kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

Rys. Max Skorwider
STUPID ART

Andrzej Kostołowski

Jednym z najbardziej sztucznych (i ewidentnie nieprawdziwych) podziałów w sztuce jest ten rozpowszechniony od lat sześćdziesiątych, w ramach którego mowa o sztuce tzw. racjonalnej i tej, którą na zasadzie kontrastu  określałoby się jako liryczną, gestową, poetycką itd. Na szczęście dzisiaj jest ów podział w zaniku. Ma on jednak swe niechciane wnuki.  Żeby wrócić do kontrastu między tym, co racjonalne (a więc być może: przemyślane, mądre, inteligentne, pojęciowe itd.), a tym, co takie nie jest, odwołać się można do czasu I wojny światowej i, oczywiście, do Marcela Duchampa. Ten niezwykle wpływowy i jednocześnie pełen poczucia humoru artysta zaznaczył kiedyś, że punktem wyjścia dla porzucenia przez niego produkcji obrazów „naskórkowych” była chęć odcięcia się od krążącego po Francji na początku XX stulecia określenia: „głupi jak malarz”. Z kolei o Duchampie w pewnych kręgach, w których kiedyś go wielbiono, a teraz się potępia (Jean Clair), mówi się źle i choć nie obdarza się dadaisty epitetami, to wini się go za całe to „spodlenie” sztuki współczesnej ukierunkowanej na „nic nierobienie, eksponowanie odchodów, martwych zwierząt, wyolbrzymianie kiczowatych przedmiotów, śmieci itd.” Jeszcze trochę i ktoś radykalny nazwie Duchampa... kretynem.

Dziewiętnastowieczni malarze, szczególnie tacy jak Van Gogh, musieli irytować tzw. normalnych czy całkowicie rozsądnych ludzi z południowej Francji. Kilkanaście lat temu jedna z bardzo długo żyjących Francuzek wyznała, że jako mała dziewczynka spotykała autora „Słoneczników”, że był on często pijany i niegrzeczny oraz używał brzydkich słów. Czy taki malarz mógł być „mądry”? Albo Picasso. Gość wrocławskiego Kongresu Intelektualistów w 1948 roku, siedząc w bardzo eleganckiej restauracji Monopol, wśród szacownych osobistości, zapytał, gdy zrobiło mu się zbyt gorąco, czy może zdjąć marynarkę. Po oczywistym przyzwoleniu , zdjął marynarkę wraz z... koszulą, budząc zażenowanie współbiesiadników w garniturach i z krawatami. Czy był to objaw dużej inteligencji? Można snuć różne rozważania na temat „inteligencji emocjonalnej” i racjonalności postępowania. Ale da się zauważyć, że często „głupie” wystąpienia i prowokacje okazywały się przejawami tego, co w danym momencie „nie do wytrzymania”, po pewnym czasie zaś nabierały zupełnie innych znaczeń. Puszki  z „Gównem artysty” (1961) Piero Manzoniego nie traktowano poważnie i Clair uważa je za przejaw upadku sztuki. Choć niekoniecznie je lubimy, to jednak nie sposób zaprzeczyć ich znaczeniu. Andy Warhol, odpowiadający półgębkiem na pytania dziennikarzy jak przygłup i piszący teksty, które z trudnością da się czytać, wzbudził śmiech, gdy pokazywał swe „Pudełka Brillo” w 1964 roku i nie sprzedał ani jednego. Pod koniec lat 70. (publikacja w 1981) autor kanonicznego terminu „art world”, filozof Arthur Danto, uznał owe serigraficzne reprodukcje średniego designu za przełom myślowy w sztuce, zmianę o wielkim znaczeniu filozoficznym. Nieodróżnialność obiektów sztuki od zwykłych przedmiotów, od Warhola począwszy, miała wytyczać nowe ratio tej dziedziny, a także zmianę definicji dzieła sztuki. Czy taki czyn mógłby być dziełem człowieka niemądrego?

 Nie chciałbym rozwodzić się nad problemem odwrotnym: nagminnego przyznawania artystom reprezentującym geometryczną abstrakcję i strukturalizm, a potem konceptualistom, jakiegoś szczególnego patentu na racjonalizm  (nawiasem mówiąc, od lat obserwuję, że bardzo wielu artystów wykazuje chęć  przypisania się do konceptualizmu i, jak powiedział Jan Chwałczyk, „ten nurt musi być niezwykle ważny, skoro tak jest”).   Wykonywanie pięknych dzieł z  minimalnymi relacjami kolorów i linii może, ale  nie musi być całkowicie systematyczne z pojęciowego punktu widzenia. Jeśli Peter Halley, wspaniały twórca obrazów w konwencji „neo geo”, który jest jednocześnie autorem wnikliwych tekstów teoretycznych,  w pewnym sensie potwierdzałby tezę o racjonalnym podejściu do sztuki, to równie ciekawa (a może nawet bardziej godna uwagi) geometrystka Tomma Abts, nagrodzona Nagrodą Turnera w 2006 roku, niekoniecznie musi być traktowana w kategoriach intelektualnych. Wywołując gwałtowne sprzeciwy krytyków o „spodleniu” Nagrody Turnera przyznanej „artystce trzeciorzędnej”, budzi jednocześnie zainteresowanie swą bezpretensjonalną postawą malowania obrazów wyłącznie w wymiarach 48 na 38 cm, tworzonych  ze zwykłą radością oraz bez prekoncepcji. Podobne rzeczy można napisać zarówno o bardzo wielu świetnych twórcach, jak i o mniej znanych, lecz konsekwentnie wypracowujących jakąś (egzystencjalną, materialną, dekoracyjną, techniczną) doskonałość, którzy nie zająknęli się w życiu o swym rzekomo wielkim intelekcie. W kręgu konceptualizmu mamy oczywiście Josepha Kosutha – postać i charyzmatyczną i zdecydowanie mądrą (choć kontrowersyjną artystycznie). Ale przy całym szacunku dla Ona Kawary, Romana Opałki lub Hanne Darboven (a nawet przyznaniu im wielkości), nie wywiedziemy z ich sztuki ścieżki prowadzącej na filozoficzne głębie. Prędzej możemy się tych głębi doszukiwać u „idiotycznego” (tak pisano!) autora odwróconych obrazów Georga Baselitza, który jest jednocześnie wnikliwym interpretatorem pomijanych dotąd malarzy z początku XX wieku, czy u „potwornej i okropnej” Dany Schutz, z jej skądinąd świetnie namalowanymi obrazami „autokanibalistycznymi” o dużym potencjale samoświadomości. Natomiast wcale nie widziałbym zbyt wielkiej mądrości u wydeptywaczy utartych ścieżek, ani u szermujących wielkimi nazwiskami, których samo zestawienie przyprawia o ból głowy. Konkluzja jest jedna: podział na sztukę tzw. racjonalną i tzw. irracjonalną był i jest bez sensu.

Artluk nr 1/2009

powrót