kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

Sylwia Kowalczyk, „Lethe”, 2015/2017. Fot. materiały prasowe 28. Festiwalu Miesiąc Fotografii w Bratysławie
Na górze: Yordan „Yuri” Yordanow, z wystawy „Fotografie z Bułgarii, Albanii i Mongolii” Fot. materiały prasowe 28. Festiwalu Miesiąc Fotografii w Bratysławie Na dole: Václav Podestát, bez tytułu, 2006. Fot. materiały prasowe 28. Festiwalu Miesiąc Fotografi
Bodyfiction, Weronika Gęsicka, bez tytułu #5, z serii „Ślady”. Dzięki uprzejmości artystki i Galerii JEDNOSTKA. Fot. materiały prasowe 28. Festiwalu Miesiąc Fotografii w Bratysławie
MIESIĄC FOTOGRAFII PO RAZ 28. W BRATYSŁAWIE JAKO WYDARZENIE EUROPEJSKIE

Krzysztof Jurecki

Po maratonie wernisażowym, jaki miał miejsce w Bratysławie pod koniec października i w pierwszym tygodniu listopada 2018 roku, uświadomiłem sobie, że ilość dobrych i bardzo dobrych wystaw, tj. potencjalnie interesujących nie tylko dla specjalistów, zbliżyła się do dwudziestu, a tych, które rozczarowały mogłem zliczyć na palcach jednej ręki. Był to najciekawszy festiwal, jaki miałem możliwość zobaczyć od 2006 roku. Tym razem jednak, w przeciwieństwie do lat poprzednich, rozczarował duży Festiwal Off. Obejrzałem go nawet dwukrotnie, gdyż chciałem mieć pewność, że nie zobaczyłem tam dosłownie nic interesującego. Przeważała ładna, ale pusta w wyrazie forma, co jest bolączką najnowszej fotografii en globe.

Duży sukces na Portfolio Review odniosła studentka IV roku fotografii ze Szkoły Filmowej w Łodzi Karolina Wojtas, absolwentka Instytutu Twórczej Fotografii w Opawie, która wygrała konkurs i w przyszłym roku będzie miała indywidualną prezentację. Jak sama przyznała, pokazała prace, które wykonuje poza programem nauczania w Czechach i w Polsce.

W Bratysławie podziały i tematy są logicznie skonstruowane. Odpowiadają także na bieżące problemy, jak na przykład zagrożenie konfliktem zbrojnym w Europie.

 

Słowacja /Slovakia

Niewielka wystawa „Bratysława i fotografia” pokazała m.in. wędrujących w Europie Środkowej fotografów-dagerotypistów i wielki rozwój fotografii w tym mieście, od czterech zakładów w 1858 roku do ponad czterdziestu po roku 1914[i]. Dużo dadaistycznej radości przyniosła odbiorcom wystawa prac Petera Rónaia „No Art Today”. Za pomocą autoportretu realizuje on od wielu lat postawę wywodzącą się z ducha dada, naśmiewając się zwłaszcza, a może nadmiernie, z suprematyzmu Kazimierza Malewicza i abstrakcji. Ale jego postawa jest autentyczna i przez to godna podziwu. Przy okazji, na tym wernisażu poznałem świetnego artystę Rodolfa Sikorę, który rok temu miał dużą wystawę odwołującą się właśnie do idei Malewicza. Zbyt różnorodne realizacje prezentowała natomiast obszerna ekspozycja prac Jozefa Sedláka. Generalnie wyrażała ona refleksję nad medium fotografii z różnym zapleczem: konceptualnym, inscenizacyjnym, eksperymentatorskim (np. zapisy światłem), tworząc np. pozbawioną znamion śmierci „kaplicę śmierci” z fotografowanych tysięcy czaszek i gubiąc przy okazji własne przesłanie.

 

O wojnie / On the War

Po raz pierwszy zobaczyłem dużą wystawę prac Simona Norfolka „The Chaos and the Calm”, posiadającą ściśle zaplanowaną dramaturgię, jak w teatrze, osiągniętą poprzez sposób ułożenia i zestawiania poszczególnych prac tworzących dyptyki. Ekspozycja „Et in Arcadia Ego”, będąca fragmentem większego projektu, zrobiła bardzo duże wrażenie, gdyż na pierwszy rzut oka pokazała świat wojny w formule spektaklu estetycznego, opartego na kategorii piękna, a dopiero po wnikliwym obejrzeniu - tragiczny widok ogromu zniszczeń w Afganistanie i Iraku. Śmierć została tu świadomie ukryta. Podczas wernisażu artysta wyjaśnił credo swej twórczości. Każdy reportaż i współczesny dokument o wojnie jest, zdaniem Norfolka, działaniem przede wszystkim propagandowym, dlatego tworzy on piękne wizualnie obrazy odwołujące się do zasad i tradycji malarstwa. I ma w tym poglądzie wiele racji. Jego krytyka dotyczy głównie Stanów Zjednoczonych, co wiąże się z jego przekonaniami politycznymi. Niemniej udało mu się nawiązać do tradycji malarstwa Nicolasa Pousssina, Claude Lorraine'a i dwudziestowiecznej abstrakcji, co niezmiernie trudno uczynić.

