kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

Wacław Szpakowski, B6, 1924. Rysunek tuszem na kalce technicznej, Kolekcja Muzeum Sztuki w Łodzi. Fot. Materiały prasowe Muzeum Miejskiego Wrocławia
Wacław Szpakowski, A000000, ok. 1927. Rysunek tuszem na kalce technicznej, Galeria Berinson, Berlin. Fot. Materiały prasowe Muzeum Miejskiego Wrocławia
Wacław Szpakowski, A14, 1924–1925. Rysunek tuszem na kalce technicznej, Muzeum Architektury we Wrocławiu. Fot. Materiały prasowe Muzeum Miejskiego Wrocławia
SZPAKOWSKI WACŁAW
LINIA ŻYCIA, LINIA SZTUKI

Mariusz Rosiak

W ciągu swojego długiego i pracowitego życia Wacław Szpakowski (1883-1973) nie zabiegał ani o uznanie dla swojego dzieła, ani o wystawy. Zresztą obowiązki względem życia spychały jego artystyczne zainteresowania na dalszy plan, choć nigdy na margines. Według relacji rodziny zawsze znajdował czas, aby popracować także w „swoich” papierach. Powaga jego skupienia i skala zamierzeń decydowały o tym, że etapy jego pracy musiały być rozpisane na lata. Choć w równym stopniu decydowały chyba także cechy charakteru, wrodzona skromność i pokora. Dopiero po śmierci okazało się, że ten cichy i pogodny człowiek pozostawił po sobie prawdziwy, artystyczny skarb: rulony kalek z mozolnie wykreślonymi tuszem rysunkami o wyraźnych i powtarzalnych sekwencjach, które zdawały się nie mieć ani początku, ani końca. Dziwne i zagadkowe labirynty zbudowane z niekończącej się linii, jakieś niebywale zdyscyplinowane geometryczne esy floresy. Świat zdumiewający swoją ascetyczną surowością, pełen matematycznej precyzji i regularności. Te rysunki mogły się kojarzyć zarówno z jakimiś naukowymi wykresami, schematami kodów genetycznych, planami czy rzutami architektonicznymi. A jednak udało się Szpakowskiemu zawrzeć w tych pozornie suchych i bezosobowych rysunkach coś więcej. Coś, co pozwalało myśleć o ukrytym porządku świata, jakichś strukturalnych właściwościach tego, co niewidzialne.

Po raz pierwszy wystawę rysunków Wacława Szpakowskiego, zatytułowaną Linie rytmiczne, pokazano w łódzkim Muzeum Sztuki w 1978 roku. I właściwie to dopiero wtedy dzieło Szpakowskiego zyskało sobie prawo obywatelstwa w historii sztuki polskiej XX wieku, zajmując niezwykle istotne i osobne miejsce. Podstawowe, a zarazem pełne i wyczerpujące odczytanie dzieła Wacława Szpakowskiego historia sztuki zawdzięcza Januszowi Zagrodzkiemu […]: „Nieprzerywalność linii, ich proste sekwencje i skłonność do powtórzeń, tworzą układy ciągłe następstw czasowych o określonym porządku. Ciągłość – obok rytmiki – pełni tutaj rolę podstawową, obejmującą wszystkie przestrzenno-czasowe formy ruchu i organizacji biegu linii. Te specyficzne własności nadają rysunkom charakter struktur ponadczasowych. Porządek ciągłości, stanowiący stały element w strukturze powtórzeń i lustrzanych odbić, nadaje ostateczne znaczenie stale rozwijającemu się biegowi linii, łączy przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, budzi poczucie nieskończoności”. Według Zagrodzkiego – i jest to chyba najbardziej trafna i ujmująca puenta jego rozważań poświęconych wielkiemu, lecz zapoznanemu artyście – Szpakowski sumę doznań, dźwięków, rytmów i znaków wytworzonych przez naturę przekształcił w linię biegnącą w nieskończoność...

Zainteresowania formą linii rytmicznych w biografii Szpakowskiego zbiegły się z rozwojem jego zainteresowań porządkami architektonicznymi, jak i linearną ornamentyką pasów słuckich, charakterystycznych dla ubioru szlachty polskiej XVIII i XIX wieku. Początki tych zainteresowań sięgają roku 1900, kiedy Szpakowski szkicował swoje pierwsze układy linii. W 1911 roku otrzymał dyplom inżyniera architekta, a rok później z pierwszych, samodzielnych dochodów zaczął kolekcjonować właśnie pasy słuckie. Niewykluczone jednak, że ujawnione około 1900 roku zainteresowania linearyzmem wzmagały i stymulowały w następnych dekadach – równolegle do coraz bardziej pogłębionych i szczegółowych studiów natury – również doniesienia z awangardowych frontów ówczesnej Europy, głównie z Rosji, gdzie na początku lat dwudziestych konstruktywizm miał już ugruntowana pozycję. Lecz Szpakowski, swoimi pierwszymi szkicami z notatników z początku wieku z układami linii rytmicznych, konstruktywizm w jakiś sposób nawet antycypował. A przede wszystkim stworzył dzieło niezależne i osobne.

