kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

Wystawa „Wojciech Fangor. Przestrzeń jako gra”, widok ekspozycji. Fot. N. Cieślak
Wojciech Fangor, „Studium przestrzeni. Wariacja”, environment, 1958-2012. Fot. N. Cieślak
Wystawa „Wojciech Fangor. Przestrzeń jako gra”, widok ekspozycji. Fot. N. Cieślak
FANGOR WOJCIECH
FANGORA GRY Z PRZESTRZENIĄ

Natalia Cieślak

Muzeum Narodowe w Krakowie na sezon jesienno-zimowy zaproponowało publiczności dużą wystawę malarstwa Wojciecha Fangora, która ma być formą uczczenia 90. rocznicy urodzin i 75-lecia pracy artysty. Jego twórczość, tak bogata i złożona, mogła być przedstawiona na wiele różnych sposobów. W tym przypadku skupiono się na kwestii przestrzeni, zagadnieniu rudymentarnym, jeśli chodzi o działalność Fangora. Jak sugeruje tytuł ekspozycji, przestrzeń funkcjonuje w jego obrazach jako gra, jednak by mogła ona dojść do skutku, udział muszą wziąć w niej co najmniej dwa podmioty – gra w pojedynkę nie ma bowiem sensu. W ramach wystawy toczy się ona więc między artystą a widzem. Zwiedzający, czy chce tego czy nie, zostaje wciągnięty w interakcje, którą poprzez swoje obrazy zawiaduje autor.

Idea wychodzenia w stronę odbiorcy jest kluczowym aspektem wypracowanej przez malarza koncepcji przestrzeni „pozytywnej”, która działać ma odwrotnie niż ma to miejsce w przypadku tradycyjnej („negatywnej”) przestrzeni renesansowej, nastawionej na kreowanie iluzji głębi kompozycyjnej. Obraz, zdaniem Fangora, powinien raczej zwracać się ku widzowi, faktycznie wkraczać w otaczającą go przestrzeń, a nie jedynie imitować wizualne jej aspekty jak albertiańskie „okno otwarte na rzeczywistość”. Na realizacji tych postulatów skoncentrował się w 1957 roku. Mówił wówczas: „(...) malarstwo, które mnie interesuje, nie może być oddzielone od przestrzeni, która je otacza, od rzeczy, które ją otaczają, od osoby, która w tych stosunkach bierze udział. Obraz, o którym myślę, powinien być głodny. Może istnieć jako jeden z elementów zespołu. Dopiero w życiu tego zespołu może manifestować się sztuka”[1]. Koncepcja malarstwa, w którym obrazy nie działają indywidualnie, lecz w interakcji wzajemnej i z odbiorcą, objawiła się w sposób pełny w Studium przestrzeni, opracowanym wraz ze Stanisławem Zamecznikiem i pokazanym w warszawskim Galerii „Nowej Kultury” w 1958 roku. Praca ta – uznawana za pierwszy environment w sztuce światowej – została ponownie zmontowana na potrzeby krakowskiej wystawy i zajęła jeden z wydzielonych aneksów ekspozycyjnych.

Narracja prezentacji jest nieciągła i nielinearna. Ogromna sala, w której się ona odbywa, ma charakter quasi-labiryntu, pełno w niej przejść i meandrów, co w konsekwencji zmusza widza do, czasem kilkukrotnego, powracania do tych samych prac i ponownego przyglądania się im jakby na nowo. Uznać to jednak należy nie za mankament aranżacji, ale jej atut, ponieważ sytuacja ta pozwala konfrontować ze sobą obrazy z różnych okresów twórczości artysty, szukać ich punktów wspólnych lub – wręcz przeciwnie – obserwować różnice poetyk, jakie między nimi zachodzą. Uwalnia to od postrzegania twórczości Fangora przez pryzmat chronologicznie następujących po sobie zmian języka plastycznego, którym artysta się posługiwał i inicjować może ciekawy dialog pomiędzy płótnami z różnych okresów, jaki toczy się w umyśle widza. Wystawa uświadamia także, że obrazy, z którymi najbardziej kojarzymy Fangora – kompozycje geometryczne, często z motywem koncentrycznych okręgów, o miękkich przenikających się konturach, znane na świecie dzięki udziałowi artysty w wystawie The Responsive Eye w nowojorskim MoMA (1965) oraz indywidualnej ekspozycji w Muzeum Guggenheima (1970) – to tylko wycinek jego ogromnego dorobku.

