kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

Izabella Gustowska, „Namiętność i inne przypadki”, instalacja multimedialna, 2000, fragment wystawy „Life is a Story” w Muzeum Narodowym w Poznaniu, 2007. Fot. PŁ
Izabella Gustowska, „Namiętność i inne przypadki”, instalacja multimedialna, 2000, fragment wystawy „Life is a Story” w Muzeum Narodowym w Poznaniu, 2007. Fot. PŁ
GUSTOWSKA IZABELLA
W D(R)ESZCZU ZMYSŁÓW

Marta Smolińska-Byczuk

mój cień jest kobietą

odkryłam to na ścianie

on się uśmiechał falistością linii

i ptak bioder o zwiniętych skrzydłach

na gałęzi uśmiechu śpiewał

 

Dla krytyka i historyka sztuki fascynującym doświadczeniem jest konfrontacja ze sztuką, która wyzwala refleksję i doznania absolutnie wymykające się kategoryzacjom i naukowemu aparatowi. Oczywiście jest tak właściwie z każdą dobrą sztuką – zawsze jakaś część jej przekazu pozostaje w sferze, w której konstatuje się już tylko brak słów, rodzaj bezsilności, która deprymuje i frapuje zarazem. Podobnie rzecz się ma z wrażeniem, jakie wywarła na mnie wystawa Izabelli Gustowskiej w poznańskim Muzeum Narodowym. Ale to nie była jedynie owa znana mi z praktyki historyka i krytyka sztuki niemożność wysłowienia fenomenu oglądanego dzieła – tym razem jako kluczowe pojawiło się doznanie swego rodzaju „rozdwojenia jaźni”, uchwytne w wyjątkowo intensywnym odczuciu, iż oglądam tę wystawę zarówno jako „fachowiec”, jak i jako kobieta, która patrzy na sztukę niezwykle perfekcyjnego, profesjonalnego artysty, ale jednocześnie także na sztukę drugiej kobiety. Stąd nagle niniejsza recenzja „zaczęła się pisać” w pierwszej osobie, subiektywnie, a więc w takiej formie, jakiej zazwyczaj unikam. Wobec prezentacji Gustowskiej w MNP stało się jednak dla mnie oczywiste, że struktura tekstu powinna zawrzeć w sobie ślad mojego doświadczenia, a zarazem oddać atmosferę sztuki poznańskiej artystki – bo tym, co łączy ów rodzaj mojego doświadczenia z klimatem pokazanych w Muzeum dzieł, jest właśnie owo napięcie, szczególnego rodzaju zderzenie dwóch jakości: spojrzenia z dystansem splecionego ze zmysłowością i sensualnością.

jestem z upływającej wody

z liści które drżą

trącane dźwiękiem wiatru

przelatującego pospiesznie

Na początku ekspozycji pojawił się zegar. Jego wskazówki szalały, ignorując rytmiczny, „normalny” upływ czasu. Na osi zegarowej tarczy widniało nagie kobiece ciało, rozpięte jak struna, jak centrum i punkt odniesienia do umykania kolejnych sekund, minut, godzin. Tytuł wystawy Life is a story konotował narracyjność, opowiadanie historii, historii życia. I to życia zarazem indywidualnego – wizerunek Izabelli Gustowskiej powracał w pracach niezliczoną ilość razy – jak również życia każdej kobiety, każdego człowieka. Nietsche podkreślał, iż studiując filozofię można wybrać dwie drogi: to jest obraz wszelkiego życia, z niego poznaj sens twego życia. I odwrotnie: czytaj tylko własne życie i na jego podstawie zrozum hieroglify życia w ogóle. Paradoksalnie obie te ścieżki splatają się w sztuce Gustowskiej, gdyż artystka daje zarówno obraz swojej własnej egzystencji; wychodzi od tego, co subiektywne, by wykreować sytuacje wizualno-dźwiękowe, w których dochodzi do nagłego nasycenia obiektywnością spojrzenia na ludzkie życie w ogóle. Udaje się przerzucić pomost pomiędzy biegunami – indywidualnego i wspólnego – dzięki któremu w trakcie poruszania się we „wnętrzu” wystawy tyle doznań, odczuć, wspomnień i wrażeń stało się nagle także moimi osobistymi. Gustowska wychodząc od siebie powołała do życia świat, w którym wszystko na tyle podległo obiektywizacji, by móc na powrót zindywidualizować się we mnie. Jako krytyk sztuki obserwowałam ów mechanizm percepcji, stymulowany perfekcyjnie wbudowanymi w architekturę muzealną instalacjami, obiektami i projekcjami, zaś jako kobieta poddawałam się rozedrganiu obrazów, pulsowaniu czerwieni i zieleni, otaczającym mnie zewsząd dźwiękom. W procesie odbioru rysowało się analogiczne napięcie, jak w samych realizacjach Gustowskiej – mieszały się spojrzenia na chłodno, dokonywane z dystansem wobec konstruowanych przemyślnych, skomplikowanych struktur wizualnych, z oglądem emocjonalnym, penetrującym uczucia i pachnącym namiętnością.

