kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

Rafał Jakubowicz, „Arbeitsdisziplin”, druk do wystawy w Galerii Miejskiej Arsenał w Poznaniu, 2002. Fot. Galeria Miejska Arsenał w Poznaniu
STRACONE ZŁUDZENIA

Andrzej Mazurkiewicz

Jaki jest obecnie stan sztuki współczesnej? Warto zadać to pytanie po przeszło ćwierćwieczu włączenia Polski do wolnego świata. Ten wolny świat przed 1989 rokiem jawił się nam jako mityczna kraina, w której każdy będzie mógł nieskrępowanie wypowiadać się w swoich działaniach artystycznych. Nie będzie reżimowej krytyki, podporządkowującej sztukę polityce, a każdy twórca będzie mógł liczyć na szeroki odbiór społeczny. I cóż się stało? Po latach wolności nadszedł czas kakofonii, bo wszystko można. Nadużywanie wolności stało się normą, a skorzystali z niej przede wszystkim ci, którzy najmniej mieli cokolwiek do powiedzenia. Nastał czas hochsztaplerów i koniunkturalistów. Uwidoczniły się też wyraźne podziały, a ludzie sztuki zaczęli działać przeciwko sobie. Brak jakichkolwiek wartości, ubóstwo duchowe, walka o swój partykularny interes i słaby poziom artystyczny - to codzienność sztuki współczesnej. A składa się to wszystko na groteskowy obraz środowiska artystycznego.

Właśnie taki charakter ma tekst Karoliny Plinty „Do czego służy dobra zmiana? 7. edycja Kontekstów dzień po dniu” http://magazynszum.pl/krytyka/do-czego-sluzy-dobra-zmiana-7-edycja-kontekstow-dzien-po-dniu/ Unaocznia on nam do jakiego stanu intelektualnego „uwiądu” doszło środowisko artystyczne. Proces dezyntegracji i radykalizacji środowiska pogłębia się. Przypomina ten z czasów stanu wojennego, choć wtedy mieliśmy do czynienia jedynie z artystami postępowymi lub artystami reżimowymi. Dziś mamy „duże dzieci” walczące o większy kawałek tortu. Dlatego już nie powinno dziwić niepoważne traktowanie artystów przez społeczeństwo (w tym urzędników i polityków). Brak kontaktu środowiska z rzeczywistością doprowadził do jego alienacji i braku społecznego zaufania. Powstały zamknięte grupy samoadoracji, które nie dopuszczają nikogo do swojego towarzystwa, a co najgorsze - innych poglądów. Stan ten pogłębia jeszcze bardziej nowy nośnik komunikowania się. Internet stał się sposobem zaspakajania swych frustracji przez różnego rodzaju dyletantów, którzy przejęli rolę krytyki artystycznej. Jeszcze w latach 90. XX wieku nie było do pomyślenia, by publikowano teksty złe merytorycznie i do tego przepełnione jadem, a dziś stało się to normą. Każdy może napluć na każdego i nie jest to walka o wartości, a o wpływy i pieniądze.

Coraz bardziej nieczytelny obraz sztuki, z jej sposobami lansowania artystów, z płytkim rynkiem  i przede wszystkim brakiem jakikolwiek wartości, skłania do zadania pytania o sens sztuki. Od jakiegoś czasu widzimy malejącą rolę sztuki w społeczeństwie. Wpływ na to mają z pewnością nadużycia rynku. Wybujałe ceny, zmowa galerii i krytyków, a także hermetyczność środowiska. Kto zajmuje się dzisiaj sztuką współczesną w Polsce? Może kilkuset aktywnych artystów, kilkudziesięciu kolekcjonerów, tyle samo galerii, a to bardzo niewiele na 40 milionowy kraj. Złudzeniem jest wielka, bo może kilku tysięczna, grupa studentów i absolwentów uczelni artystycznych, którzy po paru latach tracą kontakt ze sztuką i tworzą „szarą masę” bez konkretnych celów. Uczelnie artystyczne to osobny, ważny temat, który warto przeanalizować. Często niski poziom wykształcenia absolwentów skutkuje pogłębianiem się kryzysu. 

