni dziejów. Na początku i na końcu ciało wyznacza miejsce naszego istnienia, a czas określa to, czym dysponujemy, kulturę. Odbieram ciało jako krajobraz, więc zastanawiam się nad ciągłością, łącznością pomiędzy ja a światem zewnętrznym. Ciekawe jest także postrzeganie kultury jako żywego organizmu. Lubię zagłębiać się w powiązania pomiędzy fizyką a strukturami biologicznymi. Pociąga mnie niemożliwy do zrealizowania pomysł zatrzymania czasu... Ciekawi mnie, jak nasze emocje radzą sobie ze zwiększoną dawką energii, jak radzimy sobie z własną zmysłowością i jak postrzegamy swoje istnienie w polu grawitacji, tej tajemniczej siły, której działania doświadczamy na co dzień i która utrzymuje nas na ziemi. Jest ona niewidoczna, lecz rzeczywiście działa. Jeśli Bóg istnieje, powinna nim być grawitacja – jest wszędzie, nikogo nie osądza, jest równa wobec wszystkich!
D. D.: Jak doszło do powstania pracy „Gdy nic się nie dzieje” prezentowanej obecnie w Muzeum Sztuki Współczesnej w Rzymie?
E. N.: Jest to przetworzony model, który po raz pierwszy wykonałem w 2002 lub 2003 roku w Sydney. Zainstalowałem tam podwójne pole siatki z wieloma spadającymi kroplami wypełnionymi rozmaitymi przyprawami. Tutaj natomiast mamy konstrukcję drewnianą, którą teraz zastosowałem, by powiększyć pracę i umożliwić jej zawieszenie w jednym punkcie... Pozwolić, by się swobodnie obracała niemal nieskończonym ruchem, poddana ciągłemu działaniu niesamowitego prądu powietrza generowanego przez ten przeszklony korytarz. Ideą tej pracy jest równowaga. Z jednej strony mamy pole o większym zagęszczeniu, z drugiej o niewielkim. Wszystko utrzymuje dość prosta, lecz jednak złożona konstrukcja architektoniczna, która łączy pole z przyprawami. W jego centrum znajduje się inny element, który również się unosi – jest organiczny, a pod względem położenia przypomina wejście chronione przez otaczające je krople. Przypomina to wnętrze jakiejś mikrostruktury. Wreszcie, są tu tylko dwa opadające elementy, które wspierają się wzajemnie na tym świecie.
Fot.
Ernesto Neto, „Gdy nic się nie dzieje”, Muzeum Sztuki Współczesnej w Rzymie, 2008. Fot. Giorgio Benni / © Ernesto Neto oraz MACRO
Scott Thoe
LOFOTY PEJZAŻ DEPRESYJNY
Dla artysty mieszkanie na norweskich wyspach Lofotach jest niczym przebywanie na niekończącym się plenerze. Budzi się co rano, mając przed sobą pejzaż. Nie może od niego uciec, zasłaniając okna, ponieważ wycie wiatru, grzmot fal rozbijających się o piaszczysty brzeg i zapach morza przenikają przez ściany. Podczas jesiennych sztormów odczuwa nawet drżenie podłogi. Lofoty od wieków przyciągają artystów ze względu na ogromne kontrasty, groźny ocean, strome, niebezpieczne góry i nieprzewidywalną pogodę. Nie ma tu sygnalizacji świetlnej, w soboty sklepy pracują do 14.00, a jeśli zabraknie pieniędzy na przelot, podróż parowcem na stały ląd zajmuje wiele godzin. Innymi słowy, nie jest to bynajmniej raj dla wielbicieli zakupów. Odwiedzający wyspy poszukują na nich wrażeń, jakich dostarcza turystyka ekstremalna lub pomysłów na nową wystawę, powieść czy koncert.
Najbardziej satysfakcjonującym projektem artystycznym była dla mnie natomiast sztuka ziemi – land art, czyli praca w bezpośrednim kontakcie z naturą. Land art w Høynes, na północnym krańcu wyspy, na której znajduje się moja pracownia, składa się z kilku nasypów ziemnych wysokoúci 3-4 m. Zmieniły one bieg niewielkiego strumienia przepływającego przez tę okolicę. Nasypy te nawiązują do dwóch zjawisk typowych dla wyspy – zakoli moren powstałych w wyniku przemieszczania się lodowca oraz licznych kurhanów grobowych, które pozostawili po sobie ludzie zamieszkujący wyspę w epoce kamienia, 5-6 tysięcy lat temu. Wznosząc kurhany, ludzie epoki kamienia często powtarzali naturalne formy otoczenia, niemal jakby chcieli zamaskować swoje mogiły. Miejsca pochówku często skierowane były w stronę morza czy malowniczych dolin.
Fot.
Scott Thoe, realizacja land artu w Høynes. Fot. Archiwum S. Thoe
Dobrila Denegri
ARCHITEKTURA LEKKICH UTOPII
Ponieważ dzisiejsze społeczeństwo musi niezwłocznie być może bardziej niż kiedykolwiek ustosunkować się do niektórych z tych kwestii, część młodych artystów odnosi się do nich w zupełnie nowy sposób, który ponownie przydaje sztuce jej twórczego ducha i potwierdza jej zdolność do wymyślania i tworzenia „lekkich” utopii.