ten pocałunek

pachniał jak rozgryziona łodyga maku

czerwono posypał się z warg

W powietrzu unosiła się aura zmysłowości, a co dziwniejsze i tym bardziej zaskakujące, została ona powołana do życia w pompatycznej architekturze muzealnej starego hallu i sterylnych wnętrzach nowej części gmachu. Gustowska, aranżując wystawę, „zmiękczyła” otoczenie, czyniąc je „płynnym”, tętniącym kolorem i dźwiękiem – precyzyjnie zaplanowana konfiguracja i dobór dzieł wywarły efekt zaistnienia osobliwego świata, opartego na paradoksach: techniczne, mechaniczne obiekty ze szkła i metalu, urządzenia projekcyjne i przekształcone monitory generowały jakości dalekie od typowych dla tzw. zimnych mediów. Projekcje nie tylko swoją tematyką – jak choćby pocałunki, namiętności, sny, wspomnienia upalnego dnia – ale również samą organicznością, wręcz cielesnością wyświetlanych obrazów, zdawały się pochodzić z innego świata niż urządzenia je wywołujące. W mikroskali rozegrało się to, co stało się między muzealnym wnętrzem a wprowadzonymi weń dziełami – to, co „chłodne”, „ostre”, logicznie przemyślane czy skonstruowane nagle przerodziło się w coś przeciwnego: w coś z pogranicza snu, coś nielogicznego, dotykalnego, miękkiego, umykającego upojęciowieniu i werbalizacji. Urok tego paradoksu bazował na tym, iż w jedno splotło się to, co stereotypowo przypisywane bywa męskości i kobiecości – tak jakby Gustowska „użyła” męskiego sposobu myślenia do wykreowania kobiecego świata.

z kwiatów jestem

z ptasiego skrzydła

wiatr we mnie mieszka

kiedy rozwinięta

wiatr chłonę

krople zielonego deszczu

budzą mnie z wiosną

i przecieram oczy

W świecie tym sen miesza się z jawą, dźwięki i kolory oraz zmienność obrazów tworzą narrację, w której wszystko jest nagle jednoczesne, wszystkie wydarzenia dzieją się równolegle. Nie ma osi czasu w tradycyjnym sensie tego pojęcia – nie da się wytyczyć chronologii, gdzie wydarzenia pozwalają się nizać na nić czasu posłusznie jedno za drugim, po kolei. Gustowska postawiła mnie w czasomiejscu, w którym „ucieleśniły się” rozważania filozofów i pisarzy poświęcone zagadnieniu istnienia w człowieku jednocześnie wielu czasowych wymiarów: przeszłości, mgnienia teraz i przyszłości[1]. Przy czym przyszłość może poprzedzać przeszłość, mogą się one wzajemnie splatać, przenikać, wzajemnie interpretować i zmieniać swoje oblicza. Wspomnienie zyskuje tu moc powoływania myśli o tym, co będzie, zaś sylwetka kobiety na tarczy zegara metaforyzuje upływ czasu, pozbawia go logiki linearnego następstwa; bliskość nagiego ciała, które kumuluje w sobie wszelkie czasowe wymiary, sugeruje, że czas jest w każdym z nas, że jest indywidualny.

