Zbigniew Dłubak i Tadeusz Różewicz w Starym Gierałtowie, 1994. Fot. J. Olek
Zbigniew Dłubak, „Tautologie”, 1971. Fot. Archiwum J. Olka
Zbigniew Dłubak, „Asymetria 14/A”, 1984. Fot. Archiwum J. Olka
Ze Zbigniewem Dłubakiem rozmawia Michał Jakubowicz
Michał Jakubowicz: W pokazywanych tuż po wojnie pierwszych pana pracach istniał silny związek między fotografią i literaturą. Ówczesne fotografie to ilustracje do poematu Pabla Nerudy „Serce Magellana”. W późniejszym czasie nie zaobserwowałem już tak bezpośrednich odniesień. Jak w pana twórczości przebiegała relacja między fotografią i literaturą?
Zbigniew Dłubak: To istotny problem, jeśli chodzi o moje poglądy – przewijał się on głównie w latach siedemdziesiątych, ale już wcześniej zajmowałem się trochę tą sprawą. W latach czterdziestych byłem jeszcze bardzo młodym człowiekiem, początkującym fotografem i nie miałem skrystalizowanych poglądów na temat odniesień fotografii, czyli sztuki wizualnej, do literatury opierającej się na pewnych sytuacjach językowych. Natomiast, jak to oceniam z dzisiejszej perspektywy, już wtedy zaistniał pewien rozdźwięk między tym, co literackie, a tym, co odnosi się do sztuk wizualnych, wówczas szczególnie do fotografii. Mianowicie chodzi o to, że odpowiedniość obrazu w stosunku do tekstu literackiego jest bardzo daleka. To jest w zasadzie rodzaj metafory nie tkwiącej w samym języku, zatem w stosunku do znaczenia, a usytuowanej między językiem a obrazem, który nie odnosi się w żaden sposób bezpośrednio do znaczeń językowych, jest raczej tłem do tworzenia pewnego ogólnego klimatu. Bo poprzez wizualność osiąga się – tak mi się wówczas wydawało – odpowiednik klimatu poetyckiego, który też zresztą nie jest sprawą czysto językową, bowiem poezja to coś szerszego, dalece więcej niż język. Poprzez język wydobywa się klimat, ale można sięgnąć jakby głębiej i odnaleźć ogólną zasadę utworu poetyckiego, i jednocześnie można byłoby uzyskać, może nie całkiem analogiczną, zasadę utworu wizualnego. Takie szukanie dalekiej paraleli tych dwóch rzeczy.
Oczywiście, to się nie może w stu procentach udać, ponieważ jest zależne nie tylko od istoty samego obrazu wizualnego oraz istoty tekstu literackiego, ale również wrażliwości odbiorcy. Jeden adresat widzi zbieżność, inny nigdy jej nie zobaczy – nie wie, o co chodzi.
Sprawa jest niesłychanie skomplikowana. To problem, pokrótce mówiąc, tych zdjęć z lat czterdziestych, odnoszący się nie tylko do ilustracji poematu Nerudy, lecz dotyczący także zdjęć robionych wówczas przeze mnie, którym nadawałem tytuły o charakterze poetyckim.
M.J.: Czy zatem ta bardzo zachwiana funkcja przeniesienia realistycznego na obrazowanie abstrakcyjne wiązała się z podejściem poetyckim i nastrojem, który chciał pan utworzyć przy odbiorze fotografii?