kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

Tomek Kawiak, „Ból Tomka Kawiaka”, akcja bandażowania drzew przyciętych na ul. Narutowicza w Lublinie, 1970. Fot. Archiwum T. Kawiaka
Tomek Kawiak, „TROCART”, akcja, Paryż, 1971. Fot. Archiwum T. Kawiaka
Tomek Kawiak, „TROCART”, akcja, Paryż, 1971. Fot. Archiwum T. Kawiaka
SZTUKA WYMIANY

Tomek Kawiak

Prezentujemy wypowiedź Tomka Kawiaka o początkach jego działalności artystycznej w Polsce i we Francji, i o powstaniu TROC ARTu. Opowiedziana przez artystę historia rozpoczyna się od roku 1970, gdy zadebiutował w Lublinie spektakularną akcją uliczną pt. „Ból Tomka Kawiaka”.

Zorganizowana w 1970 roku akcja uliczna polegająca na bandażowaniu drzew była reakcją na zaistniały konkret społeczny. Urząd Zieleni Miejskiej postanowił „zlikwidować” ich konary. Moja propozycja była sądzę na tyle interesująca, że nie przewidziałem późniejszych reperkusji. Została ona pozytywnie odczytana przez społeczeństwo do tego stopnia, że artykuł, który ukazał się w „Kurierze Lubelskim” po moim pokazie na ulicy Narutowicza, był naprawdę „rozrywany” przez ludzi, że tysiące listów napłynęło do Wydziału Kultury Miasta Lublina. Dyrektor Zieleni Miejskiej został wyrzucony, a nawet ówczesne władze partyjne zorientowały się, że został popełniony błąd w potraktowaniu tych starych drzew.

Uznano to za pierwszy przykład realizacji społeczno-ekologicznej w kontekście sztuki. Inne, np. koncert Kantora w Bałtyku, miały zupełnie inne znaczenie - czysto artystyczne. Moja natomiast dotyczyła konkretnie drzew w Lublinie.

Jeżeli chodzi o pomysł wymiany: „TROC” zaistniał już w dawnych społeczeństwach. Istnieje do dziś w Afryce, Australii, na wszystkich kontynentach. Wartość pieniężna zastępowana jest tam przez obiekty przypadkowo znalezione, np. muszelki i inne produkty „elementarne”. Jako młody człowiek znalazłem się w Paryżu praktycznie bez możliwości przetrwania w „tamtejszej egzystencji”. To był rok 1970. Opuściłem Polskę z dziesięcioma dolarami, co dawało możliwość przeżycia jednego lub dwóch dni maksimum.

Nie miałem również swych prac, ani możliwości zrealizowania innych. W tej sytuacji postanowiłem sprzedawać swą egzystencję, wykorzystać to „ŻE JESTEM, ŻE FUNKCJONUJĘ NA ULICACH Paryża”. I że jedyną szansę daje mi wymiana między mną, a innymi ludźmi. Nawiązywałem konkretne znajomości. Nawiązywałem formę „komunii” (w słowie „komunikacja” podstawowym pojęciem jest „komunia”). Tak udało mi się przeżyć parę miesięcy, ten najtrudniejszy okres, gdy nie miałem co jeść, gdzie mieszkać etc. Nazwałem to TROC ARTem. Zjawisko to zostało utrwalone poprzez KWITY WYMIANY, oficjalnie podpisane przeze mnie i innych ludzi. Są one złożone w tzw. „KUFRACH” u mnie w pracowni. Istnieją one w ilości 1500 sztuk. Są tam obiekty bardzo zabawne, poczynając od pierścionka, skończywszy na deklaracjach miłości.  

 Będąc dwa miesiące temu w Krakowie, jedna z tamtejszych pań zwróciła się do mnie z kwitem podpisanym przeze mnie w 1976 roku i poprosiła mnie, abym poprawił mój podpis. Mianowicie wyblakł on, zniknął pod wpływem słońca; podpisałem kwit jeszcze raz. W 1970 było to na tyle interesujące, że zaczęła o tym pisać paryska prasa, tego nikt przedtem „artystycznie” nie robił...

