kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

Marina Abramović, "Cleaning the Mirror 1", video-installation/performance (performed for video; video-still) Oxford University, 1995. Fot. Archiwum M. AbramovićCourtesy: by the artist for North-America: Sean Kelly Gallery, New York
Marina Abramović, Jan Fabre, "Warrior and Virgin Mary", performance, 2004. Fot. Archiwum M. Abramović.Courtesy: by the artist for North-America: Sean Kelly Gallery, New York
PRZEKAŹNIK ENERGII
Z Mariną Abramović rozmawia Dobrila Denegri

Dobrila Denegri: Uprawia Pani performance od początku lat 70. Co spowodowało, że zdecydowała się Pani wykorzystać swoje ciało jako środek ekspresji artystycznej? W jaki sposób się to odbyło i na czym się Pani koncentrowała w swoich działaniach?

Marina Abramović: Kształciłam się na kierunku malarstwo, ale malowałam już faktycznie od dzieciństwa. Pierwsza wystawa moich obrazów odbyła się, gdy miałam dwanaście lat. Gdy ukończyłam studia na Akademii Sztuk Pięknych w Belgradzie, zajęłam się instalacjami dźwiękowymi. Praca z dźwiękiem, z wyczuciem rytmu, nasunęła mi myśl, że mogłabym wykorzystać swoje ciało jako materiał w performance’ach i dzięki temu wejść w bezpośredni kontakt z widownią. Uważam, że performance to najbardziej bezpośredni sposób komunikacji, podobnie zresztą jak muzyka. Nic nie oddziela tu artysty od widza, to bardzo bliski kontakt, prawdziwy dialog energii. Nie oznacza to, oczywiście, że malarstwo, rysunek, rzeźba i inne dziedziny sztuki nie dorównują performance’owi. To po prostu kwestia wyboru artysty, jego decyzja odnośnie środków wyrazu, które uznaje za najodpowiedniejsze. W mojej pracy liczy się głównie wykorzystanie ciała.

DD: Spoglądając wstecz, jakie zainteresowania wyodrębniłaby Pani jako podstawowe w pierwszym okresie swojej pracy artystycznej?

MA: Początkowo pracowałam sama, tworząc performance’y, podczas których próbowałam poznać własne ograniczenia. W kolejnych, nowych działaniach wykraczałam poza swoje dotychczasowe możliwości fizyczne czy umysłowe, każdorazowo je zwiększałam. Sprawdzałam, jak daleko mogę się posunąć, ile wykorzystać energii. Przeważnie zużywamy jedynie pewien zapas energii i właściwie nie rozumiemy, jak funkcjonują nasze ciało i umysł. Cywilizacja zachodnia opiera się na zasadniczo racjonalnych podstawach. Chodzi mi o to, że Zachód nie żyje ciałem, lecz umysłem. Interesowało mnie wyjście poza te ramy, spenetrowanie sfery irracjonalnej, tego wymiaru, który obejmuje sny i podobne zjawiska. W tym okresie bardzo istotne było dla mnie określenie swojej roli jako artystki, znalezienie sposobu funkcjonowania w sztuce.

DD: Wielu artystów rozmaicie definiowało swoją działalność. Jak Pani określiłaby swoją rolę?

MA: Joseph Beuys mawiał, że jako artysta jest szamanem, Malewicz – że posuwał się o „krok dalej”, natomiast Mondrian sugerował, że zawsze poszukiwał sedna rzeczywistości.

W mojej twórczości bardzo istotne miejsce zajmowała idea mostu. Urodziłam się w Jugosławii, która geograficznie jest swego rodzaju pomostem pomiędzy Wschodem a Zachodem. Most to miejsce, gdzie najsilniej wieje wiatr, więc trudno utrzymać wciąż tę samą pozycję. W swojej pracy chciałabym połączyć wiedzę Wschodu i Zachodu. Według mnie rola artysty polega na łączeniu różnych kultur.

DD: Jak rodzą się pomysły na Pani nowe prace? Jak rozpoznaje Pani, że określona idea jest „tą właściwą”?