W podobnym kierunku, estetyzującym skutki wojny, rozwinęła się niewielka ekspozycja prac Floriana Rainera „The Grey Zone”, zwycięzcy ubiegłorocznego Portfolio Review. Jego zdjęcia są tylko częścią całości, jaką jest książka „Grauzone” wydana w 2018 w Wiedniu. Są więc do pewnego stopnia ilustracją do tekstu Jutty Sommerbauer. Tu wystawione zostały jako potencjalnie niezależne byty artystyczne.

 

Ciało/The Body

Przynajmniej od lat 90. XX wieku, jeśli nie wcześniej, mamy do czynienia z różnymi przekazami medialnymi na temat ciała, które wyzwoliło się ze swych dawnych uwarunkowań i można je dowolnie kształtować, co pokazała w latach 90. w swych performances Orlan. Właśnie ona, od lat 70. czołowa feministka, dziś niemal powszechnie znana, chętnie pozująca do fotografii i rozdająca wizytówki, na wystawie w Instytucie Francuskim pokazała pracę wideo „Liberty Flayed” na temat celebracji swego odhumanizowanego i monstrualnego ciała, wykonując magiczne, rytualne gesty. Natomiast jej kolorowe autoportrety fotograficzne, intrygujące zapisami na twarzy, są bardziej konwencjonalne.

Organizatorzy festiwalu zaprezentowali problemową i bardzo dużą ekspozycję pt. „Bodyfiction” (kurator: Branislav Štepánek) z różnymi odniesieniami do interpretacji ciała: młodego, starego czy coraz bardziej wirtualnego. Interesująco wypadli na niej także polscy autorzy, zwłaszcza Weronika Gęsicka („Traces”), sprawnie stwarzająca groteskowe sytuacje, niejako zawieszone w czasie, i Aneta Grzeszykowska. Pokaz był bardzo różnorodny tak, jak wielokierunkowe są najnowsze eksploracje ciała ludzkiego i jego artystyczne transformacje prowadzące do jego nowego statusu. I to właśnie chciała przywołać ta udana ekspozycja.

 

Centralna i Wschodnia Europa/ Central and Eastern Europe

Wiele pozytywnych doznań miałem po obejrzeniu dużej wystawy prac Emily Medkovej. Tworzyła je od końca lat 40. do początku lat 60. XX wieku, wymownie kontynuując surrealistyczne dziedzictwo Jindřicha Štyrský’ego i Jaromira Funke. Katalizatorem było w tym przypadku surrealistyczne malarstwo jej męża Mikuláša  Medka. Jak słusznie zauważył Marien Meško w tekście pt. „Emila  Medková”, pokazała ona w swej fotografii problem ludzkiej głowy, twarzy czy zarysu ciała, korzystając z fotografowania w przestrzeni miejskiej oraz z silnego światłocienia i naturalnych rytów na murze, podobnie jak wcześniej  Brassaï. Osiągnęła chyba najwyższy w tym czasie w Europie status fotograficznego surrealizmu, nie tylko uzupełniającego malarstwo, ale wręcz skutecznie rywalizującego z nim.

Bardzo interesującym zaskoczeniem okazała się ekspozycja w bułgarskim Ośrodku Kultury prac Yordana „Yuri” Yordnaova (1940-2009) pochodzących z włoskiej kolekcji Sergio Poggianelli Foundation. Yuri był aktywny od lat 60. do 90. XX wieku. W dokumentalnym stylu potrafił być wnikliwym portrecistą we wnętrzu, w surrealizujący sposób pokazując ludzi na tle pejzażu, czasami przy pracy, a dzieci w akrobatycznych zabawach. Fotografie te pełne patosu, czasami głębokiego zamysłu nad ludzkim życiem czy duchowością mnichów buddyjskich w Mongolii, stworzyły bardzo przekonującą całość. Niezwykła to twórczość, która czeka na swe europejskie uznanie. Dlatego przy okazji należy się wielkie uznanie dla kuratorki pokazu Nadezhdy Pavlovej i właściciela fotografii Sergio Poggianellego, który słusznie podczas wernisażu określił Yuriego mianem „wielkiego artysty”, nie zaś fotografa, bo fotografem dziś jest każdy.