W tym samym czasie, albo trochę „po”, były podobne propozycje np. Józefa Robakowskiego. To jest

zupełnie naturalną historią, że podobne tendencje rozpowszechniają się, w każdym razie nie bywałem tak często w Polsce, dlatego nie jestem tak do końca tego pewien...

Sądzę, że u Józefa Robakowskiego chodziło raczej o wymianę myśli i obiektów artystycznych, a w moim wypadku konkretnie o wymianę „egzystencji”. Były to moje włosy, moja krew, mocz, sperma to, co można było „ze mnie” przekazać innej osobie w zamian za wszystko, oprócz wartości finansowych. Jedyną rzeczą, którą wykluczała ta wymiana, to była wartość pieniężna. Na ulicach Paryża nosiłem słynną „bagietkę” odlaną z przeźroczystej żywicy, gdzie widoczne były „próbki mojej egzystencji”.   

W tej sytuacji zrodziła się chęć i potrzeba dokumentacji, wideofilmowania i to był właśnie rok 1971. Rejestracja TROC ARTu na wideo została pokazana po raz pierwszy na Documenta w Kassel w 1972 roku. Przedmiotem wymiany był na przykład kapelusz, który nosiłem będąc hippisem w Paryżu. Odlałem go później w brązie metodą nazwaną przez mnie „techniką traconego kapelusza”. To jedyny egzemplarz, nie ma jakiejkolwiek innej kopii. Potem zacząłem funkcjonować w innych miejscach Europy. Realizowałem wymianę na ulicach i placach miast Hiszpanii, Niemiec, Włoch korzystając z kwitów wymiany. Były one podpisywane przeze mnie i ludzi, którzy mieli ochotę robić ją ze mną. Umieszczane to wszystko było w KUFRACH, które znalezione zostały na ulicy w Paryżu. To kufry armii amerykańskiej używane jako przenośna apteka. Były bardzo solidne i duże. Złożyłem w nich mniej więcej 1500 opisanych wcześniej wymian. Hasłem moich działań była bardzo istotna deklaracja: „sztuka jest łatwą sprawą, a najważniejszą rzeczą jest w sztuce wymiana między dawcą i odbiorcą”. Schemat funkcjonowania „wymiany” jest następujący: jestem JA - ten który daje i ten, który otrzymuje (np. taką bagietkę), następnie przekazuje innej osobie i powstaje cały ŁAŃCUCH takiej wymiany, która funkcjonowała dowolnie w układach ludzkich. Tego rodzaju działanie było sądzę interesujące, gdyż krytyka francuska swego czasu zaczęła pisać na ten temat w takich pismach jak „L’Art vivant”, czyli „Sztuka żywa”, największym i najważniejszym piśmie francuskim wydawanym w Paryżu. Zorganizowałem również gazetę artystyczną o nazwie „Made in Paris”, która była wydawana w Polsce, a do której wysyłałem dokumenty z Francji Przedstawiałem w niej moich przyjaciół, młodych artystów, którzy byli w kręgu moich znajomych, nie tylko Francuzów, ale również Hiszpanów, Turków, Niemców, Czechów itd. Ta cała „Europa” była w ciągłym ruchu. Ta idea funkcjonowała. Przyjechałem do Paryża po Maju 68 roku. To był rzeczywiście intensywny, rozgrzany tygiel. Dzielnica Łacińska żyła. Nie miałem wrażenia, że jestem samotny, nie miałem w kieszeni żadnych pieniędzy. Przyzwyczaiłem się do tej sytuacji, że egzystowałem przez lata nie mając grosza. To było zupełnie normalne, że wśród przyjaciół było się zaproszonym na kawę, sandwicha, to trwało tak tygodniami i miesiącami...