MA: Myślę, że artysta miewa w życiu jeden, a jeśli ma sporo szczęścia, może dwa lub trzy dobre pomysły. Z pomysłami z zasady tak bywa. Później się je powtarza i tworzy nowe wersje. Przyjrzyjmy się historii sztuki: na każdego artystę przypada jedna lub dwie [nowatorskie] idee. Uważam więc, że chodzenie do pracowni i stwarzanie kolejnych prac prowadzi do swego rodzaju nadprodukcji, swoistego zanieczyszczania, a nie mam tu na myśli wyłącznie środowiska, lecz także sztukę. W moim przypadku jest inaczej: nie pracuję, czekam na pomysł, który przychodzi niespodziewanie. Pomysł może mnie zaskoczyć w każdej chwili, gdy idę do toalety, kroję czosnek, podróżuję pociągiem... kiedykolwiek. Musi pojawić się samoistnie. Czuję, że jest dobry, gdy się go boję, kiedy nie mam pewności co do efektu końcowego i gdy mój żołądek dziwnie reaguje na samą myśl, że muszę tę ideę zrealizować. To bardzo ważne, by robić w życiu rzeczy, których się boimy, ponieważ zwykle robimy to, co lubimy, więc się nie rozwijamy. Powtarzamy te same czynności i błędy. Jeśli natomiast robi się rzeczy, których się nie lubi, których się obawia, przeskakuje się na nowy tor, w nowy, wyzwalający wymiar. Przykładowo, niektóre performance’y były dla mnie sposobem uzewnętrznienia bólu, przeszłam wraz z widzami przez to doświadczenie, wyzwalając siebie i ich. Dotyczy to również innych odczuć, takich jak wstyd. To jedno z najtrudniejszych przeżyć emocjonalnych człowieka. Tym większy problem sprawia ujawnienie go ludziom. Jeśli jednak zdoła się tego dokonać, doświadczyć wraz z innymi i dojść do jakiegoś rozwiązania, odczuwa się niezwykłe umocnienie i wyzwolenie.

DD: Mam wrażenie, że choć intuicyjna metoda pracy pozostaje dla Pani niezwykle istotna, w Pani dorobku bardzo widoczny jest również element refleksji intelektualnej.

MA: Intuicja ma ogromne znaczenie. Ponadto, postrzegam ciało jako odbiornik – musi być zawsze gotowe na nowe idee. Kiedy pojawia się pomysł, odczuwam bardzo silne pragnienie [jego realizacji]. Dopiero potem mogę racjonalizować przyczyny tego, co zrobiłam. Z opóźnieniem rozpoznaję też powiązania powstałej pracy z innymi.

DD: Czy poświęca Pani dużo wysiłku „przygotowaniu” ciała? Co według Pani oznaczają „Porządki domowe” („Cleaning the House”)?

MA: Około dziesięciu lat temu zainicjowałam warsztaty poświęcone przygotowaniu ciała, w których uczestniczą głównie moi studenci. Odbywają się one w odludnych miejscach, w których poddajemy się określonemu rygorowi: przez mniej więcej dziesięć dni nie spożywamy niczego oprócz ryżu, pijemy wyłącznie wodę i ziołowe herbaty, a przy tym nie rozmawiamy. Milczenie ma ogromne znaczenie, bo przecież tak dużo czasu tracimy na wyjaśnianie. Jest naprawdę wspaniałe! Ponadto, wykonujemy bardzo trudne ćwiczenia fizyczne i umysłowe, aby poszerzyć naszą percepcję, wzmocnić samokontrolę, poznać ograniczenia ciała... Duże znaczenie ma, na przykład, około siedmiokilometrowy marsz z zasłoniętymi oczami, a potem odnalezienie drogi powrotnej. To ważne, ponieważ artysta musi widzieć całym ciałem, nie tylko oczami. Warsztaty zazwyczaj odbywają się zimą lub w czasie chłodnej, brzydkiej pogody. Jak mówią sufi, „najgorsze jest najlepszym, gdyż dopiero wtedy człowiek naprawdę się uczy”. Te trudne warunki nie wynikają z jakiegoś masochistycznego nastawienia, stanowią raczej paralelę w stosunku do bogatych i długich tradycji rytuałów, ceremonii czy inicjacji w innych kulturach, w Japonii, Tybecie, Indiach, Afryce itp. Mogę, na przykład, opowiedzieć o praktyce mnichów tybetańskich niektórych szkół buddyjskich: udają się oni na cmentarz, gdzie niedawno złożono zmarłych i śpią obok zwłok, by poznać, jak zmienia się ciało, jak się rozkłada i by naprawdę zrozumieć, że jesteśmy śmiertelni, nie zaś wieczni, trwali. Można wtedy rzeczywiście pojąć, jak cenne jest życie, jak wielką należy mieć świadomość korzystania z niego, radości z każdej sekundy.

