kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

Rys. Max Skorwider
I LIKE ART

Andrzej Kostołowski

Obserwując różne przejawy sztuki ostatnich lat, zauważyć można zdumiewające powroty coraz większych narracji. Jeszcze niedawno opisywano zupełnie słusznie „małe narracje” jako dominujące przedsięwzięcia w obrębie postmodernizmu. To przecież Fluxus wywindował na piedestał małe, kapryśne „haiku” w kontraście do przesadnie monumentalnych (i czasem napuszonych) happeningów. Sam podkreślałem w 1980 roku znaczenie działań w plenerze jako „drobnych aktywności”, kształtowanych bez premedytacji i z zastosowaniem „metody chwil”[i]. Charakterystyczny, choć słabo doceniony przejaw tego, że „sztuka jest domeną małych narracji” opisał w 1994 roku Grzegorz Dziamski, zaznaczając, że „nie podlegają(c) żadnym ogólnym regułom ani kryteriom są one raczej odmową podporządkowania się wielkim narracjom i obroną prawa każdej jednostki do własnej narracji, do rozwijania własnej wyobraźni narracyjnej”[ii]. Dyskutując z tym, czy nie ma tu jednak ogólnych reguł lub kryteriów, można jednocześnie zauważyć zarówno niegdysiejsze znaczenie owych mikronarracji, jak i samej idei „odmowy”. Dziś jednak, jak się wydaje, i małe narracje, i idea odmowy uległy pewnej akademizacji. W rozlicznych prezentacjach sztuki już za aksjomat przyjmuje się krytykę, odmowę, kwestionowanie itd. jako pewien stały element odniesień do kondycji sztuki, instytucji wokół niej czy w ogóle modernizmu[iii]. I w setkach różnych wystaw kuratorzy często tak dobierają dzieła, aby uwypuklić tezy naruszania czegoś tam i odmawiania czegoś innego. Często są to słuszne nadkruszenia tabu. Ale niejednokrotnie owe mikronarracyjne krytyki bywają dość śmieszne. Takie są np. wystawy akademickie atakujące... akademie, pokazy czy też projekty z wielkim nakładem środków podkreślające... swą biedę itd. Za nieudane uznać można też „podciąganie” do większych tematów różnorodnych drobnych interwencji lub instalacji (roi się od tego). Natomiast za udane uznałbym te pokazy, które wyprowadzają swoje narracje dokładnie „z” problemów prac artystów. Tak czynił zresztą Harald Szeemann. Tu można zwrócić uwagę na szczególnie bogate opowieści rozsnuwane kiedyś przez takich konceptualistów jak Douglas Huebler czy ostatnio przez Sophie Calle, Pawła Althamera lub Kim Soo Ja. A z projektów kuratorskich nie dałoby się nie wyróżnić przynajmniej kilku wystaw w nowojorskim New Museum, cennych, bo pozbawionych prowincjonalnej stronniczości. Mam na myśli takie pokazy jak np. rzeźby („Unmonumental”, 2007) czy bardzo inspirującą wystawę „After Nature” (2008). O tej ostatniej pisał Peter Schjeldahl, że zapowiada „nowy kierunek sztuki pod znakiem Saturna”[iv]. Przy pokazywaniu wielopiętrowej narracji bardziej niż ku socjologii (wciąż w sztuce będącej trendy) odniesienia biegną na tej wystawie ku psychicznym głębiom. „Jeśli powszechny pęd sztuki współczesnej ryzykuje trywialność w pogoni za uwiedzeniem, (sztuka) tego rodzaju włącza (element) histerii jako zapowiedź intensywności (przeżycia)”[v]. Na naszym gruncie nie zabrakło podobnych ukłuć na bardzo dyskusyjnym (nie bez kiczu), a jednak ciekawym bloku pokazów z labiryntem opowieści – „W samym centrum uwagi” w Zamku Ujazdowskim (2005-2006).

Załóżmy teraz, że pisząc niniejszy tekst, zapominam o swej roli krytyka czy teoretyka sztuki i bez szczególnych uprzedzeń, ale z elementarną wrażliwością odwiedzam wystawy w galeriach lub większe pokazy międzynarodowe. Jako zwykły odbiorca sztuki, przeżarty już plastikowym światem wokół i jako obywatel mający naprawdę powyżej uszu wciskających się w media idoli (także i tzw. superartystów)  zaczynam zaciekawiać się pracami niepozbawionymi naturalności i zadającymi pytania, od których nie sposób uciec. Ale szybko mogę też zauważyć propozycje artystów z wprowadzanymi na siłę elementami „estetyki oporu” czy zanudzające przeciętnych odbiorców zbyt oczywistym krytycyzmem skierowanym często ku kolegom artystom. Taki rozpleniony w sztuce ostatnich dziesięcioleci freudowski „narcyzm małych różnic” pokazuje odczucia negatywne skierowane ku działaniom ludzi do nas podobnych a powiększające wszelkie nasze wobec nich różnice. To tak jak z ważnymi niegdyś „małymi narracjami”, które wtedy cenne, weszły dziś chyba w fazę sztucznych wyolbrzymień tego, co drobne. Dlatego jako zwykły odbiorca sztuki wolę perspektywę większych, labiryntowych nawet, opowieści. Żeby posłużyć się polskimi przykładami, mielibyśmy z jednej strony tak wyrazistą „klasykę” jak wielkie społeczne projekty Krzysztofa Wodiczki (całkowicie bez narcyzmu!) czy pełne ironii komentarze  Jarosława Kozłowskiego. A z drugiej strony, u innych artystów zainteresowałoby nas np. pokazane niedawno w Szczecinie „malarstwo rozszerzone”. Choć w Szczecinie nie było Piotra Kurki ani Jerzego Kopcia, to przypomniałbym ich dzieła na równi z propozycjami Piotra C. Kowalskiego, Olgi Lewickiej, Izabeli Chamczyk czy Miłosza Pobiedzińskiego. Ileż różnorodnych interpretacji ról malarstwa! A osobne uwagi należałyby się krzywym zwierciadłom historii w wielce narracyjnych filmach Tomasza Kozaka. Jako odbiorca „wplątany przypadkowo” w labirynty wystaw, zaczynam widzieć w sztuce jakąś alternatywę wobec ślepych zaułków życia publicznego, mass mediów, ogłupiającej komercji, wydumanych filmów kinowych i seriali banalnych aż do bólu, śmietnika tandetnych wyobrażeń wokół, coraz bardziej niszczonej przyrody. Powiadam wtedy: lubię sztukę.

Artluk nr 3/2009

 


[i]  A. Kostołowski, Drobne aktywności, ulotny tekst programowy Pleneru Młodych, Miastko 1980.

[ii]  Cytat za wypowiedzią H. Kuśmirek, w: Art Poznań Now, katalog, red. S. Sobczak, IF Museum Inner Spaces, Galeria ON, Poznań 2004.

[iii]  J. Saltz, Entropy in Venice, www.artnet.com/magazineus/features, dost.: 25.07.2009.

[iv]  P. Schjeldahl, Feeling Blue, „The New Yorker”, 4 sierpnia 2008.

[v]  J.w.

powrót