W 1921 roku Aleksander Rodczenko tak pisał w artykule pt. Linia, który – z perspektywy czasu – moglibyśmy nawet uznać za podsumowanie doświadczeń Szpakowskiego: „Zarówno w malarstwie, jak i we wszelakiej działalności konstrukcyjnej linia jest czynnikiem pierwszym i ostatnim. Linia jest drogą postępu, ruchu, zderzenia, jest granicą, klamrą, przekrojem, przecięciem itp. Linia zwyciężyła więc wszystko i zrównała z ziemią ostatnie szańce malarstwa: kolor, ton, fakturę i płaszczyznę”. Rodczenko, uznając więc prymat linii jako jedynego elementu, za pomocą którego można tworzyć i konstruować, odrzucał tym samym wszystko, co prowadziło do estetyzacji i stylizacji w sztuce. Z kolei Wasyli Kandinsky w swoim artykule O linii z 1919 roku, który zapewne w jakiejś mierze inspirował Rodczenkę, dawał wyraz przekonaniu, że linia posiada jakąś własną ukrytą ekspresję, która pozwala wydobywać z głębi ludzkiej duszy najsubtelniejsze drgania. I zapowiadał: „Zbliża się epoka rozprzestrzeniania środków wyrazu dysponujących prawdziwie nieskończonymi możliwościami, najmniejsze drgnienie uczucia artysty odbija się w subtelnej giętkości linii (...). Mogą istnieć i istnieją linie wesołe, gorzkie, posępne, tragiczne, swawolne, figlarne, krnąbrne, słabe i silne. Podobnie jak linię melodyczną nazywamy także na postawie jej charakteru: allegro, grave, serioso, scherzando itd.”

Kandinsky i Rodczenko reprezentowali dwie odmienne postawy, wobec których – świadomie lub nieświadomie – musieli opowiadać się współcześni im artyści, dla których istota sztuki kryła się w akcie transgresji – przekroczenia tego, co oczywiste, zrozumiałe i uznane. Twórczość miała być miarą postępu, w takim samym stopniu jak w nauce czy w przemyśle. Kandinsky swoją postawą i wiarą w muzyczne właściwości linii plastycznych zapowiadał abstrakcyjny ekspresjonizm. Rodczenko zaś stał twardo na gruncie założeń konstruktywizmu, pracując – by użyć określenia Kandinsky’ego – „prymitywnymi narzędziami”, takimi jak linie i cyrkle, świadomie unikając nawet rysowania obok siebie linii o różnych grubościach, aby nie zakłócać klarowności swoich ówczesnych kompozycji efektami „malarskimi”. Warto dodać, że swoje eksperymenty z linią, oparte na założeniach – jeśli można tak powiedzieć – ortodoksyjnego linearyzmu, doprowadziły Rodczenkę do „fantazji architektonicznych”.

Ale wśród pierwszych abstrakcjonistów – którzy w prostej linii znaleźli natchnienie i zdołali zbudować dzieło, na jakim zdawał się odciskać boski porządek – rysuje się bardzo interesująca analogia pomiędzy Szpakowskim i twórcą neoplastycyzmu Pietem Mondrianem. W obrazach Mondriana płaszczyzny, linie i kąty układają się w doskonałą kompozycję, racjonalną i zrównoważoną. Dzieła te – noszące znamiona niebywale rygorystycznego uporządkowania – zostały oparte na absolutnej prostopadłości linii. Linie te, oddzielające prostokąty i kwadraty barwnych pól (Mondrian stosował tylko trzy kolory: żółty, niebieski i czerwony oraz nie-kolory od bieli do szarości), sprawiają wrażenie – podobnie, jak u Szpakowskiego – że ciągną się w nieskończoność. Mondrian odkrył też sekret „nieskończoności równoważnych permutacji”, dzięki czemu jego dzieło, pomimo pozornej skromności użytych środków i form, odznacza się niebywałą dynamiką. Poza tym abstrakcjonizm Mondriana w takim samym stopniu, jak struktury liniowe Szpakowskiego, wyrastał z mistycznego niemal przeżycia natury, z odkrycia czegoś, co nazwałbym tutaj podszewką widzialnego świata.

