kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

Rys. Maja Wolna
PRZEINTERPRETOWANIE

Andrzej Kostołowski

Przeinterpretowania sztuki w kręgach jej badaczy oraz krytyków są powszechne. Mniej ich jest być może tam, gdzie filozofowie (tacy jak Arthur Danto) wyprowadzają sztukę z głębszych kontekstów idei, a nie wlepiają owych idei w sztukę jak dzieje się to u niektórych krytyków i estetyków w rodzaju Jeana Claira czy Jeana Baudrillarda. W wypadku tych dwóch francuskich autorów mamy często do czynienia z emocjami i kaprysami, które doprowadzają albo do fantasmagorii, albo do gwałtownej zmiany optyki. Taką przemianę zaobserwowaliśmy np. u Claira. Wczoraj Marcel Duchamp był dla niego najważniejszy, a dzisiaj jest odpowiedzialny za „całe te obrzydliwości” sztuki aktualnej. Gdy czyta się stare i nowe teksty tego krytyka, najbardziej zwraca w nich uwagę przemiana entuzjazmu w gwałtowność deklaracji. Zmiana optyki jest, bo ja tak uważam, zdaje się twierdzić dawniej oczarowany, a dziś rozczarowany Clair. My moglibyśmy tylko dodać: choć cenimy Pana za niektóre prace kuratorskie, to nic nie obchodzi nas zmiana Pana nastrojów.

Tu być może dochodzimy do opisu pierwszego typu przeinterpretowań. Zdają się one wiązać z subiektywnymi losami autorów, nadrzędnymi wobec porządku opisów lub analiz. I jeśli przyznać można, że jest jakaś konsekwencja w takich zmianach optyk, to drugi typ przeinterpretowywania jest wynikiem gry lub kalkulacji (choć czasem bywa też związany z niedostatkiem mądrości). Zaleję sztukę strumieniem swych słów i wzbudzę podziw, a może też i uzyskam prestiż. Im bardziej sztukę osaczę długimi wywodami, tym mocniejsza będzie moja pozycja. Nie muszę dodawać tego, że w naszej krytyce i w polskim życiu galeryjnym (choć co to za życie?) zdarzają się takie przeinterpretowania poprzez monstrualne opisy świadczące o „wyrafinowaniu”.

A teraz, jeśli już uwzględniliśmy przeinterpretowywania jako zmiany temperatury spojrzeń oraz jako gry w wyścigu szczurów (w swoim czasie Janusz Bogucki zwrócił uwagę na tę charakterystykę – pędu ku zaciemnieniu przez pozorne objaśnianie), to pozostaje nam jeszcze trzecia wersja tych dyskursów wokół sztuki. Piszący te słowa nie kryje pewnej szczypty podziwu dla nich: oto ktoś, kto ma wiedzę o dużych obszarach historii sztuki, w obliczu zjawisk aktualnych zaczyna uruchamiać rozległe asocjacje. Artyści/artystki stosujący motywy tanatyczne mogą w ten sposób wpisywać się w ciąg ikonograficzny przedstawień skontrastowania ludzi żywych i martwych. I być może jest to uprawomocnione oraz do przyjęcia. Jest w stanie nas zainteresować. Ale  ktoś inny, chcąc zabłysnąć asocjacją głębszą i bardziej spektakularną, zaczyna snuć rozważania kierujące nas np. ku starożytnemu Egiptowi czy wręcz epoce jaskiń. I wszystko układa się w logicznym ciągu aż do momentu, w którym łapiemy się co do tego, że nadmiar asocjacji jest tylko i wyłącznie jakąś degrengoladą pozwalającą na prezentację łańcucha dowolnych skojarzeń. Popisy tego typu zyskują niejednokrotnie poklaski, a ich mutacje dostrzec można na przykład w tym, że w jakiejś fazie trendów sztuki (np. zainteresowań ciałem, polityką czy multimediami) łączy się to, co jest w dziełach artystów aktualnych z gorączkowym wyszukiwaniem w przeszłości: cielesnych fotografii, rejestracji dylematów władzy lub jednoczesności użytych środków. Nic to, że historyczne paralele są sztucznymi konstruktami, w ramach których wyjmuje się z kontekstów pewne zjawiska i wstawia w inne. Nie tak dawno mogliśmy zwrócić uwagę na to jak pop art w USA ożywiał nowe miejsca dla starych reklam typu folk czy międzywojennych obrazów Murphy’ego. A konceptualizm otworzył puszkę Pandory z tysiącami wątków sztuki dziwolągów i ekstrawaganckich rejestratorów, łącznie z wycieczką niemal po czasy Renesansu. Tu jeszcze raz podkreślam swój podziw dla erudycji takich asocjacji. Tyle, że na samym podziwie się kończy. Bo często potem pojawia się pewien niesmak.

Prezentowana niedawno wystawa młodej sztuki czeskiej poza tym, że pokazała kilka ważnych dzieł, zawierała moim zdaniem taki charakterystyczny motyw żonglowania kontekstami. Kurator spojrzał na Czechy (i ich młodą sztukę) przez jedne tylko okulary, okulary dowcipów Szwejka. I przez nie patrząc wybrał bardzo selektywnie artystów, którzy choć często prowokacyjnie, ale też i nierzadko w sposób powierzchownie publicystyczny łączą swe poczucie humoru z krzykliwością nawiązań do kultury popularnej. I wszystko jest w porządku. Tyle że młoda sztuka czeska to nie tylko szwejkowe ha ha ha.

Na zasadzie prowizorycznego podsumowania oraz wstępu do kilku przyszłych rozważań, piszący te słowa pragnie zwrócić uwagę na to, że potwierdzając intuicje Derridy, pełne tzw. adekwatne interpretacje są w gruncie rzeczy niemożliwe do przeprowadzenia, co do pewnego stopnia „usprawiedliwia” wspomniane powyżej zmyłkowe rajdy dyskursów, a także niniejsze uwagi. Może jest tak, iż ogranicza nas język, a w gruncie rzeczy coś, co wiązałoby się ze znanymi uwagami o nieprzetłumaczalności obrazu na słowa. A może po prostu nie jesteśmy w stanie ani na moment odkleić się od pozycji ludzi usytuowanych w innym czasie i kontekście niż ten, w którym powstają analizowane dzieła? Dlatego tak cenne są własne uwagi artystów o ich pracy (patrz onegdaj Tadeusz Kantor a teraz Olga Lewicka). Natomiast nas krytyków uratować może pozycja „liberalnej ironistki”. Nie zaniedbując intuicji (cechy „kobiecej” stąd ironistka, a nie ironista) i mając dystans do siebie, stosujemy interpretacje nie mając złudzeń, że wszystkich przekonamy o naszej „dobrej woli”. Choć nie uda się nam zapewne uchwycić pełnego tzw. sensu sztuki, podejmujemy próby porozumienia...

Artluk nr 1/2006

powrót