Nie ma sprawdzianu popularności artysty w sztukach plastycznych, a tym samym racjonalnego uzasadnienia wysokich cen jego prac, jak to się dzieje w muzyce czy filmie. Tam decydują o tym ilości sprzedanych płyt i biletów do kina. Ceny w sztukach plastycznych utrzymywanie są sztucznie. Decyduje o tym samozwańcza grupa dyletantów. A powód jest jeden. Mamy tutaj do czynienia z prawem oryginału i jest to pułapka. Jakikolwiek śmieć może zostać dziełem sztuki o wysokiej cenie „rynkowej”. Ceny sztucznie windowane przez aukcje czy zakupy instytucji publicznych mają się nijak do rzeczywistej ich wartości. Dlaczego bogaci kolekcjonerzy zostali szczelnie otoczeni przez „znawców” sztuki, a centra i muzea są tak bronione przez mainstream? Z prostej przyczyny - tam odbywa się manipulacja cenami. Gdy publiczna instytucja kupi pracę za określoną, wysoką cenę, legitymizuje to równorzędne ceny innych prac tego samego autorstwa. W ten sposób zarabiają prywatne galerie, gdyż nie ma popytu na dzieła sztuki współczesnej, a rynek w Polsce jest fikcją. Nie dziwi sytuacja, gdy kolekcjoner chce pochwalić się swoimi nabytkami, a społeczeństwo nie widzi w nich żadnej wartości. Tak stało się z kolekcją Grażyny Kulczyk, której nie chciały przejąć władze Poznania, a potem Warszawy. Przeciętny odbiorca nie dość, że proponowanej sztuki nie rozumie, to wcale jej nie chce, bo właściwie nie ma wpływu na to, co ogląda w galeriach, muzeach czy na największych imprezach poświęconych sztuce współczesnej. System, który doprowadził do takiej sytuacji jest niereformowalny, a krytyka i galerie nie są zainteresowane jakimikolwiek zmianami. System ten nie chce dopuszczać do siebie żadnej nowej idei.

Z nadejściem wolności sztuka polska została wchłonięta w system globalny. Cherlawy polski rynek sztuki stał się częścią układu międzynarodowego, który nie kieruje się ideami a wartościami rynkowymi. Powiązania galerii prywatnych, ale i publicznych, kuratorów, krytyków a nawet urzędników publicznych z układami biznesowymi, doprowadzają do iście mafijnej struktury, która ni jak się ma do istoty funkcjonowania sztuki – do jej misji społecznej. Idea sztuki jako wypowiedzi artystycznej o otaczającym nas świecie została zepchnięta na plan dalszy, oddając pole komercji. Dysponenci środków publicznych zapomnieli, że powinny wspierać twórczość artystyczną, a nie jej aspekty handlowe.

Nastąpiły też przewartościowania w interpretowaniu rzeczywistości. Często prace artystów zmieniały swoje przesłanie polityczne do tego stopnia, że odczytywane są teraz jako własna parodia. Warto przypomnieć epizod z czasów sprzed integracji z Unią Europejską. W 2002 roku jeden z młodych radykalnych aktywistów lewicy przedstawił filię Volkswagena w podpoznańskim Antoninku jako obóz koncentracyjny[1]. Pracę tą odczytywano jako protest przeciwko globalizacji i kolonizacji Polski przez kapitał niemiecki. W tym „proteście” poparł go znany z lewicowych poglądów Piotr Piotrowski, jeden z propagatorów sztuki krytycznej. Dzisiaj przesłanie tej pracy idealnie wpisuje się w hasła głoszone przez Prawo i Sprawiedliwość. Czy to nie ironia historii? Tak zawsze dzieje się ze sztuką zaangażowaną, która bardziej staje się propagandą niż wypowiedzią artystyczną. Dziś nie mając nic do powiedzenia w sztuce, sięga się po politykę. Dotyczy to nie tylko artystów, ale i przede wszystkim krytyki, która wartościuję sztukę nie według wartości artystycznych, a jedynie według ideologii. Upolitycznienie sztuki spowodowało, że sytuacja stała się gorsza niż za czasów Polski Ludowej. To od czego uciekaliśmy w końcu nas dogoniło. Z tą tylko różnicą, że obecnie artyści sami wciągają się w polityczne rozgrywki tworząc rzeczy słabe, jednoznaczne i podporządkowane ideologiom. Przynosi im to na pewno wymierne korzyści, ale nie wiedzą niestety, że stają się niewolnikami własnej próżności.

 


[1]    Mowa tu o pracy „Arbeitsdisziplin” Rafała Jakubowicza, poznańskiego artysty, który ta pracą sprowokował skandal. Szerzej o tym pisał Maciej Mazurek w „Arteonie” nr 12 (32) z 2002 roku.

 

powrót