Wątpię jednak, czy Szpakowski mógł śledzić to, co działo się na linii artystycznego frontu na przełomie drugiej i trzeciej dekady XX wieku. Ale tak czy inaczej swoją postawą (analityczną, dociekliwą, konsekwentną do granic ludzkiej egzystencji) opowiedział się po stronie idei, które legły u podstaw konstruktywizmu. Ba, okazało się, że był jednym z najpierwszych, który – w mającym się dopiero ujawnić obszarze sztuki – doświadczył eureki – radości odkrycia kilku podstawowych praw rządzących otaczającym światem i znalezienia dla nich wyrazu plastycznego w postaci linii ciągłej. Dzisiaj można zaryzykować twierdzenie, że Szpakowski wyciągnął z pnia, z którego wkrótce miał narodzić się konstruktywizm, własne i poważne konsekwencje, szalenie osobiste i zdumiewające wnioski, jakie doprowadziły go do struktur liniowych. Ale to, co najważniejsze w dziele Szpakowskiego, rozegrało się w latach 1923-1928, kiedy skomponował – by użyć tego muzycznego określenia – na podstawie wcześniejszych szkiców główne serie rysunków liniowych (A, B, C, D, E, F) i przerysował je na kalce z matematyczną dokładnością. Powstały wtedy również interpretacje dźwiękowe tych rysunków.

Niewątpliwie rysunki te zrodził radykalny linearyzm, do którego Szpakowski doszedł po latach obserwacji zjawisk przyrody i wytworów ludzkiej kultury. Gdzieś w głębi duszy bowiem artysta przejawiał dogmatyczną surowość, podobną do surowości konstruktywistów, choć – co trzeba mocno podkreślić – jego fantazje liniowe narodziły się nie na gruncie sztuki, lecz w wyniku upartej i dociekliwej obserwacji natury. W sensie artystycznym Szpakowski był bowiem outsiderem, nieważne nawet dzisiaj – świadomie, z wyboru czy mimo woli. Bardziej bowiem – jak się zdaje – spalało go dążenie do odkrycia jakichś niewidocznych praw rządzących organizacją widzialnego świata niż tworzenie estetycznych obrazów tego świata. Jeśli pragnął znaleźć plastyczny ekwiwalent własnych odkryć i oczarowań, to na tej samej zasadzie, na jakiej kompozytor sięga po pięciolinię, aby zapisać błąkającą się po głowie symfonię. Tak, rysunki Szpakowskiego stanowią swoisty rodzaj partytur, które możemy czytać podobnie, jak czyta się zapisy nutowe, mapy topograficzne czy wykresy. Zresztą w początkowym okresie to były również zapisy drgania linii telegraficznych – pozanutowa interpretacja doznań dźwiękowych w różnych warunkach atmosferycznych – w czasie burzy, deszczu, na mrozie, w ciszy. To wyławianie plastyczne rytmiki dźwięków – według córki artysty Anny Szpakowskiej-Kujawskiej – było łączeniem zapisów muzycznych z liniami labiryntowymi własnych myśli: „Labiryntami żmudnymi, mrówczymi, z których wyjście znajdował w świecie linii, kątów prostych i nieskończonej rytmiki powtarzalności”. […]

Ale w dziele Szpakowskiego zawarte jest jeszcze jedno ukryte olśnienie: linia, której dał początek, nigdy się nie kończy. Zdaje się biec w nieskończoność. W tym sensie można wskazać na takich artystów, jak Edward Krasiński czy Roman Opałka jako na spadkobierców czy kontynuatorów Szpakowskiego. Szczególnie interesująca wydaje się przeprowadzona przez Janusza Zagrodzkiego w artykule Wacław Szpakowski i Roman Opałka – porządek ciągłości analogia pomiędzy postawami obu artystów. Obaj zafascynowani byli wszechobecnym cudem życia, rytmicznie powtarzalną strukturą przyrody, wraz z jej niespokojnym ogniwem, jakim jest człowiek. Obaj zmagali się z odwiecznym problemem twórcy: odkrycia własnej drogi, odnalezienia właściwych środków przekazu, które pozwoliłyby im zbliżyć się do tego jedynego, a zarazem satysfakcjonującego ich rozwiązania. Poczucie związku ze światem przyrody, jedności z naturą narzuciło konieczność podporządkowania się jej rytmom. Wybór ten w równym stopniu wynikał z działań intuicyjnych, jak i z metody doświadczalnej, porządkującej rozumowo badaną rzeczywistość. Doskonalenie własnego języka, prostotę i oszczędność środków wyrazu można również nazwać kondensacją znaczeń, określaniem wartości egzystencjalnych”.

