kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

Alicja Żebrowska, „Homus On”, wystawa główna. Fot. materiały prasowe Inspiracji 2013
Oleg Kulik, „Zoofrenia”, fotografia, 1997, wystawa główna. Fot. materiały prasowe Inspiracji 2013
SMUTNY POCZĄTEK. INSPIRACJE 2013

Diana Wasilewska

Organizatorzy festiwalu po raz kolejny zaproponowali iście epicki temat. Po zeszłorocznej Apokalipsie, która przeszła przez szczecińskie sale wystawowe dość niemrawo i niezbyt spektakularnie, propozycję Genesis jako przewodniego motywu tej artystycznej imprezy przyjęłam z ciekawością przyćmioną obawą przed kolejnym rozczarowującym spektaklem, w którym dyskurs o sztuce zejdzie na dalszy plan, a chwytliwe i pompatyczne hasła, mimo starannej oprawy festiwalu, okrutnie odsłonią brak pomysłu na jego organizację. Czy tytułowy Początek miał szansę zainicjować nowy etap w historii Inspiracji, a tym samym w kulturalnym krajobrazie miasta?

Zanim padnie odpowiedź na to pytanie warto wspomnieć, że twórcy festiwalu mieli w tym roku – trochę na własne życzenie – znacznie utrudnione zadanie. Przesunięcie daty z czerwca na początek sierpnia, kiedy to w Szczecinie odbywają się przyciągające rzesze turystów coroczne regaty żaglowców, było decyzją tyleż śmiałą, co niebezpieczną. Niełatwo przebić koncert Nelly Furtado i zgarnąć do sal wystawowych miłośników grillowanych kiełbasek i wesołego miasteczka! Skrócono więc i niezwykle uszczuplono program festiwalu, na co złożyły się jednak nie tylko konkurencyjne przedsięwzięcia w mieście, ale też nader skromny w tym roku budżet Inspiracji. Początek przyszedł więc cicho i bez fajerwerków. Zrezygnowano z corocznych spotkań z artystami (wyjątkiem była pompatyczna debata o tematyce „egzystencjalno-eschatologicznej”, której obserwacja mogłaby być ciekawym materiałem dla niejednego socjologa), jak też z rozbudowanych imprez towarzyszących. Clou stanowiły przede wszystkim wystawy – tradycyjnie w 13 Muzach i w Zonie Sztuki Aktualnej, ale już poza salami Muzeum Narodowego. Na szczęście – mogłoby się wydawać – w sukurs przyszło organizatorom długo oczekiwane w mieście otwarcie Trafostacji – nowej przestrzeni dla sztuki współczesnej. Jej menadżerka, Constanze Kleiner, już przy zeszłorocznej edycji współpracowała z festiwalem, sprowadzając z Berlina głośne, choć kontrowersyjne Sterberaum Gregora Sneidera. Tym razem inauguracja Trafo wystawą zatytułowaną – jakże by inaczej – Początek, stanowiła główną atrakcję towarzyszącą podstawowemu programowi Inspiracji. Interesująca, choć przy tym niezwykle wymagająca przestrzeń centrum wydaje się być stworzona dla sztuki wykraczającej poza granice gatunkowe, a tym samym uciekającej od tradycyjnych ram white cube’a. Organizatorzy postawili tymczasem na mało efektowną podróż sentymentalną, proponując retrospektywną ekspozycję prac mieszkającego w Berlinie konceptualisty Ryszarda Waśki – funkcjonującego niegdyś w cieniu swych bardziej znanych kolegów z Warsztatu Formy Filmowej i spełniającego się raczej w roli kuratora i organizatora wystaw niż twórcy. Pokazanie sztuki Waśki – skądinąd ciekawej i wartej przypomnienia – na otwarcie Trafo zaskakuje z kilku powodów: uderza choćby słabe wpisanie się ekspozycji w tematyczne ramy festiwalu, jak i zignorowanie przestrzennych walorów miejsca (zwłaszcza sporej sali parteru). Obiekcje budzi też kierowanie się rodzinnymi koneksjami – kuratorką ekspozycji jest bowiem córka artysty, Łucja – stwarzające przeciwnikom Trafostacji dodatkowe narzędzie do krytyki sposobu zarządzania instytucją. Jeśli dodać do tego atmosferę, jaka towarzyszyła w ostatnich miesiącach okolicznościom powstania centrum (wątpliwości związane z przetargiem, skutkujący pozwami konflikt ze środowiskiem Akademii Sztuki i Zachęty1), okaże się, że współpraca Trafo z Inspiracjami przybrała tu raczej znamiona niedźwiedziej przysługi! Smutne to bądź co bądź, że w mieście, które powoli zarysowuje swą obecność na kulturalnej mapie Polski, wykorzystując wreszcie niebagatelny potencjał ośrodka przygranicznego, dochodzi do podziału środowiska, do niepotrzebnych animozji i konfliktów. Organizatorzy Inspiracji wydają się być poza tym podziałem, współpracując z obiema stronami sporu (galerię Zona Sztuki Aktualnej prowadzi Kamil Kuskowski, jedna z ofiar pozwu wystosowanego przez zarządcę Trafo, Baltic Contemporary), co jednak niekoniecznie jest dogodnym położeniem, ale na pewno tworzy wokół festiwalu – pytanie czy potrzebną – aurę lekkiego skandalu. Ale zostawmy już śliski temat zwaśnionych stron szczecińskiego środowiska i przyjrzyjmy się temu, co mają do zaproponowania widzowi tegoroczne Inspiracje w zakresie prezentowanych tam sztuk wizualnych.