Podczas warsztatów „Porządki domowe” wykonujemy ćwiczenia, które powinny wyostrzyć naszą percepcję. Następnie każdy musi przedstawić pracę stworzoną przy pomocy minimum środków wyrazu lub tylko własnego ciała. Postrzegam ciało jako dom, który koniecznie należy utrzymywać w czystości. Porządki domowe to metafora doprowadzenia go do takiego stanu, w którym staje się szczególnie otwarte na określoną energię. Ten stan „jasnego umysłu” umożliwia stworzenie pracy o oddziaływaniu wystarczającym, by poruszyć innych. Obraz w umyśle artysty musi być jasny, w przeciwnym wypadku dzieło odzwierciedli brak uporządkowania i przejrzystości wypowiedzi. Sztuka powinna być dla społeczeństwa jak tlen. „Porządki domowe” to nie tylko warsztaty, które prowadzę ze swoimi studentami, lecz także moje własne performance’y. Ważne jednak, by nie traktować przygotowania ciała tymczasowo, by uczynić z niego życiową zasadę.

DD: Czym jest dla Pani performance?

MA: Wie Pani, performance to takie ciekawe medium, nie jest teatrem ani tańcem. Rzeczywiście należy do sztuk wizualnych i artystów, którzy się w tym kierunku kształcili. Performance polega na tworzeniu dzieła przed widzem. Artysta wychodzi, dysponując określoną konstrukcją fizyczną oraz umysłową i w pewnym sensie stwarza siebie przed widzami. Pochłania ich energię, przekształca ją we własną i oddaje. Performance musi być charyzmatyczny. Musi posiadać taką moc, by pozostała niezapomniana zarówno dla widowni, jak i dla artysty. Powinna być prawdziwa. To jest w niej najważniejsze. Jeśli tak nie jest, publiczność natychmiast to wyczuje. Myślę, że widz jest jak pies, który węszy strach, niepewność, wie, kiedy człowiek ma ochotę uciec i kiedy nie poświęca mu całkowitej uwagi. Należy wciągnąć widownię w performance i być z nią, tu i teraz!

Większość czasu spędzamy, żyjąc przeszłością lub przenosząc się myślami w przyszłość. Teraz jesteśmy tutaj, lecz za chwilę zadzwoni telefon, trzeba będzie sprawdzić pocztę elektroniczną, potem obejrzeć film i zjeść kolację z przyjaciółmi... Zawsze musimy dokądś iść. A przecież w życiu jedyną pewną rzeczą jest chwila obecna. Inne nie istnieją – kto wie, za sekundę możemy już być martwi! Chwila obecna to jedyna rzecz, którą musimy umieć przeżyć.

Kiedy więc przedstawia się w czasie performance’u niebezpieczeństwo czy ból, ma się świadomość, że widzowie również właśnie to przeżyją, i nic poza tym.

DD: Już podczas współpracy z Ulayem, a później samodzielnie, cały czas poszerzała Pani zakres swoich wędrówek. Co wniósł w Pani życie kontakt z tradycjami innych kultur?