Zagrodzki podkreślał, że siłą twórczości obu artystów, którym udało się stworzyć coś na kształt „wzoru życia”, jest ponadczasowość i esencjonalność języka form i znaków: „Sposób, w jaki obaj artyści dokonali weryfikacji tego języka, uproszczenia go aż do pełnej jednoznaczności świadczy o wspólnocie postaw, stanowi wyraz dążenia do spójnej, wszystko wyjaśniającej filozofii, umotywowania sensu własnej egzystencji. To w pełni sprecyzowane miejsce umożliwia odzyskanie utraconej przez większość ludzi harmonii z naturą. A szczególna rola przypada tu językowi znaków, stworzonemu na miarę własnych potrzeb, językowi, jakim artyści określają upływ czasu. Czasu mierzonego rytmem własnego życia, w przypadku Romana Opałki, czy też rytmem bycia przyrody, jak widział to Wacław Szpakowski”.

Może więc warto powtórzyć za córką artysty pytanie, „czy jego labirynty liniowe nie były próbą wyjścia z samego siebie”? Gdzieś dalej – tam, gdzie nie pozwalał już jego byt fizyczny. Nie mogę bowiem oprzeć się wrażeniu, że Szpakowski prowadził w pewnym sensie życie podwójne. Jedno, które wiązało go z konkretnymi miejscami i jego własnym historycznym czasem. Drugie, które wiódł niejako poza czasem, poza swoim czasem – w świecie abstrakcyjnych linii, form, konstrukcji. I nie wiedzieć czemu postrzegam nagle jego biografię przez pryzmat mitu Ikara – człowieka, który płaci najwyższą cenę za krótką chwilę pewności, że ten świat wydarza się naprawdę, że warto mieć marzenia... Córka kończy swoje wspomnienie o ojcu słowami: „Nie przeżył wielkiego życia”. Hm, gdyby wielkość życia mierzyć zewnętrznymi oznakami zamożności, częstotliwością podróży do najbardziej niezwykłych miejsc na Ziemi czy szatami, jakie ludzi w ich mniemaniu zdobią – to być może Szpakowski takiego życia nie miał. Ale gdyby wielkość życia zmierzyć intensywnością przeżyć, pasją i uporem, z jakim człowiek usiłuje przekroczyć to, co mu dane, aby zgłębić i zrozumieć to, co przed nim zostało zakryte – to Szpakowski wiódł niezwykłe życie alchemika. Tyle że jego materią upartą, którą przemieniał w symboliczne złoto, był staromodny kałamarz z czarnym tuszem...

Pierwsze linearne zapisy rysunkowe Szpakowskiego noszą daty 1900-1910. Na ich marginesach pojawiał się również komentarz, dzięki któremu dowiedzieliśmy się, że kłębek nici może uosabiać chaos, ale nić rozwinięta tworzy porządek. Ten porządek pierwszych notatników przywodził również na myśl mniej lub bardziej skomplikowany ścieg czy wzór tkanin.

Linearne konstrukcje Szpakowskiego ewoluowały od najprostszych do coraz bardziej złożonych, aż osiągnęły ten stopień komplikacji, który nakazywał porównać je do labiryntów. Linia coraz bardziej dynamicznie załamywała się, choć zawsze pod tym samym kątem prostym, jakby przyspieszała i zwalniała swój bieg. Pokonywała swoisty tor myślowych przeszkód, których kombinatoryka zdawała się być niewyczerpana. W sensie plastycznym na pierwszy plan wysuwało się tu zagadnienie równowagi statycznej i dynamicznej linii oraz możliwości architektoniczne form płaskich. „Jego umysł tkał przedziwne tkaniny – wspominała Anna Szpakowska – przedziwne, choć niesłychanie proste wzory, pozornie podobne do siebie. Tworzył metry, kilometry linii zawsze prostych, po których cofając się, idąc w dół, w bok, w górę, znów w bok, po którymś szalonym ruchu wychodziło się na światło dzienne”.

Wystawa „Wacław Szpakowski. Linie rytmiczne”, 8.06-31.07.2016, Muzeum Miejskie Wrocławia

[Tekst ten stanowi fragmenty książki Mariusza Rosiaka pt. Wacław Szpakowski. Nieskończoność linii, która miała ukazać się w 2002 roku nakładem Galerii R w serii Dokumenty sztuki].

Artluk nr 2/2016

powrót