kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy
PO CO NAM INSTYTUCJE SZTUKI WSPÓŁCZESNEJ?

Joanna Pokorna-Pietras

W Polsce i w innych częściach Europy, jak grzyby po deszczy, zaczęły wyrastać centra i muzea sztuki współczesnej. Choć Europa przeżyła ten fenomen już dawno, to w Polsce nie brano pod uwagę doświadczeń  naszych unijnych partnerów. Zaczęto od doświadczalnego poszukiwania nowych rozwiązań. Takim eksperymentem jest Centrum Sztuki Współczesnej, „Znaki Czasu”, w Toruniu. Jest ono jedną z wiodących placówek w kraju, a w niedługim czasie mogłoby stać się ono też jednym z najważniejszych ośrodków sztuki współczesnej w Europie. Dobry zespół, fachowość osób kierujących instytucją, nowe nieszablonowe pomysły to elementy, które decydują o wysokim poziomie merytorycznym tejże placówki. Są też inne uwarunkowania, które mają wpływ na jej funkcjonowanie: poziom edukacji plastycznej społeczeństwa i jego włodarzy, polityka Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, władz lokalnych oraz – przede wszystkim – układy personalne. Warto zastanowić się nad problemami, jakie niesie to wielkie wyzwanie. Ze względu na coraz częstsze nierzetelne przedstawianie ich przez niektóre środowiska, postaramy się opisać je w sposób obiektywny i wszystkie te spostrzeżenia ująć w postaci artykułów zamieszczonych w „Artluku”, a w przyszłości – w formie książkowej.

Wstęp do albumu „Kolekcja Toruńska” [1] ukazuje nam piękny początek i wzniosłe idee. Niestety Centrum Sztuki Współczesnej „Znaki Czasu” stało się instytucją, która zwróciła uwagę mediów i miłośników sztuki nie tylko swoja działalnością merytoryczną, ale przede wszystkim walką o pieniądze i zakulisowymi intrygami. Sama idea powstania Centrum była ambitna, ale jej realizacja od początku  powodowała zatargi i kontrowersje. Pomysł, by instytucja miała kilku organizatorów już sam w sobie implikował niesnaski. Tak jak dziecko o nienaturalnie wielu rodzicach – będzie miało problemy. Osób poczuwających się do ojcostwa w tym przypadku było co niemiara, ba, z czasem ich przybywało.

Prezes Stowarzyszenia Przyjaciół Sztuk Pięknych „Znaki Czasu”, inicjującego powstanie tej szanownej instytucji, wywalczył fundusze na jej działalność i do dzisiaj czuje się ich właścicielem, choć były i są to pieniądze publiczne, nie mówiąc już o władzach miejskich i regionalnych, które zdobyły fundusze unijne. Anegdotą stało się, jak władze miejskie zostały zobligowane do przeprowadzenia tego przedsięwzięcia. Dostały na początek od ówczesnego Ministra Kultury 5 milionów złotych. Nie mogły ich zwrócić, gdyż byłoby to uznane za niegospodarność. I tak z „niewymuszonym” zadowoleniem przystąpiły do wznoszenia budynku, nie mając pojęcia o sztuce współczesnej. Zaczęło się to ujawniać przy rozpoczęciu działalności Centrum. Sam wybór osoby odpowiedzialnej za program merytoryczny przez pierwsze dwa lata był niejasny i nieprawidłowy. Jakby to powiedzieli działacze Obywatelskiego Forum Sztuki Współczesnej: „nietransparentny”. Joanna Zielińska wystartowała do konkursu, w którego komisji zasiadała jej pracodawczyni, prowadząca jedną z krakowskich galerii. Wynik był do przewidzenia, choć program, jaki przedstawiła Joanna Zielińska zmieścił się na jednej stronie maszynopisu i był ogólnikowy, banalny, napisany ad hoc – od niechcenia. Dlatego też program, jaki realizowała był improwizacją. Sprowadziła do pomocy swoich znajomych, którzy razem korzystali z dotacji, jakie zostały przeznaczone przez organizatorów na funkcjonowanie Centrum. To właśnie spowodowało ciągłe konflikty w Radzie Programowej. Jeden z jej członków włączył młody personel merytoryczny Centrum w orbitę „układu warszawskiego”, a przede wszystkim własnych interesów. Był właścicielem prywatnej galerii. Sytuacja ta najbardziej denerwowała osobę, która przez swe kontakty zdobyła dotacje na funkcjonowanie Centrum[2]. Pan prezes musiał potrzeć jak z „jego pieniędzy” korzystają inni. W swych pretensjach miał dużo racji, bo program merytoryczny był przeciętny, rozdmuchany przez propagandę sukcesu, jaką uprawiali kuratorzy. Ocen tych nie można jednak zweryfikować, gdyż przez brak doświadczenia (a może z premedytacji?) nie ma wydawnictw, które dokumentowałyby działalność instytucji z tamtego okresu, choćby katalogów i raportów rocznych. Przeważnie były to drogie wystawy kolegów i koleżanek kuratorów.