Po tym okresie, w latach 1973-1974 mając kontakt z Polską postanowiłem zrobić pierwsza wymianę WIDEO. Była to wtedy forma najbardziej interesująca. Kaseta pozwalała na przesłanie pocztą zarejestrowanych pokazów, które odbyły się na początku w Galerii Współczesnej w Warszawie, a które zorganizowałem we współpracy z moim przyjacielem Zdzisławem Sosnowskim. Był on wtedy dyrektorem tej galerii, po Boguckim. Potem prowadził galerię „Studio” w Pałacu Kultury, do której zaprosiliśmy dziesięć osób, różne nazwiska, które dzisiaj już znane są w skali europejskiej i światowej. Było to trzech artystów pracujących w Paryżu, tworzących grupę (między innymi Fischer), którzy występowali w tym czasie na Biennale Weneckim z nurtem „sztuki socjologicznej”. Jean Pierre Bernard, który uprawia obecnie malarstwo w USA, był Rabascall (Hiszpan) i ja (Polak). Pokazaliśmy serię kaset. Niestety, następnego dnia wystawa została zamknięta z powodu reakcji władz partyjnych, gdyż były to propozycje nie mieszczące się w nurcie oficjalnym. Artyści powrócili po dwóch dniach do Francji i na tym zakończyła się „oficjalna” wymiana między Polską a Francją. Bo naszym marzeniem było doprowadzenie do tego, co twierdził Yves Klein - artysta powinien być wolnym człowiekiem, powinien posiadać „niebieski” paszport i podróżować jak ptak, bez granic. A chciałbym zwrócić uwagę, że był to czas Diggersów, „Dzieci Kwiatów” i Woodstock. Dzisiaj tamte ideały w sztuce, w kulturze już nie funkcjonują. Sztuka stała się  merkantylna, wartości są zupełnie inne. Wymiana bezinteresowna przestała istnieć. Bardzo prostym sprawdzianem jest to, że gdybym się zjawił obecnie w Paryżu w latach dziewięćdziesiątych, to nie mógłbym przetrwać. Nie byłoby to możliwe, nie byłoby szans na zakorzenienie się jak wtedy, w tym ostatnim okresie po 68 roku. Bo wtedy istniała w społeczeństwie potrzeba szukania wspólnego języka, wymiany między różnymi kulturami. Teraz każdy robi swoje, każdy stara się o to, by jego produkt był sprzedany za jak najlepszą cenę i tamta wizja dzisiaj jest już przez „wielu” nie do przyjęcia.

Idea wymiany jaką proponowałem istnieje w uśpieniu, jako archiwum. W sposób klasyczny i precyzyjny jest ono złożone w kufrach i czeka na ekspozycję. Trzy lata temu proponowałem dyrektorowi Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie, w Zamku Ujazdowskim, aby pokazał po raz pierwszy zestaw tej wymiany z lat 60. Niestety, nie odpowiedział. Nazywa się chyba pan Krukowski. Widocznie nie miał ochoty, aby to ujrzało światło dzienne. Pewnie przeraził go fakt, że jest tego za dużo, albo to wszystko jest za skomplikowane. W każdym razie nie odpowiedział mi pozytywnie na mój pomysł. Choć z mojej strony przekazanie to wiązałoby się zapewne z zorganizowaniem fundacji, ażeby ślady, które zostały u mnie złożone były właściwie zarchiwizowane. Są tam kasety magnetowidowe. Były to początki sztuki wideo. Duże kasety, wersja ¾ U-MATIC. Chociaż w tamtych czasach wideo było czarno-białe, a obraz o niskiej rozdzielczości, to uważaliśmy rejestrację za coś wspaniałego. Z rozkoszą filmowaliśmy swoje idee. Był to dla nas wielki sukces. Organizowaniem tego wszystkiego zajmowała się jedyna tego rodzaju instytucja, która istniała w Paryżu od 1973 roku. Nazywała się Centrum Poszukiwań Wideo i realizowała te wszystkie propozycje dla młodych artystów, którzy chcieli pójść w tym kierunku. Do tego stopnia opiekowano się młodymi, że wszyscy zostaliśmy zaproszeni z całą grupą awangardy paryskiej (choć byli to nie tylko Francuzi) do Niemiec, do miejscowości Neukirchen niedaleko Hannoveru. Tam po raz pierwszy w Europie zorganizowano festiwal sztuki wideo. Było to interesujące z tego względu, że Niemcy posiadali bardziej zaawansowaną technologię. Tam zobaczyłem pierwsze rejestracje wideo na tematy ekologiczne. Mój przyjaciel Wolfgang Wolf zrobił bardzo interesującą realizację ze zwierzętami. Mianowicie pisał litery ziarnem na ziemi, a kury jedząc skupiały się wokół tego ziarna i tworzyły kompozycje liternicze, które układały się w słowa.

Poznań, 1999

powrót