kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy
AKTUALNOŚĆ, NIE TYLKO SZTUKI

Sławomir Marzec

Nierzadko czytamy w recenzjach „ważnych krytyków ważnych magazynów”, że dany artysta, czy dana wystawa jest ważna, bo porusza aktualne problemy. Inne wystawy (i artyści) nie są dobre, bo unikają tychże aktualnych problemów lub ich „nie rozumieją”. Przy czym obowiązuje tu wersja marksistowskiego wynalazku tzw. fałszywej świadomości głoszącego, że każdy kto myśli inaczej niż ja myli się lub kłamie (czyli jest nieaktualny). Skuteczność walki o tzw. sprawiedliwość społeczną sztuki raczej jest marna, bo oglądając „zaangażowane” wystawy, a zwłaszcza czytając „zaangażowane” teksty mamy wrażenie, że nie maleje, lecz raczej ciągle gwałtownie wzrasta liczba ofiar ataków rasistowskich, homofobicznych, liczba ofiar gwałtów, mordów etc.

Wcześniej czy później każdy powinien zadać sobie pytanie, co tak naprawdę znaczy być aktualnym i kto oraz dlaczego o tym decyduje?  Każda epoka (nawet jeśli trwa lat kilka, czy kilkanaście, jak zdaje się to mieć miejsce w naszych czasach) kształtowana jest przez kilka podstawowych opozycji, sprzeczności czy wręcz niewspółmierności, których pogodzić niepodobna. Co najwyżej można próbować osłabić pulsujące napięcia między nimi. Można wyciszać je kompensacjami lub – dla odmiany – rewolucyjnie zamieniać na nowe… problemy. Można również od czasu do czasu próbować zamienić je w debatę. Najlepiej taką, która mogłaby być czymś więcej niż auto/promocją ekspertów, jak to dzisiaj zazwyczaj obserwujmy.

Pamiętać wszakże należy, jak historia poucza, że robimy wszystko, by znaleźć jakieś magiczne zaklęcie, słowo/wytrych, które pozwoliłoby wszystkie te sprzeczności i złożoności pominąć, zapomnieć czy unieważnić. Taką rolę w niedawnych latach pełniło pojęcie energii, ekspresji, kontekstu, transgresji, gry dyskursów, politycznego, subwersji, performatywności etc. Każde okazywało się w końcu – delikatnie mówiąc - tylko kolejną nieuprawniona redukcją i uzurpacją. Powtarzam niezmiennie od lat, że zadaniem człowieka przytomnego i twórczego jest precyzowanie nieredukowalnych wieloznaczności i ich orientowanie, ale wokół wciąż nadal trwa, a nawet tempa nabiera radykalizacja jednostronnych uproszczeń i zaciekłości. W ich konsekwencji inteligencję zamieniamy na spryt, wrażliwość na bezczelność; zamieniamy kulturę w pole walki o doraźne dominację.      

Pojęcie aktualności ogniskuje dzisiaj w sobie nieomal wszystkie ważniejsze problemy i pytania. Również i te dotyczące sztuki. Aktualność funkcjonuje właściwie jako ekwiwalent tego, co realne, prawdziwe, istotne i ważne. Będąc z pozoru terminem obojętnym, nieomal technicznym, zastępuje ale i aktywnie wypiera pojęcia dotychczas podstawowe. Takie jak prawda, rzeczywistość, sens, które tradycyjnie obciążone bagażem znaczeń i ciężarem wartościowania, trafiają dzisiaj na indeks słów zakazanych. Natomiast odwołując się do aktualności czujemy się zwolnieni z obowiązku dowodzenia, argumentowania, wyjaśniania czy hierarchizowania czegokolwiek. Niestety, łatwość i powszechność użycia zamienia ją w termin właściwie tak wieloznaczny, że de facto pusty. Aktualność bywa bowiem używana zarówno opisowo, jak i wartościująco; jednocześnie bywa diagnozą, projektem jak i… argumentem. Inaczej mówiąc: aktualność staje się słowem/wytrychem zwalniającym z obowiązku myślenia.

Bywa ona źródłem ogromnych nieporozumień i nadużyć. Stanowi również jeden z bardziej istotnych powodów zatracania się czytelności sytuacji sztuki. W wersjach skrajnych sztuka staje się dziś po prostu… pochodną walki o aktualność. Daje to rzecz jasna doskonałą pożywkę dla wszelkiego rodzaju manipulacji. Ich konsekwencją bywa na przykład nieomal powszechne poczucie bezradności wobec opinii wszelkiego rodzaju „wiodących ekspertów”, uzurpujących sobie monopol na słuszność i kompetencje w sprawie sztuki. Przypisują sobie prawo rozstrzygania tego, co jest sztuką aktualną, ważną, co jest aktualnością sztuki. Wszyscy inni, w tym również artyści, mogą jedynie podążać za kolejnymi „aktualnymi” transformacjami idei sztuki. Skoro bowiem nadrzędną staje się „wolność programowania sztuki”, jak to się oficjalnie dowiadujemy, a nie jej tworzenia, to wracamy do mroków kulturowego totalitaryzmu. I na nic te gorące zapewnienia, że dzieje się tak w imię emancypacji, postępu i sprawiedliwości społecznej.

Nie powstrzymamy procesu nijaczenia sztuki, zamiany jej w gry w trendy, rankingi i wydarzenia, jeśli nie odzyskamy racjonalnej czytelności pojęcia aktualności i aktualnej sztuki. Jeśli nie odnajdziemy witalnej ko/relacji między różnymi formami i rodzajami aktualności. Kpić z naszych rodzimych agentów oficjalnego (czyli festiwalowego) jednostronnego postępu, wybiórczych emancypacji i interesownych modernizacji nie należy za ich „bezkompromisową progresywność”, lecz za brak odwagi i zdolności samodzielnego myślenia. O ile być może nie ma jednej jedynej prawdy, jedynego sensu etc., to przecież jednocześnie tak samo nie ma jednej jedynej aktualności. Od wielu już lat powtarzam, że pluralizmu w sztuce nie zastąpi sama obłudna sofistyka i puste deklaracje. Nadal stanowi on wielkie wyzwanie i zadanie.

Nawiązując do wstępu i listy „oficjalnych”, bo aktualnych ofiar, niedawno zajrzałem do rocznika statystycznego. Otóż łączna (sic!) liczba morderstw, gwałtów, ataków rasistowskich, homofobicznych, ale także dodatkowo śmiertelnych ofiar piractwa drogowego nie przekracza liczby… samobójstw. Może zatem rzeczywistym problemem nie są tak nagłaśniane i bohatersko demaskowane formy „aktualnej” przemocy, ale fakt, że wytworzyliśmy toksyczną pseudokulturę po prostu uniemożliwiającą życie? Nie tylko konkretnym grupom, lecz po prostu wszystkim. I bynajmniej nie usprawiedliwia jej fakt, że jest ona… aktualna. Zamiast zatem skwapliwie adaptować się do jej kolejnych odsłon i nowości, chyba jednak powinniśmy uczyć się uodparniać na nią i walczyć z nią.

Ps. Tematowi aktualności w sztuce poświęcona została konferencja naukowa niezależnie towarzysząca Wschodniemu Salonowi Sztuki w Lublinie (Muzeum na Zamku 13-14/11/2015)

powrót