Najnowsza edycja kontynuuje rozpoczęty przed dwoma laty cykl wielkich tematów z Biblii rodem – z rajskiej sielanki wkroczono prosto do Jądra Ciemności, by teraz, po apokaliptycznych zawieruchach, móc pytać o nowy Początek (wszech)rzeczy. Wybór tak pojemnego hasła tematycznego zawsze jest przedsięwzięciem ryzykownym, łatwo tu o banał i niepotrzebne przegadanie – czy organizatorom udało się sprostać temu niełatwemu wyzwaniu? Niestety, po raz kolejny zabrakło festiwalowi scalającego go szkieletu, zabrakło wyraźnie postawionego problemu – w zamian widz dostał ilustracyjny konglomerat mniej lub bardziej udanych prac rozmaitego kalibru. Ale po kolei.

Całość wystawiennicza podzielona została na trzy zasadnicze ekspozycje, z których jedna tradycyjnie już odbywała się w Zonie, dwie zaś w salach 13 Muz. Stworzenie głównego działu powierzono tym razem młodym kuratorkom – Monice Kozioł i Delfinie Piekarskiej, na co dzień związanym z MOCAKiem. Jak donosi katalog, „w tej prezentacji (…) potraktowano temat przewodni jako »wszechobecny początek«” – by w ten sposób móc zakreślić koło między „początkiem i końcem wszystkiego, co nas otacza”. Jeśli chodzi o wszystko, to bardzo często niestety nie chodzi o nic, a w każdym razie trudno ów sens wyłuskać z nadmiaru rozmaitych asocjacji i powiązań. By się więc w gąszczu znaczeń nie pogubić, kuratorki zaproponowały 3 zasadnicze zręby tematyczne związane z Genesis, rozlokowane w poszczególnych salach galerii. Wątek pierwszy grupuje prace bezpośrednio odwołujące się do kart Pisma, będące luźną impresją na temat powstania świata bądź też podejmujące dyskurs ze Stwórcą. Znalazło się tu miejsce na Boskie pamiętniki Marka Chlandy, będące zapisem tego, co myśli człowiek, że myślał Bóg przy jego tworzeniu, lingwistyczne dociekania Andrzeja Dłużniewskiego czy wreszcie – najciekawsze w tej serii – Drzewo wiadomości Oskara Dawickiego. Dla Adama i Ewy spróbowanie zakazanego owocu było początkiem końca – zostali wszak wygnani z raju i pozbawieni niewinności – ale oznaczało też narodziny świadomości dobra i zła, świadomości ciała i grzechu. W swoim Edenie Dawicki próbuje wszystkich jabłek, które z takim samym obrzydzeniem wypluwa, po czym opuszcza sad, zostawiając drzewo pełne nadgryzionych owoców. Czy współczesny człowiek, który już dawno utracił swoją niewinność, ma jeszcze coś do stracenia? Dawicki nie zostaje wygnany z raju, sam chyłkiem go opuszcza, nie ponosząc żadnych konsekwencji swojego czynu, ale też nie zyskując niczego w zamian. Czym więc jest ów ironiczny gest artysty, dla którego wszystkie owoce z Drzewa Wiadomości smakują tak samo, i które z taką samą odrazą odrzuca? Świadectwem niespełnienia? Dowodem niemożności zdobycia zakazanej wiedzy? Tylko czy w świecie pozbawionym tabu jakiekolwiek owoce są jeszcze zakazane? I o jaką wiedzę może chodzić facetowi w kiczowatej, dancingowej marynarce? Czy to aluzja do pielęgnowanej przezeń od początku postawy twórczej? Te i wiele innych pytań stawia tu artysta, sam bezpiecznie chowając się za absurdalną powłoką swych prac. Strategia niedopowiedzeń, poddawania w wątpliwość