MA: W latach 80. wraz z Ulayem podróżowaliśmy po wielkich pustyniach świata czy miejscach takich jak Tybet lub Australia, gdzie mieszkaliśmy wśród Aborygenów, pojechaliśmy też poznać niektóre rytuały sufich. Dzięki tym doświadczeniom zrozumieliśmy, że kultury te posiadają długotrwałe tradycje technik medytacyjnych, które umożliwiają wprowadzenie ciała w stan pograniczny, pozwalający na dokonanie przeskoku świadomości. Cywilizacja zachodnia nigdy nie rozwinęła metod, które pomagałyby wyjść poza ograniczenia ciała. Akcje performance były dla mnie sposobem na dokonanie takiego przeskoku. Na początku lat 80. zdecydowaliśmy się z Ulayem wyruszyć na pustynię i sprawdzić, co może nam zaoferować tak minimalne otoczenie. Z tej idei zrodziła się akcja “Przeprawa przez morze nocy” (“Night Sea Crossing”), która polegała na siedmiogodzinnym siedzeniu bez ruchu, wymagającym najwyższej koncentracji umysłu i kontroli nad ciałem. Realizowaliśmy ją w sumie przez dziewięćdziesiąt dni w latach 1981-87.

DD: W ujęciu wielu mitologii pustynia to miejsce, w którym może nastąpić jakaś przemiana duchowa. Jakie znaczenie miało dla Pani pracy związane z nią doświadczenie, pobyt z dala od rutyny i wygód „miejskiego życia”?

MA: Kiedyś wyjeżdżałam na łono natury z Ulayem, teraz robię to sama lub ze swoimi studentami. Właśnie tam można uzyskać najbardziej wyczerpujące odpowiedzi [na nurtujące nas pytania]. Doświadczenie życia na pustyni było dla mnie kluczowe, ponieważ to tak minimalne środowisko. Nie ma tam nic, więc człowiek po prostu musi dokonać konfrontacji z samym sobą. Często żartuję, że wszyscy – Mahomet, Budda, Jezus, Mojżesz – udali się na pustynię, niewiele znacząc, a po powrocie stali się kimś, więc coś w niej musi być.

Pustynia to rodzaj odosobnionego miejsca, w którym tak naprawdę nie trzeba nic robić, a my się boimy bezczynności. Ma ona jednak największe znaczenie, ponieważ właśnie w tym stanie możemy się zastanowić nad swoim życiem. Mamy wtedy okazję zaangażować umysł w naprawdę głębokie rozważania. W innych sytuacjach zawsze coś nas zajmuje i na tym się koncentrujemy. Wciąż mamy przecież coś do zrobienia, musimy coś wykonać, coś nas absorbuje. Otaczamy się tak wieloma rzeczami. Technika, na przykład, powstaje po to, byśmy mieli dla siebie więcej czasu, ale okazuje się, że efekt jest zupełnie odwrotny – coraz dłużej przesiadujemy przed komputerami i coraz bardziej uzależniamy się od tych wszystkich supernowoczesnych sprzętów. Jestem głęboko przekonana, że technika nie gwarantuje postępu, lecz cofa naszą cywilizację w rozwoju. Z rozmarzeniem wspominam stare czasy, kiedy ręcznie pisało się list, naklejało znaczki, szło na pocztę i wysyłało go, czekając dziesięć dni, by dotarł do adresata i kolejnych dziesięć na odpowiedź. Teraz wystarczy jedno kliknięcie, by wysłać wiadomość, a za sekundę odbiera się nową. Nie starcza już czasu na refleksję. Brakuje go, by pobyć sam na sam ze sobą. To naprawdę bardzo trudna sytuacja. Sądzę, że artysta, każdy, kto zajmuje się pracą twórczą czy w ogóle jakąkolwiek, musi mieć czas na zastanowienie się, czas na bezczynność.

DD: Zawsze podkreśla Pani, że podłożem Pani twórczości, jej podstawowym elementem, jest własne doświadczenie.

MA: Najważniejsze dla artysty jest zgłębianie swojego wnętrza, jego prawdziwe poznanie. Im głębiej się sięga, tym bardziej przechodzi się w sferę, z którą ludzie mogą się utożsamiać. Należy tak przekształcić własne doświadczenia, zmienić ich perspektywę, by nabrały charakteru uniwersalnej czy transcendentnej prawdy.

