kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

Michał Kokot, „Barykada”, 7. Festiwal Performance „Koło Czasu”, 2013. Fot. S. Miś
Michał Kokot, „Barykada”, 7. Festiwal Performance „Koło Czasu”, 2013. Fot. S. Miś
Michał Kokot, „Barykada”, 7. Festiwal Performance „Koło Czasu”, 2013. Fot. S. Miś
WĄTKI, POWIĄZANIA, TUMAN RZECZY I DRŻENIE DŁONI
O SZTUCE PERFORMANSU MICHAŁA KOKOTA

Marian Stępak

„Lata rozpadają się na miesiące, miesiące na dni, dni na godziny, minuty na sekundy…”. Tę oczywistość zawarł Witold Gombrowicz w swoim Kosmosie, kończąc zdanie w poetycki sposób – „sekundy przeciekają”.

Kiedy po raz pierwszy spotkałem się z Michałem Kokotem i chodziłem po łące otaczającej dom artysty, sekundy i minuty przeciekały mi niczym jakiś bezsens. Wybrałem się do Michała razem z Witkiem Jurkiewiczem – fotografikiem, zaraz po pogrzebie mojej koleżanki z liceum; cmentarz był bowiem położony niedaleko miejsca zamieszkania artysty w Osieku.

Zrezygnowani, ponieważ nie zastaliśmy gospodarza w domu, spotkaliśmy Michała, gdy wracał z wiejskiego sklepu. Powróciliśmy więc wszyscy do domu artysty. W ten dość nietypowy sposób, jak mi się wówczas wydawało, zaczęła się moja przygoda z Michałem Kokotem i jego sztuką. Oprócz poczęstunku, wizyty w domowej galerii, Michał dał nam osobliwy spektakl muzycznego performansu, przeplatanego barwnymi opowieściami. Na drogę powrotną dostaliśmy spore pajdy odkrojone od świeżo upieczonego przez artystę chleba.

Po tym niesamowitym, nasiąkniętym ekspresją spotkaniu zaproponowałem Kokotowi, aby wziął udział w Festiwalu Performans w toruńskim Centrum Sztuki Współczesnej. Niestety, nie udało się tego zrealizować tak szybko, jak zamierzałem, bo sekundy, minuty i dni rzeczywiście zbyt szybko przeciekają. Po upływie kilkunastu miesięcy udało mi się zmobilizować artystę do spotkania z młodzieżą o wielorakich uzdolnieniach na wakacyjnych spotkaniach Krajowego Funduszu na rzecz Dzieci w Brodnicy. Michał w pogoni za czasem, stwierdził, że Brodnica jest mu wyjątkowo bliska. Przyjechał. Tam właśnie przytrafiła mi się kolejna ekscytująca przygoda z artystą, również o charakterze performatywnym.

Kiedy w Brodnicy wyszedłem przywitać gościa, ujrzałem chłopa ze wsi w staropolskiej sukmanie i natychmiast pomyślałem, czy dojdzie do porozumienia pomiędzy prowokacyjnie ubranym artystą a młodzieżą – w dużej części obdarzoną ścisłymi umysłami, do tego w przeważającej liczbie z miasta. Próbowałem szybko doszukać się usprawiedliwienia –  czy zaproszenie Michała Kokota właśnie na to spotkanie było trafną decyzją? W przeciągu kilkunastu minut moje obawy przestały być aktualne. Artysta po raz kolejny przekonał do siebie swoją autentycznością. Wibracja temperamentu, szerokie spektrum odwołań, zmuszanie do jeszcze większego wysiłku intelektualnego młodych ludzi okazało się najlepszą drogą do porozumienia.

W Brodnicy umówiłem się z Michałem, że w tym samym jeszcze roku zaprezentuje swoje działanie podczas Festiwalu Performansu. Uzyskałem absolutną akceptację i zapewnienie o występie. Czas jednak po raz kolejny weryfikował plany. Zdeterminowany, postanowiłem odszukać Michała – człowieka bez telefonu, Internetu i pewnie bez jasno zadeklarowanego adresu pocztowego; kimś takim był bowiem artysta – wymykający się standardom i uniformizacji, chętnie wszakże przywdziewający uniform chłopa i powstańca. Za pośrednictwem jego syna Jana, studenta Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, poprosiłem o kontakt z ojcem. Ku mojemu zdziwieniu, Michał po dwóch dniach do mnie zatelefonował i ze szczerością dziecka zapytał: „Co ja mam tam pokazać?” Odpowiedziałem: „Pokaż to, co zaprezentowałeś w Brodnicy”. Po kolejnych dwóch dniach Michał ponownie odezwał się do mnie. Zakomunikował krótko: „Nie mogę tego samego prezentować, co pokazałem młodzieży”. Kontakt się urwał i performer pojawił się w uzgodnionym przez nas dniu w trakcie Festiwalu Performansu. Przyjechał z całym rekwizytorium – radłem, powstańczą kosą, historycznym mundurem, sukmaną z kontuszem, skórzanymi oficerkami z długimi cholewami, grubymi linami, wielkim wzorzystym dywanem, saksofonem i zestawem swoich obrazów. Działanie umiejscowił w holu, tuż obok kramarskiej instalacji gdańskich studentów i będącego eksponatem aktualnej wystawy obrazu Edwarda Dwurnika; studenci pod obrazem artysty prowokacyjnie napisali: „Najgorszy Dwurnik jakiego widzieliśmy”.

Po działaniu Michała Kokota nastały wielkie brawa, potem przerażająca cisza, niczym prorocza, przedwczesna zaduma. Skłębienie myśli i pospieszne ochrypłe pożegnanie performera: „Do zobaczenia następnym razem”. „Ja wciąż błąkałem się nie wiedząc, czy w prawo, czy w lewo, tyle, tyle wątków, powiązań, insynuacji, gdybym chciał wyliczać wszystkie od samego początku, korek, spodek, drżenie dłoni, komin, tuman rzeczy i spraw niedorysowanych, nie dość trzymających się kupy, coraz ten i ów szczegół wiązał się z drugim, zazębiał, ale inne zaraz narastały powiązania, inne kierunki…” Ten kolejny cytat z Gombrowicza chyba najwierniej oddaje poruszenie po występie Michała Kokota. Mimo skłębienia myśli i, być może wątpliwości, po spakowaniu całego ekwipunku przez artystę nikt nie odważyłby się napisać na podłodze „najgorszy performans jaki w życiu widzieliśmy”.

Artluk nr 3-4/2014

powrót