utartych znaczeń i ironicznego dystansu do siebie to z całą pewnością największe atuty tej sztuki, czego jednak nie można powiedzieć o propozycjach młodych absolwentów ASP, Katarzyny Kukuły i Adama Gruby. Zastąpienie rajskich jabłek owocami przywołującymi skojarzenia z genitaliami mającymi mówić o związku człowieka z naturą to zabieg tyleż banalny, co oklepany. W instalacji Gruby podobnie – mówienie o niemożności egzegezy najważniejszych filozoficznych pytań ludzkości poprzez wymazanie stronic Biblii czy wycięcie z niej wszystkich „Adamów” nie wydaje się ani szczególnie odkrywcze, ani poruszające. Największy problem mam jednak z obecną w tej części wystawy znaną pracą Rumasa Dedykacja IV. Że jest to dzieło odwołujące się do religii i wiary – tak jak niemal wszystkie znane mi dokonania tego twórcy – nie ma wątpliwości. Co jednak ma ono wspólnego z ideą początku, z biblijnym Genesis – doprawdy trudno dociec. Rumas znany jest wszak z tego, że uderza w tzw. jarmarczny, powierzchowny katolicyzm, kojarzony z dewocjonaliami, przypinkami z Matką Boską itp. – a więc symbolami religijnymi, acz zeświecczonymi przez samych wiernych i sprowadzonymi do rangi pamiątek znad morza, jak owe muszle w akwarium. Jest to więc dyskurs z Kościołem, z pewną formą katolicyzmu monopolizującego religijne znaki i symbole – ale gdzie tu odwołania/skojarzenia z tematem ekspozycji?

Ciekawszym pomysłem kuratorek było natomiast włączenie w ramy wystawy aspektu biologicznego – tj. kwestii powstania człowieka poza wymiarem religijnym, w relacji do innych stworzeń i natury. Znalazły się tu choćby znane prace Olega Kulika będące futurystyczną i niepozbawioną humoru wizją symbiozy człowieka ze zwierzęciem (tu więc początek to dopiero sprawa przyszłości), obrazy Basi Bańdy i J. J. Ziółkowskiego przypominające o odwiecznych związkach człowieka z naturą (wołanie o powrót do początku?), czy też projekty Justyny Górowskiej i Mariusza Tarkawiana poświęcone teorii ewolucji. Jednak i w tej części wystawy obecność kilku prac co najmniej zaskakuje. Mam tu na myśli przede wszystkim fotografie Alicji Żebrowskiej, kolejnej przedstawicielki sztuki krytycznej. Zarówno barwne zdjęcia, ukazujące zespolone ze sobą nagie ciała mężczyzn i kobiet, jak też czarno-białe kompozycje męskich i damskich par w rozmaitych konfiguracjach dotykają problemu wzajemnych związków i zależności, są próbą szukania harmonii, ale też negocjowania własnych pozycji. Można je czytać jako pragnienie odwzorowania społecznych relacji „opartych na dialektyce dominacji i podporządkowania, w których poszczególne jednostki muszą wywalczyć sobie miejsce” (I. Kowalczyk), trudno jednak znaleźć tu nić wiążącą te prace z przewodnim motywem festiwalu. W każdym razie są one tak dalekie, że na podobnej zasadzie w miejsce tych zdjęć można by umieścić jakiekolwiek dzieła poruszające problem międzyludzkich relacji i zależności, a niczego nie zmieniłoby to w ogólnym obrazie ekspozycji. I tu chyba leży największy błąd kuratorek, które starały się pokazać narzucony temat w możliwie wielu aspektach, gubiąc przy tym zasadniczą ideę festiwalu.