DD: Niejednokrotnie wskazuje też Pani na znaczenie prawdziwości, autentyczności i uczciwości w sztuce. A piękno... Pamiętam, że Pani pierwsze performance’y zatytułowane były „Sztuka musi być piękna/Artysta musi być piękny” („Art Must Be Beautiful/Artist Must Be Beautiful”)... Z drugiej strony, przypominam sobie pani wczesne credo, które brzmiało „Sztuka pozbawiona etyki to kosmetyka” („Art without Ethics Is Cosmetics”)... Jaka więc powinna być sztuka?

MA: Owszem, w 1975 roku przedstawiłam „Sztuka musi być piękna/Artysta musi być piękny”. To było naprawdę dawno temu. Ale – w przeciwieństwie do wielu innych – nigdy nie uważałam, że sztuka musi być piękna. To nie wystarczy. Musi być niepokojąca. Musi zadawać pytania. I przewidywać przyszłość. W sztuce musi być pierwiastek duchowości.

DD: Wydaje się jednak, że obecnie sztuka bardzo się oddaliła od wszelkich form duchowości...

MA: Tak, to niewiarygodne, z jaką niechęcią współczesny świat artystyczny reaguje na jakiekolwiek przejawy duchowości, religii i im podobnych, postrzegając je raczej negatywnie niż pozytywnie. Sądzę, że duchowość jest bardzo wyraźnym – nawet jeśli nie jedynym – motywem mojej twórczości. Nie zgadzam się z etykietami, jakie mi się przypina, na przykład postrzeganiem mnie jako artystki New Age ze względu na kryształy, które wykorzystuję czy w ogóle na „Obiekty przejściowe” („Transitory Objects”).

DD: Porozmawiajmy jeszcze o tych obiektach powstałych na użytek widowni. Jak zrodził się pomysł ich tworzenia?

MA: Podczas ostatniego performance’u, jaki wykonaliśmy z Ulayem, zatytułowanego „Kochankowie” („The Lovers”), szliśmy do siebie Wielkim Murem Chińskim. Spotkaliśmy się po 2500 kilometrach, by się rozstać. Tak zakończył się nasz dwunastoletni związek. 

Później znów pracowałam samodzielnie, więc kwestią, która zaczęła mnie interesować była możliwość głębszego zaangażowania widzów w performance. Niektórzy sądzili, że pracując nad „Obiektami przejściowymi”, chciałam od niego odejść. W rzeczywistości było odwrotnie, ponieważ „Obiekty przejściowe” oznaczały dla mnie jeszcze większe jego zgłębianie. Robiłam to jednak, tworząc przedmioty z założenia na użytek widza. Wyglądały one jak meble, lecz wykonywałam je z kryształów i materiałów bardzo dobrze przewodzących, na przykład z rozmaitych metali – żelaza czy miedzi. Zaczynały funkcjonować jak dzieła sztuki w momencie, gdy ktoś z nich skorzystał. Należy podkreślić, że moje obiekty przejściowe nie są autonomicznymi rzeźbami, lecz przedmiotami, które mają prowokować różne przeżycia. Gdy się tak dzieje, ich zadanie zostaje spełnione.

Podczas tradycyjnych performance’ów widzowie odgrywają rolę obserwatorów. Uważam jednak, że każdy ma prawo do nabycia bezpośredniego doświadczenia. Sądzę, że indywidualne, fizyczne przeżycie jest niezwykle istotne, ponieważ to jedyny sposób, by zmienić naszą świadomość.

Ta praca wyrosła z mojego doświadczenia wędrówki Wielkim Murem oraz późniejszych pobytów w Amazonii i w brazylijskich kopalniach minerałów, gdzie oglądałam ametysty i kryształy, aby zgłębić przekazywaną przez nie energię. Chciałam uświadomić ludziom ten proces przekazu energii, dlatego stworzyłam pracę o charakterze instalacji.

DD: Co jest najważniejsze dla Pani jako artystki performance w czasie trwania akcji?

MA: Jak powiedziała Maria Callas, „gdy się występuje, kiedy stoi się przed publicznością, trzeba całkowicie panować nad jedną częścią mózgu, za to drugą pozostawić całkowicie poza kontrolą”. Dla mnie w performansie liczy się to, że mogę stać się zupełnie pusta, zmienić się w przekaźnik energii. Ta energia może przeze mnie przepływać, wpływać i wypływać.

Artluk nr 1/2007

powrót