Oczywiście było też kilka wystaw ciekawych, bo przy takich dotacjach, jakie wówczas otrzymywało Centrum, takowe musiały się trafić, choć były to wystawy przeważnie artystów z „układu warszawskiego”. Brak doświadczenia i niekompetencja tych samych kuratorów (Daniela Muzyczuka i Agnieszki Pindery) ujawniła się w 2013 roku na 55. biennale w Wenecji, w pawilonie polskim, gdy trzeba było wyłączyć pracę Konrada Smoleńskiego ze względu na wibracje[3]. Kompromitacja na cały świat! Równie dobrze można było zamknąć pawilon i wywiesić na drzwiach karteczkę z opisem wystawianej w nim pracy (polecam ten, tani w realizacji, pomysł pani komisarz pawilonu polskiego w przyszłości). Był to błąd nie tylko kuratorski, ale i komisji konkursowej, której wpadka po raz kolejny się powtórzyła. Dwa lata (2008-2010) to za mało czasu, by określić wartość merytoryczną programu tak dużej instytucji jak CSW w Toruniu, ale był to okres ważny dla karier pracujących tam kuratorów. Dopiero kierunek rozwoju instytucji określił program Pawła Łubowskiego. Nie spełniły się też proroctwa o upadku CSW w Toruniu. Właśnie Łubowski nadał wysoki poziom merytoryczny Centrum przez profesjonalizm i swoje kontakty, zdobyte przez pisma, jakie prowadził. Nie byłoby wystaw artystów o światowej renomie, wszakże w instytucji prowincjonalnej, która dopiero co zaczęła funkcjonować. Łubowski uchronił Centrum przed pomysłami jej „właścicieli”, by zrobić z niej drugi „Tumult” – miejsce martwe, w którym raz po raz pokazuje się wystawy amatorów, między innymi gwiazd muzyki rozrywkowej. Takie myślenie o sztuce współczesnej obnaża prowincjonalizm małomiasteczkowego establishmentu, a przede wszystkim ośmieszałoby instytucję, która ma za zadanie promować i pokazywać profesjonalną sztukę, a nie dezorientować społeczeństwo bohomazami amatorów. Jest to zaprzeczenie posłannictwa Centrum zawarte w jego statucie. To niebezpieczeństwo istnieje właśnie dzisiaj, gdyż prawdopodobnie CSW zostanie opanowane przez Marka Żydowicza.

W 2010 roku Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, pozbywając się problemu, scedowało funkcję głównego organizatora na Prezydenta Miasta Torunia. Ekipa, zarządzająca merytorycznie Centrum, nagle straciła grunt pod nogami. Kuratorzy, mający dotychczas prawie nieograniczone możliwości, zaczęli działać, a było o co walczyć – 5 milionów złotych do podziału. W niedawno opublikowanym w „Obiegu” artykule, poświęconym CSW w Toruniu, Waluszko-Wotejhert, w sposób dla siebie charakterystyczny, opisuje historię Centrum. Jest to typowa goebbelsowska propaganda, oparta na półprawdach i kłamstwach. Może dziwić, że w szacownym piśmie zamieszczono taki rodzaj niedorzeczności. Może redaktor naczelny dopuścił to kuriozum do publikacji ze strachu? Jest przecież się czego bać. Mamy tu do czynienia z osobą o przedziwnym poczuciu humoru. Gdy jej się zapłaci, to pisze pozytywnie (tekst o kolekcji UniCredit w CSW w Toruniu, „Art&Bussines” 2012), a jak nie zpłaci, to może zbojkotować wystawę (wystawa „Tymós…” w 2011 roku, CSW).

