kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

Miro Svolik – „26 godzin na dzień”, 1993. Z kolekcji Madeleine Millot-Durrenberger. Fot. Materiały prasowe „8. lAbiRynTu sztuki” w Kłodzku 2006
Jaroslav Fišer, bez tytułu, 1992. Z kolekcji Jiřego Hankego. Fot. Materiały prasowe „8. lAbiRynTu sztuki” w Kłodzku 2006
Alain Fleischer – „Tudor au drive in. Ecoute voir”, 1986-2005. Z kolekcji Madeleine Millot-Durrenberger. Fot. Materiały prasowe „8. lAbiRynTu sztuki” w Kłodzku 2006
FOTOGRAFIA POZA OBRAZEM
8. lAbiRynt sztuki 2006

Michał Jakubowicz

„Gdyby zbieracz wiedział, dlaczego zbiera, czy nadal by to robił?”

Madeleine Millot-Durrenberger

Tegoroczny kłodzki „lAbiRynT sztuki” zdominowany tematyką kolekcji, kolekcjonowania i kolekcjonerstwa przyniósł wiele odpowiedzi na pytania, dlaczego i co zbieramy, co raz jednak powtarzały się opisy tajemniczości tego procederu.

Bez „momentu” uświadomienia, że każda fotografia jest przykładem zmutowanego nawyku zbierania, nie bardzo wiadomo, po jakim obszarze się poruszamy, kolekcjonujemy na zasadzie rytuału prywatnie i zawodowo. Niezliczone ilości zdjęć, filmów, skanów zalegające na twardych dyskach komputerów firmowych, naukowych, instytutowych, muzealnych, przemysłowych przy jednoczesnym braku systemów katalogowania i precyzyjnego dostępu do powstałych obrazów to - za prof. Antonim Ogorzałkiem, parafrazującym Karla Rajmonda Poppera - fotografie bez podmiotu poznającego. Dostęp do tych obrazów jest tyleż łatwy, co trudny, czyli przypadkowy.

Trudno dociec, którą z kilkudziesięciu wystaw Wolfganga Luha widziałem, po wybraniu jednej z kopert wypełnionej jego „wystawowymi” obrazami. Podczas pokazu niemieckiego artysty, można było otrzymać część kolekcji, którą Luh tworzy z przedmiotów znalezionych, przerobionych, podpisanych jego imieniem i nazwiskiem. Powracając do pytania Madeleine Millot-Durrenberger: „Gdyby zbieracz wiedział, dlaczego zbiera, czy nadal by to robił?” - Wolfgang Luh od lat kolekcjonujący w swojej kuchni główki pacynek, nazywający je swoim „ludem”, definiuje to działanie jako swego rodzaju obłaskawianie tajemnicy. Pacynki, wymyślone przez dorosłych i dla dorosłych, będące jeszcze dwieście lat temu bohaterami straganowych teatrów, po pojawieniu się fotografii, filmu i telewizji zostały towarzyszami zabaw dzieci, interlokutorami, przekaźnikami ich myśli. Wyrzucone na śmieci, niepotrzebne w dorosłym życiu promieniują życiem dziecka, ale pozostają anonimowe.

Anonimowe są również postaci z kolekcji Jerzego Lewczyńskiego, którego program „Archeologii fotografii” pozostaje w dialogu do wszelkich dzisiejszych poszukiwań sens(n)ów w chaosie obrazów. Lewczyński chroniąc zdjęcia ze swojej kolekcji przed obrastaniem w nowe znaczenia popkulturowe, poszukuje znaczeń już zawartych w tych fotografiach, a często niewidocznych, bo np. niewypowiedzianych. Nie są to jednak poszukiwania wyłącznie literackie, polegające na tym, że po wielu latach obcowania z często prezentowanym przez Lewczyńskiego portretem kobiety, dowiadujemy się o jej przeszłości, życiu, odnalezionej przez artystę rodzinie. „Świadkiem w fotografii jest światło”, to ono „wyrzeźbiło w negatywie dawną powszechną obecność”. Artysta poprzez zabiegi powiększania, rozziarniania, obróbkę negatywową sygnalizuje sam proces fotograficznej rekonstrukcji. We współczesnym świecie potrafimy zamrażać i odmrażać organizmy żywe. Fotografia robi coś podobnego ze światłem. Po raz kolejny kolekcjonowanie staje się metodą poszukiwania czegoś nieuchwytnego, fotografia zaś narzędziem lub materiałem służącym ujawnianiu.

Tak jak w kolekcji Piotra Chojnackiego, zawierającej zdjęcia czakramów, w tym wawelskiego, oraz miejsc kumulujących tajemnicze energie. Za Piotrem Demianowiczem Uspienskim – „człowiek niekiedy oddziałuje psychicznie na odległość, postrzega psychicznie na odległość, bądź też zostawia po sobie w miejscach, w których przebywał, lub w rzeczach, z którymi się stykał, coś niewidocznego, ulotnego, niemniej działającego na psychikę drugiego człowieka”. Chojnacki przedstawił zestaw fotograficznych dokumentów z miejsc emanujących utajonym promieniowaniem, naznaczonych antropomorficzną energią drzew czy humanistyczną symboliką poprzemysłowych fabryk. W takim działaniu zawiera się przekonanie, że fotografia rejestruje nie tylko fizyczne, ale również psychiczne, niezależnie czy podział taki uznajemy za słuszny. Jednak pozostaje pytanie, na ile samo zdjęcie jest pojemne i czy obchodząc się bez komentarza, bez znajomości drogi twórczej artysty, jego filozofii jesteśmy w stanie pojąć i przyswoić tę ukrytą siłę obrazu? W latach osiemdziesiątych, kiedy w wiejskiej chałupie powstawała kolekcja „ef” (prezentowana również podczas „lAbiRynTu”) kuratora całej kłodzkiej imprezy - Jerzego Olka rozwijał się ruch fotografii elementarnej, którego główną wytyczną było zastąpienie komunikacyjnych walorów fotografii przez kontemplacyjne. Kolekcja Jerzego Olka rozpoczyna się jego autoportretem z aurą widma Brokenu - i rozwijana jest przez ponad trzystu autorów, których dzieła (mimo bardzo zróżnicowanego materiału) mają wspólną cechę - w większości odnoszą się do samych siebie. Samozwrotność, definiowana często jako funkcja poetycka, podstawa metafory, ale również element, pozwalający przyrównać zdjęcie do chińskiego koanu, powoduje, że zdjęcia z kolekcji „gierałtowskiego” artysty wnikają w głąb duszy i świadomości odbiorców, mniej zaś „coś opowiadają”, bardziej milczą niż mówią. Tak, jak koan mają prowadzić do olśnienia. Warto dodać, że również cytowana na wstępie niniejszego tekstu Madeleine Millot-Durrenberger, charakteryzując przedstawioną w Kłodzku własną kolekcję wybranych artystów, często odwoływała się do mistycznej aury obrazów, w katalogu wystawy napisała: „kolekcja to jeden ze sposobów ukazania oczom poezji, zakładający akceptację niedorzeczności i niewytłumaczalności istnienia”.

Ósmy „lAbiRynT sztuki” w Kłodzku, kurator: Jerzy Olek, organizator: dyr. Bogusław Michnik

Artluk nr 2/2006

powrót