Wyjątkowo dobrze odebrana została także wystawa Václava Podestáta  „With an Angel in the Midst of the Crowd (Z aniołem pośród tłumu)”, ponieważ świadomie pokazał decydującą dla obecnej fotografii rywalizację miedzy realnością a symulacją. Realność to oczywiście forma potencjalnej duchowości decydującej o bycie fotografii. Zagraża jej słynna „precesja symulakrów”, która być może konstruuje z różnych form wizualności rozrywkę, ale nie formę sztuki. Wszystkie prace na pokazie były fotografiami mimo, że przypominały montaż elektroniczny lub fotomontaż. Artysta, jak zauważył w tekście kurator Vladimir Birgus, sięga do dokumentu lat 50. (Robert Frank, William Klein), jak też do najnowszych trendów (Martin  Parr, Carl de Keyzer), ale wypracował indywidulany styl, notabene bliski Birgusowi, choć bardziej uduchowiony w ostatecznym wyrazie[ii].

Bardzo dobrze prezentowała się malarska ekspozycja „At work (W pracy)” Krzysztofa Gołucha. Zdecydowały o tym dwa powody: bardzo dobre i charakterystyczne zastosowanie koloru (Edward Hopper, tradycja malarstwa barkowego) oraz interesujący sposób ukazania ludzi dysfunkcyjnych przy pracy w hotelu. Nastąpiła ich heroizacja i podkreślenie dostojeństwa, co trudno uczynić. Praktycznie każda fotografia pokazana w kaplicy przy kościele Franciszkanów była udanym przedsięwzięciem.

O pokazie Sylwii Kowalczyk pt. „Lethe”, którego byłem kuratorem, nie wypada mi pisać, ale w ocenie Marjana Krebelja prezentacja ta należała do najważniejszych na festiwalu

(https://www.youtube.com/watch?v=fbwn2JWCWHQ&feature=share). Odsyłam do katalogu i strony www artystki. Przedstawiła ona, na ile jest to możliwe, proces wytracania pamięci, czyli zapominanie, jako „niepamięć”.

Nierówne były dwie wystawy węgierskie. László Török  zagubił się w fotografii skomercjalizowanego aktu, ale pokazał też zupełnie inne, bardzo dobre fotografie Romów z początku lat 80. Natomiast Péter Korniss odnalazł swą drogę, wychodząc z tradycji socjalizmu socjalistycznego lat 70. w pracach pokazujących wyobcowanie wiejskich kobiet pracujących dorywczo w Budapeszcie.

Ciekawie prezentowała się wystawa młodego ukraińskiego twórcy Sergeya Melnitchenko „Behind the scences (Za sceną)”, która w ilości 10 prac była eksponowana na tegorocznym festiwalu w Łodzi. W Bratysławie pokazano jego kilkadziesiąt prac, zaaranżowanych przez samego fotografa. W dużym, różnorodnym formalnie zestawie, ekspozycja broniła się w przeciwieństwie do zbyt małego pokazu zaprezentowanego w Łodzi. Słowacka realizacja poruszyła problem wyobcowania bywalców w klubie nocnym w Chinach, gdzie koncentrują się, jak w soczewce, erotyczne doznania i króluje alkohol. Klimat zdjęć przypominał kino koreańskie (np. Park Chana-wooka).

 

Świat / World

Z Lubljany przyjechała do stolicy Słowacji duża retrospektywna wystawa prac Marca Ribouda (1923-2016), światowej sławy członka Magnum i przedstawiciela fotografii humanistycznej w jej najlepszym wydaniu. Chętnie fotografował Europę Środowo-Wschodnią (Czechosłowację, Chorwację, Polskę). Znał i przyjaźnił się ze słynną krytyczką czeską Anną  Fárovą. Dokumentował też niezależne wystawy. Wykonał np. zaskakujący akt jej córki z kotem. Interesował go także Daleki Wschód (Chiny, Japonia), ludzie i duchowość pejzażu. Był autorem wielkiej ilości bardzo dobrych zdjęć. Ich wpływ jest wszechpotężny na fotografię radziecką (Antanas Sutkus), polską (Marian Schmidt), Magnum (Sebastião Salgado) czy tę obecną, streetową.

Francuski duet Claude & Marie-Jose Carret od wielu lat w kilku krajach fotografuje Romów. Ich widzenie jest dokumentalne i sentymentalne zarazem. Patrzą na nich, jak na potencjalnych braci, szukając pozytywnych relacji. W swoisty sposób niosą im światło, jak to określił w katalogu Marc Baron[iii].

Były też inne wystawy, także na ulicy „I Love Africa” czy o ciekawej formie, symulacyjnej w wyrazie, niby zniszczonych billboardów Rubena Ochoa (Meksyk). Świadczą o tym, że idee pop-artu, reklamy i łączenia wszystkiego ze wszystkim są wszechobecne.

Reasumując: za najciekawszą uważam część dotyczącą naszej części Europy (Yuri Yordanov), a także duże pokazy prac Norfolka i Ribouda.

Artluk nr 3/2018

 


[i] Na podstawie Bratislava and Photography 1839-1918, curator Martin Kleibl, W: 28-th Month of Photography, Bratislava 2018, p. 4, catalog.

[ii] V. Birgus, Václav Podestát… , ibid, p. 43.

[iii] M. Baron, Claude & Marie-Jose Carret. Where our Journeys lead to, … p. 71

powrót