Jeśli próbować poruszać się po sali muzealnej w sposób tradycyjny, zgodnie z ruchem wskazówek zegara, od razu natrafia się na płótna dość „świeże”, a mianowicie dwa autoportrety: jeden powstały u progu lat 90., drugi – z tego roku. Z autopsji oraz obserwacji innych zwiedzających stwierdzić mogę, że uwagę przyciąga szczególnie obraz najnowszy, w którym artysta snuje gorzką, autoironiczną refleksję nad starością, upływającym czasem i związanymi z tym niedomaganiami ciała. Mijając rozwibrowane, pulsujące i rozedrgane obrazy w lat 60., trafia się na kompozycje pochodzące z czasów, kiedy artysta dopiero rozpoczynał swoją przygodę z malarstwem. Są to bardzo tradycyjne, tchnące duchem sztuki XIX-wiecznej portrety i pejzaże. Wśród nich jest kolejny wizerunek własny, tym razem młodzieńczy, w którego rozmalowanej fakturze przebijają jeszcze echa postimpresjonizmu. Dalej czeka nas kolejny przeskok do trzydzieści lat późniejszych kompozycji abstrakcyjnych, by zaraz móc przyjrzeć się projektom, nad którymi artysta pracuje aktualnie: oprawą plastyczną drugiej linii warszawskiego metra. W salach usytuowanych na prawo od centralnej osi ekspozycji pokazane zostały obrazy z lat 70. i 80. z serii Przestrzenie międzytwarzowe (IS – Interface Space) czy Obrazy telewizyjne, w których – jak pisze kurator wystawy – „przestrzeń to świat porządku, czasoprzestrzeni kulturowej”[2]. Istotnymi akcentami, rozmieszczonymi w różnych punktach ekspozycji, są obrazy bardzo znane, takie jak Matka Koreanka (1951), ale także mniej rozpoznawalne serie płócien: Królowie polscy (1990), Wodzowie Indian (1992) czy Krzesła (1993). Brakuje natomiast przeżywającej w ostatnich latach swój renesans kompozycji Postaci z 1950 r. Spekulować można, dlaczego znajdujące się w zbiorach Muzeum Sztuki w Łodzi płótno nie pojawiło się na tej ekspozycji. Być może obawiano się, że jego popularność zdominuje inne prace, choć prawdopodobne jest też, że wiąże się to z ambiwalentnym stosunkiem do niego samego autora, który mówił: „(...) treść tego obrazu to zwietrzała, tradycyjna, dziewiętnastowieczna i dosyć martwa struktura. (…) robi dziś karierę, bo – tak jak w XIX wieku – anegdota jest dla wielu najważniejsza”[3]. Dla Fangora anegdota nigdy sama w sobie nie była istotna. Nawet, gdy maluje figuratywnie, z reguły poruszał się w obrębie tradycyjnej, „banalnej” tematyki: portretu, martwej natury czy aktu. W kompozycjach tego typu – których w ramach krakowskiej prezentacji zebrał się pokaźny zbiór – uderza nagminnie powracający wątek przesłaniania motywów kolorowymi formami geometrycznymi, fragmentami pasów czy siatką kropek. Elementy te, mimo że nie zacierają czytelności kształtów sylwetek i przedmiotów, zdają się przypominać widzowi, że ma do czynienia z dwuwymiarową płaszczyzną obrazu, a nie „prawdziwą” sceną rozgrywająca się przed jego oczami.

W tytule książki Bożeny Kowalskiej Wojciech Fangor został nazwany „malarzem przestrzeni”. Artysta ten nie dąży jednak do kreowania jej złudnego wrażenia, osiągniętego za pomocą oszustwa iluzji – dla niego przestrzeń liczy się jako fenomen. Na wystawie w Muzeum Narodowym w Krakowie widać jak na dłoni, że zainteresowania te przejawiają się nie tylko w obrębie płaszczyzny kompozycji, ale także, a może przede wszystkim, w relacji z rzeczywistą przestrzenią sali muzealnej. Sposób aranżacji wystawy pokazuje bowiem, że miejsce, w jakim funkcjonują obrazy i w jakim zachodzą relacje między nimi, stać się może polem prowadzenia złożonych, wielopoziomowych gier z odbiorcą.

„Wojciech Fangor. Przestrzeń jako gra”, Muzeum Narodowe w Krakowie, 20.10.2012 – 6.01.2013, kurator: Stefan Szydłowski

Artluk nr 4/2012

 


[1] Cyt. za: B. Majewska, Rozmowa z Wojciechem Fangorem, „Przegląd Kulturalny” 1957, nr 1, s. 6. Cyt. wg: P. Sztabińska, Geometria a natura. Polska sztuka abstrakcyjna w drugiej połowie XX wieku, Warszawa 2010, s. 59.  

[2] S. Szydłowski, Wojciech Fangor. Przestrzeń jako gra, katalog wystawy w Muzeum Narodowym w Krakowie, Kraków 2012, s. 48.

[3] Cyt. za: Jak cyklop, obraz patrzy na mnie. Z Wojciechem Fangorem rozmawia Marta Smolińska-Byczuk, „artluk” 2/2009, s. 43.

powrót