Prace Christiane Löhr wydają się wyjątkowe zapewne dlatego, że tworząc swoje rzeźby i instalacje, stosuje ona bardzo proste środki. Dzieła artystki powstają w jej bezpośrednim kontakcie z naturą, która stanowi źródło wykorzystywanych do ich kreacji materiałów: nasion rozmaitych roślin (oset, bluszcz, rzep) używanych w niewielkich rzeźbach przypominających nam o architektonice przedmiotów codziennego użytku czy końskiego włosia w małych i większych „rysunkach” ornamentalnych. Tworząc rzeźby, artystka zdaje się kierować wewnętrzną geometrią naturalnych form ziaren, skutkiem czego powstałe obiekty przypominają cudowne twory wyimaginowanej architektury – zadziwiająco lekkie i delikatne, a zarazem mocne i trwałe.
Fot.
Christiane Löhr, „Trawiasta kopuła”, źdźbła trawy, 2006. Fot. Archiwum Ch. Löhr
Witold Kanicki
SZTUKA NA POMOC NATURZE
Projekt „Mended Spiderweb” („Naprawione pajęcze sieci”) stanowi typowy dla twórczości Katchadourian przykład artystycznego dialogu z naturą. Poprzez potraktowanie samej natury jako jednego z materiałów artystycznych stała się ona podstawowym tematem dzieła. Jak wiele innych realizacji tej artystki projekt ten mieści się pomiędzy rzeźbą efemeryczną, działaniem i fotografią. Bez wątpienia w podobny sposób rozpatrywać można większość prac z pogranicza land artu, które zwykle łącząc aspekty rzeźby i efemerycznego performance'u, docierają do nas i funkcjonują zwykle w obiegu artystycznym właśnie pod postacią fotografii. Ponadto, analogicznie do głównych przedstawicieli tegoż kierunku, Katchadourian ingeruje w środowisko, tyle tylko że w skali mikro. Zamiast bowiem zmieniać krajobraz, jak czynili to Robert Smithson czy Michael Heizer, amerykańska artystka koncentruje się na małym fragmencie natury – pajęczych sieciach. Uszkodzone sieci ulegają „naprawie” przy użyciu czerwonej nici krawieckiej, mocno odróżniającej się od subtelnych pajęczych konstrukcji. Czasem, doklejając nitki do sieci, artystka zmuszona była wpierw usztywnić delikatną, naturalną konstrukcję, chroniąc ją przed uszkodzeniem, nierzadko nieuniknionym... Zastosowane przez Katchadourian narzędzia również stanowią fragment dzieła – „Samoobsługowy zestaw reperujący do pajęczych sieci”, powstały z nożyczek, pęsety, kleju oraz nici różnej grubości i długości, to jedna z części składowych tej wielowątkowej serii prac.
Fot.
Nina Katchadourian, projekt „Mended Spiderweb” („Naprawione pajęcze sieci”), 1998. Fot. za zgodą artystki, Galerii Sary Meltzer (Nowy Jork) oraz Galerii Catharine Clark (San Francisco).
Sebastian Dudzik
MŁODZI W BUKARESZCIE?
Październik to miesiąc wywołujący u większości z nas mieszane uczucia. Nostalgia wspomnień ciepłych dni lata miesza się często uczuciem ulgi, że mija już powakacyjny szok i przyzwyczajamy się do tradycyjnego rytmu pracy. Na to wszystko nakłada się przygnębiająca zmienność pogody, która nieuchronnie zbliża nas do chłodnego, dżdżystego listopada. Z tego depresyjnego nastroju wyrywać nas może tylko istna orgia jesiennych barw natury. Tak wiele różnych uczuć towarzyszyło mi też po wizycie w Bukareszcie, gdzie 3 i 4 października uczestniczyłem w kolejnych odsłonach otwarcia trzeciej edycji Biennala Tinerilor Artisti (Biennale Młodych Artystów), organizowanego przez Meta Cultural Foundation przy wsparciu Goethe Institut w Bukareszcie i Institutul Cultural Roman. Ta zaplanowana na cały październik impreza oprócz niewątpliwych atutów miała bowiem wiele słabych stron.
Jak się rzeczy mają.
Trzecia edycja cyklicznej imprezy przez wielu uznawana jest podobno za najtrudniejszą. Przyczyn jest kilka, między innymi ugruntowanie pozycji w kalendarzu imprez oraz weryfikacja trafności i trwałości przyjętej formuły. Wiele przedsięwzięć kończy swój żywot jeżeli nie po pierwszej, to właśnie po trzeciej edycji. Jaka więc przyszłość czeka bukareszteńskie biennale?
Fot.