W ten sposób dochodzimy do tak zwanych bojkotów, będących dla środowiska artystycznego bronią obosieczną. Uderza ona przede wszystkim w artystów i instytucje. Ironią jest, że do jej użycia nawoływali wyżej wymienieni pracownicy CSW. To oni zainicjowali całą akcję, a nie wymienione przez Waluszko-Wejhert wyblakłe gwiazdy lewej strony sceny sztuki współczesnej. Znam osobiście ważne postacie środowiska artystycznego, z którymi kontaktowali się, by poparły bojkot poprzez wpisanie się na listę protestacyjną. Trzeba zaznaczyć, że ukazała się kontr-lista znanych artystów popierająca Łubowskiego. Można zadać pytanie: jak kuratorzy chcieli pracować i realizować swoje wystawy w instytucji, agitując do ich bojkotu? Działali także przeciwko sobie. Wykazano się w stosunku do nich dużą cierpliwością, choć powinni być w trybie natychmiastowym zwolnieni z pracy. Trzeba tu też zaznaczyć, że kontrakt Zielińskiej na stanowisko kuratora skończył się w dzień poprzedzający objęcie przez Łubowskiego stanowiska dyrektora. Nie było nigdy miedzy nimi żadnych relacji służbowych.

Dlaczego przedmiotem ataku był Łubowski a nie urzędnicy, którzy rzekomo dopuścili się nieprawidłowości podczas konkursu? Odpowiedź jest prosta – chodziło o wyeliminowanie konkurencji do dostępu do publicznych pieniędzy. Właśnie w toruńskiej akcji z 2010 roku Obywatelskie Forum pokazało swoje prawdziwe oblicze, a niedoszły bojkot miał posłużyć do porachunków wewnątrz środowiska. Atak na ludzi sztuki, niezależnych - nienależących do „układu warszawskiego”, obnażył jego cele. Wedle ustaleń Kongresu Kultury Polskiej[4]  miano bronić się przed zakusami polityków i urzędników, by instytucje kultury nie były wykorzystywane do lokalnych gier politycznych i nie robiono z nich miejsc agitacji wyborczych. Już dzisiaj widać, że poniekąd słuszne postulaty stały się czczą gadaniną, a sytuacja, w jakiej się znalazła sztuka współczesna, porażką dla nas wszystkich – znalazła się ona bowiem pomiędzy niefrasobliwością urzędników a cynizmem części Obywatelskiego Forum Sztuki Współczesnej. Niestety jest wiele osób, które tej porażki nie zauważają.

c.d.n.

 


[1]Kolekcja Toruńska, pod redakcją Anny Markowskiej, Toruń, Centrum Sztuki Współczesnej „Znaki Czasu” 2013. Cytuję : „To właśnie w Toruniu, 13 marca 2004 roku, Minister Kultury Waldemar Dąbrowski zainaugurował Narodowy Program Kultury »Znaki Czasu«. Przekazując pierwsze dzieła przedstawicielom środowiska artystycznego naszego miasta, rozpoczął w ten sposób tworzenie Regionalnych Towarzystw Zachęty Sztuk Pięknych w całym kraju. Wówczas przedstawiciele środowiska kulturalnego Torunia wraz ze Związkiem Polskich Artystów Plastyków Okręg Toruński, pod kierownictwem prezesa Jerzego Brzuskiewicza, wyszło z inicjatywą wzniesienia budynku dla pomieszczenia zbiorów dzieł sztuki planowanej kolekcji. Aby te wszystkie ambitne i wzniosłe cele osiągnąć, powołano do życia Stowarzyszenie Przyjaciół Sztuk Pięknych Znaki Czasu, którego prezesem został Marek Żydowicz. Inicjatywę wsparł materialnie i organizacyjnie Prezydent Miasta Torunia Michał Zaleski, a także Marszałkowie Województwa Kujawsko-Pomorskiego Waldemar Achramowicz i Piotr Całbecki. I tak, prócz kolekcji, w Toruniu powstał budynek Centrum Sztuki Współczesnej wzniesiony w dużej części z środków unijnych, pierwszy i jedyny w Polsce przypisany tworzeniu regionalnych „Zachęt”. Dzięki temu możemy nie tylko pokazywać naszą kolekcję (a odbyły się już jej trzy odsłony), ale też inne zbiory dzieł z Polski i zagranicy.  Centrum działa także jako instytucja wystawiennicza, edukacyjna i promująca sztukę współczesną.”

 

[2]Dotacja na działalność CSW w Toruniu to około 5 milionów złotych, z czego połowę daje MKiDN, a resztę po jednej czwartej Miasto Toruń i Urząd Marszałkowski woj. Kujawsko-Pomorskiego.

[3]Wibracje emitowane przez prace Konrada Smoleńskiego spowodowały liczne skargi mieszkańców pobliskich domów. Na stronie Zachęty  można było przeczytać opis tej sytuacji. Podobno wibracje te były też powodem powstających rys na ścianach Pawilonu Polskiego, spowodowane upłynnianiem piasku laguny, na którym posadowione są  fundamenty budynku. Może to zamierzony efekt artystyczny?  

[4]Kongres Kultury Polskiej w 2019 r. patrz. materiały pokongresowe 

powrót