odpycham nogą wszechświat

luźno zamyślona

kołyszę się na nitce

nieokreślonych pragnień

jakieś trwanie

smużką

pełga

po moich ustach

Oś chronologiczna nie mogła grać pierwszych skrzypiec również w aranżacji wystawy – prace najnowsze spotykały się z tymi wykonanymi wcześniej, dopowiadały się wzajemnie. Motywy powracały, powtarzały się, zawsze w każdym powtórzeniu zyskując nowy wymiar i stając się różne od wersji wcześniejszych. Artystyczne „chwyty” oparte o pracę cyklami, stosowanie własnego wizerunku czy żonglowanie autocytatem ewokowały obraz wszechogarniający, otaczający, sprawiający wrażenie, iż tej wystawie „wchodziło się do brzucha”, do środka, do wnętrza skomplikowanej i wielowymiarowej całości. Nie było podziału na eksponowane dzieła i pomieszczenia muzeum – powstał efekt holistyczny, kompleksowy, polegający na zgraniu prac z przestrzenią, na co pozwoliły używane przez Gustowską media i projekcje „wylewające się” na ściany, sufity, odbijające się w posadzkach, ruchliwe, zmienne, nie do ogarnięcia we wszystkich ich przejawach. Czułam, jak wiele dostrzegam, i jednocześnie jak ogromnie dużo mi umyka; uzmysławiałam sobie dzięki temu zjawisko dziania się świata wokół mnie; dziania się, którego nie jestem w stanie ogarnąć, bo to raczej ono mnie obejmuje niż ja jestem w stanie je objąć. Obrazy wirowały, trzeba było dokonywać – podobnie jak w tytule jednej z instalacjiGustowskiej – wyboru.

z takich nitek uplątane jest ciało

zachwyt i ból zachwyt i ból

wszędzie pulsował moim tętnem

oddychał przezroczystą zjawą moich płuc

I choć powstało wiele świetnych tekstów o pracach Izabelli Gustowskiej – jak choćby te zawarte w katalogu towarzyszącym wystawie czy opublikowana na łamach Obiegu recenzja Izy Kowalczyk – wciąż pozostaje sfera dla słowa nieprzenikniona. Po wernisażu w nocy śniłam tę wystawę, zagnieździła się ona wewnątrz mnie, przeniknęła mnie, wytrącając mi z ręki profesjonalne narzędzia. Miałam wrażenie, iż wszystkie zastosowane wobec twórczości Gustowskiej pojęcia rzeczywiście ten dorobek trafnie opisują, ale wciąż pozostawał niedosyt, podsycający chęć pójścia drogą zmysłów, nie zaś umysłu, nieodparta ochota na zawierzenie przekonaniu – które notabene tak doskonale sprawdziło się w przypadku prezentacji oeuvre Gustowskiej w trakcie wystawy w MNP – iż to, co najbardziej subiektywne i indywidualne obiektywizuje się w najbardziej przekonujący sposób. Tekst ten pisałam z nadzieją, iż moje doświadczanie tej wystawy również będzie miało szansę się zobiektywizować. A jeśli już wybrałam drogę akcentowania zmysłów i napięć między tym, co konstruowane, logicznie przemyślane, a mimo to ewokujące atmosferę zmysłowości, to postanowiłam „przyznać się” do własnej bezsilności wobec przełożenia na słowa tych najbardziej kobiecych aspektów prac Gustowskiej i przywołałam na pomoc poezję Haliny Poświatowskiej – z jej niezwykłą wręcz umiejętnością definiowania sfery kobiecości. Po wystawie Gustowskiej nie umiałam napisać recenzji – wyszło coś w rodzaju impresji, pozostała gęsia skórka, d(r)eszcz wrażeń, nie pojęcia.

jestem kościołem

ach jestem niewątpliwie gotyckim kościołem

z tym smukłym krwiobiegiem

w dreszczu

Artluk nr 2/2007

 


[1] Porównaj: Hanna Buczyńska-Garewicz, Metafizyczne rozważania o czasie, Kraków, 2003.

powrót