kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

Frankie Quinn, „Madrid Street”, fotografia. Fot. Archiwum F. Quinna
Frankie Quinn, „Roden Street”, fotografia. Fot. Archiwum F. Quinna
Frankie Quinn, „Glenbryn Alliance Avenue”, fotografia. Fot. Archiwum F. Quinna
OCHRONIĆ, ZADEMONSTROWAĆ, ODSEPAROWAĆ

Malina Barcikowska

Fotograf konfliktów

Frankie Quinn jest fotografem konfliktów. Chcący zapoznać się z twórczością tego artysty zostaną poprowadzeni przez ziemie starć i sporów – Bośnię, Palestynę, Izrael.

Obcując z jego pracami zetknąć się możemy z modelową sytuacją rodem z esejów „O fotografii” Susan Sontag. Oto fotograf uzbrojony w aparat idzie tam, gdzie samemu – być może – trudniej byłoby mu się znaleźć. Dzięki tej specyficznej legitymacji staje się świadkiem aktualnych wydarzeń, które dokumentuje poprzez swoje prace. To narzucające się porównanie otwiera nas na liczne pytania, które dotyczą tak sytuacji autora zdjęć, jak i nas – odbiorców. Czy mamy prawo przyglądać się, dokumentować zamiast próbować działać wobec tragedii? Zawężenie interpretacji do tego rodzaju pytań nie oddaje, jak sądzę, całej prawdy o pracach Quinna. Zwłaszcza zaś niczego nie ujmuje z ich wartości. Dotyczy to szczególnie zdjęć zaprezentowanych w albumie „Streets apart”, które stanowią szczególną pozycję w dorobku fotografa. I pomimo że „tylko” dokumentują, posiadają, jak sądzę, wysoką wartość.

 

Mury Belfastu

Zapytajmy na wstępie, na czym polega ich niezwykłość? Obcując z nimi, strona po stronie, wprowadzani jesteśmy w świat podziału i różnicy. Kilometry murów granicznych, podzielonego pomiędzy katolików a protestantów Belfastu (rodzinnego miasta fotografa), są bezsprzecznym bohaterem tej propozycji artystycznej. Różnej wysokości, zbudowane z różnorodnego materiału: stalowych kolców, betonowych murów, dzikiej roślinności – zawsze jednak stanowią główny temat kolejnych stron, które prezentują je w formacie zbliżonym  do panoramicznej konstrukcji obiektu. Odbiorca Quinna nie może oprzeć się wrażeniu, które wzbudzają omawiane prace – uporowi i konsekwencji w prezentowaniu tematu. Pierwotną niepewność, jak należy ów motyw traktować: czy jedynie jako przedmiot kompozycji, czy też przedmiot o wydźwięku symbolicznym, zastępujemy bolesną akceptacją. Tak jest. Cykl zdjęć staje się ontologicznym opisem realnego – gdzieś tam, w nie tak odległym Belfaście. Być może, w sensie symbolicznym, także zupełnie obok.

Upadek Muru Berlińskiego w 1989 roku stał się symbolem końca XX wieku. Omawiany cykl fotografii przypomina nam jednak, że bariery wciąż istnieją i mają się zupełnie dobrze. W prezentowanym Belfaście dotykają tego, co codzienności jego mieszkańców najbliższe. Podzielone są tu domy, ulice, podwórka. Quinn wprowadza nas w ten świat właściwie bez ukazania zaangażowanych w spór osób. Bez spektakularnych zdjęć starć i przemocy. Dzięki swojemu bohaterowi – ciągowi murów – obrazuje jednak kwintesencję konfliktu.

Oglądając kolejne strony albumu „Streets apart” wyobrażam sobie życie w tych miejscach w jego najprostszych wymiarach. Ktoś otwiera okno, drzwi, wychodzi, krząta się przed domem. Zawsze jego horyzont stanowi ściana. Wzniesiona aby ochronić i odseparować. „Linia pokoju”, której rola wypełnia się, jak pokazuje nam możliwa etyka tego miejsca, zgoła przeciwnie.

 

Cisza

Jak podpowiada poetyka tych fotografii, w codziennym wymiarze życia konflikt funkcjonuje tu nie jako krzyk buntu czy rozpaczy, lecz raczej jako panująca cisza. Ustawiona w poprzek ściana staje się autorytetem, który wypełnia się w ograniczeniu dostępnej przestrzeni dźwięku. Właśnie w ukazaniu tej sugestywnej ilustracji problemu ciszy upatruję największą wartość etyczną prac fotografa. Cykl czarno-białych zdjęć poucza nas, jak wbrew pierwotnemu założeniu barykad (niesienia bezpieczeństwa) dochodzi tu do wzmocnienia podziału i różnicy. Wskazuje, jak rodzi się i pogłębia wrogość w ciszy zrodzonej przez obiekt architektoniczny.

Nawet jeśli w przedstawionej codzienności jakiś głos prócz echa własnej działalności dochodzi zza ściany, to jest to najczęściej głos anonimowy, bez konkretnego źródła. Tym samym rozumiany jako głos innego, obcego. Łatwiej nienawidzić kogoś, kogo nie można zidentyfikować. Stąd, jeśli taki anonimowy sąsiad budzi jakieś uczucia, to jedynie wrogość i trwogę. Jest niezidentyfikowanym szumem, który towarzyszy mieszkańcom, symbolizując ciągłe zagrożenie i własną samotność. Skazanie na izolację. Tyle mówi ta przestrzeń. Przestrzeń wykluczonego dialogu.

O prawdziwości tak zasygnalizowanej interpretacji może zaświadczyć fakt, podany przez Gabbi Murphy’ego w słowie wstępnym poprzedzającym omawiany album. Mówi nam on tyle, że zgodnie z badaniami CAJ z 2001 roku, stawianie nowych murów w północnym Belfaście nie minimalizuje przemocy na tych terenach. Wydaje się, że w rzeczywistości sprawiają one tyle, iż podział i różnica wydają się kolejnym pokoleniom sytuacją zastaną, legitymizowaną nawet poprzez panującą architekturę.

Owe kilometry murów przemawiają także w inny sposób do kolejnych pokoleń mieszkańców przygranicznych terenów. Mówią im, że należy postawić bariery ich wolności, ponieważ bez nich stracą „właściwą” orientację na mapie rzeczywistości. Przestaną widzieć, kto jest „stąd”, a kto „stamtąd”.

 

Pocieszająca moc sztuki

Jeśli próbuje się te mury mimo wszystko oswajać, bez zgody na ich dominację, to tylko dzięki pocieszającej mocy sztuki. Na pierwotnie gładkich ścianach powstają liczne obrazy-grafitti. Dzięki nim rzeczywistość uzyskuje swoje dopełnienie w świecie iluzji. Dzięki nim realizują się ludzkie tęsknoty. Ulica nie kończy się, lecz kontynuuje. Namalowany samochód przekracza linię podziału. Tylko tyle i aż tyle. Wrażenie nieskończonej głębi. Głębi, której w tym świecie w pobliżu „linii pokoju” nie ma prawa być. Kolejny udokumentowany głos ulicznych artystów, którzy prawdę o tym świecie – podobnie jak Frankie Quinn – wyrażają narzędziami sztuki.

Dlatego wędrówkom fotografa wzdłuż murów Belfastu nie przypisuję roli prostego zaspokojenia ciekawości czy wścibstwa. Jego praca jest głosem przerywającym milczenie.

Artluk nr 2/2011

powrót