Trzeci wątek wystawy – ogólna refleksja artystów nad początkiem wszechrzeczy – ze względu na swą pojemność i niedoprecyzowanie jest w moim mniemaniu najsłabszy, mimo obecności takich gwiazd, jak Abakanowicz, Dróżdż czy Opałka (choć ten ostatni, „ogołocony” z części wizualnej, reprezentowany był tylko poprzez zapis dźwiękowy swych obrazów liczonych). Embriony Abakanowicz mogłyby mieć jeszcze uzasadnienie w sekcji „biologicznej”, podobnie jak Genesis Jacka Piotrowicza doskonale pasowałby do religijnego wątku ekspozycji – mimo iż to nie Bóg tworzy tu człowieka, lecz on sam staje się swym własnym stwórcą. Propozycje pozostałych artystów, jak mówiące o przemijaniu i pamięci obiekty Szewczyka czy Powidoki Grubanowa znalazły się na tej wystawie na podstawie bardzo dalekich, a w każdym razie dla mnie nieodgadnionych, skojarzeń.

Dodam jeszcze, że czytelność wystawy ogranicza też sposób rozmieszczenia prac, daleki od zakreślonego wyżej porządkującego podziału (o którym kuratorki wspominają przecież w katalogu) – co dodatkowo komplikuje i tak już niełatwe zadanie stawiane widzom festiwalu.

O kuratorowanej przez Zbigniewa Tomaszczuka wystawie Gifnesis nie chcę nawet pisać, bo szkoda łamać pióra na omawianie tak rozbrajająco banalnych i oczywistych prac, jak internetowe Oko Opatrzności w wykonaniu Barbary Dębiec czy cyfrowy kalendarz będący śladem przemijania zaproponowany przez Budny-Ciszewską. Niezwykłe w swej odkrywczości motto wystawy – że żyjemy w czasie przemian związanych z cyfryzacją komunikatów wizualnych, co wpływa na kształtowanie się światopoglądu współczesnego człowieka – uzyskało równie odkrywczą oprawę w postaci kilkunastu prac, nad którymi lepiej spuścić zasłonę milczenia.

Warto natomiast wspomnieć o tegorocznej propozycji Kamila Kuskowskiego, który w niewielkiej przestrzeni Zony zebrał po raz kolejny prace artystów związanych z Akademią Sztuki, nierzadko powstałe konkretnie na tę okoliczność. Pompatyczny i poważny temat Inspiracji Kuskowski wziął niejako w nawias, za tytuł ekspozycji obierając Ouroborosa – węża zjadającego swój własny ogon. Wskazał tym samym na ambiwalentny charakter początku, który w pewnych okolicznościach stać się może końcem i odwrotnie. A stąd już niedaleka droga do skojarzeń z pętlą życia, z cyklicznością przemian, co z kolei prowokuje do stawiania problemów egzystencjalnych, ale też do pytań o trwałość fundamentów naszych przekonań. Owe problemy zaproszeni artyści (m.in. Aleksandra Ska, Piotr Bosacki, Andrzej Wasilewski) potraktowali podobnie jak kurator przewodni temat festiwalu – z lekkością i dystansem zabarwionym ironiczną nutą.

Wystawa Kuskowskiego ratuje oblicze Inspiracji przed ugrzęźnięciem w banale i pompatycznym rozgadaniu. Pozostaje jednak mieć nadzieję, że zakończywszy tą nieudaną biblijną trylogię organizatorzy festiwalu zdecydują się przy kolejnej edycji na temat mniej może chwytliwy, a za to bardziej konkretny oraz w myśl zasady „less is more” postawią przede wszystkim na dobrą sztukę.

Artluk nr 3/2013

1 http://szczecin.gazeta.pl/szczecin/1,34939,14525734,Trafostacja_Sztuki_polowy_miasta___Moja_noga_tam_nigdy.html

powrót