Sibin Vasilev, „Infrasonic Variation”, instalacja, 2008. Fot. Materiały prasowe Biennala Tinerilor Artist
Jacek Kasprzycki
DEFINIOWANIE MALARSTWA
Jak prezentuje się teraz współczesne polskie malarstwo? Sadzę, iż po boomie na początku XXI stulecia nastąpiło pewne „wyciszenie”. Wyrównany poziom prac i kontynuacja tych samych tendencji przez tych samych artystów, mających swych duchowych „następców”, jest aż nadto widoczna. Prace przedstawicieli średniej generacji i najmłodszych twórców dość niebezpiecznie upodobniły się do siebie, tak że mamy trochę wrażenie déja vu. Czy to źle? Nie. Malarstwo widocznie takie właśnie być musi. Jest niejako wyspą wytchnienia artystów w morzu ciągle niespełnionych nadziei na „pojawienie się nowości”. Malarstwo nie jest tabloidem i nie musi epatować nowością. Samo przedstawia obraz trwania i tym trwaniem niejako pozostaje. Również jako obiekt. W 2008 roku jury z pewnością miało „ciężki orzech do zgryzienia”. Ze starcia wizualnych i warsztatowych poetyk najlepiej wyszedł Jacek Sztuka z pracą „Mięso – złom II” będącą swoistą syntezą tradycji przedstawiającej i metaforycznej. To Grand Prix festiwalu. Wyróżnienie „artluka” zdobyła praca Andrzeja Wasilewskiego „Pin-up Apples” zarówno przełamująca „polską” tradycję, jak i wybijająca się dowcipem z pewnego nastrojowo-kontemplacyjnego marazmu imprezy. Wyróżnienie honorowe za obraz w plakatowej konwencji przestawiający negatyw słynnej telewizyjnej ikony przemawiającego z ekranu telewizyjnego generała J., po którym spacerują muchy otrzymał młody Michał Minor. Pozostałe wyżej wymienione wyróżnione prace to także dzieła malarzy „startujących” w XXI wieku. Nagrodę ZPAP przyznano doświadczonemu Tadeuszowi Wiktorowi za „Ikon III – Pamięci K. Malewicza”, czym przypomniano niejako o źródłach współczesnego malarstwa, w których minimalizm formy spotyka się z maksymalną kumulacją różnorodnych historycznych odniesień. Także do dziejów sztuki.
Fot.
Jacek Sztuka, „Mięso – złom II”, olej, 2006. Fot. Materiały prasowe XXII Festiwalu Polskiego Malarstwa Współczesnego w Szczecinie
Nagroda „artluka”: Andrzej Wasilewski, „Pin-up Apples”, olej, 2008. Fot. Materiały prasowe XXII Festiwalu Polskiego Malarstwa Współczesnego w Szczecinie
INTRO
Kot Schrödingera
Joanna Pokorana-Pietras
KORESPONDENCJE
Sztuka to ja!
Agnieszka Kluczewska
Wersalu dla Koonsa
Matylda Taszycka
Młodzi w Bukareszcie?
Sebastian Dudzik
Kuracja odmładzająca...
FIAC 2008
Christine Coquillat
Laboratorium architektury
Grażyna Banaszkiewicz
Miejski makijaż
Liverpool Biennial
Agnieszka Kulazińska
Praskie spotkanie
Agata Szkup
LEKCJE PLASTYKI
UDZIELANE SAMEMU SOBIE
Technika i wegetacja
Marek Sobczyk
KONTEKSTY
Mnogie światy
Jerzy Olek
Sztuka na pomoc naturze
Witold Kanicki
Człowiek – ziemia, współ-czucie
Sebastian Dudzik
Architektura lekkich utopii
Dobrila Denegri
MEDIA SZTUKI
Potrzeba ciągłości
Jerzy Olek
AUTOKOMENTARZ
Lofoty - pejzaż depresyjny
Scott Thoe
OPCJE
Pejzaże odzyskane
Ewelina Jarosz
Natura generała
Marta Smolińska-Byczuk
GALERIA
Andzrej Gieraga
INTERVIEW
Otwarcie na wszelką wzajemność
Z Teresą Murak rozmawia Michał Mencfel
Topologia skóry
Z Ernestem Neto rozmawia Dobrila Denegri
Wielkie jest małe
Joanna Pokorna-Pietras
koresponduje z The Krasnals
POGRANICZA
Nagość i seks w tańcu
Daria Kołacka
De Natura
Krzysztof Moraczewski
NADINTERPRETACJE
Latent art, emerging art
Andrzej Kostołowski
KONTROWERSJE
Sztuka z trzewi artysty
Joanna Pokorna-Pietras
PIĘKNE SNY O WSPÓLNEJ SPRAWIE
Artyści pracowni NUKU
Na łonie natury
RELACJE
Definiowanie malarstwa
Jacek Kasprzycki
Między uwodzeniem a iluzją
Joanna Wowrzeczka
Jak uczyć fotografii
Magdalena Durda-Dmitruk
Strzał w dziesiątkę! X lAbiRynT
Kordian Bakuła
ARCHIWUM
Postawy „ekologiczne” w sztuce
w świetle badań nad strukturą mitów
Alicja Kępińska
KOMENTARZ
Agnieszka Gryska, Ola Paradowska
KRONIKA
Znowu Chimera dla „artluka”
Jacek Kasprzycki
KALENDARIUM