kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

Wiesław Wachowski, performance, 2012. Fot. Archiwum M. Stępaka Ntalia Reszka, performance, 2012. Fot. Archiwum M. Stępaka
Katarzyna Gołębiewska, performance, 2012. Fot. Archiwum M. Stępaka
Justyna Piotrowska, performance, 2012. Fot. Archiwum M. Stępaka Wojciech Kowalczyk, performance, 2012. Fot. Archiwum M. Stępaka
KOŁO CZASU

Marcin Zalewski

Festiwal performansu Koło czasu odbył się w CSW w Toruniu między 9 a 11 listopada 2012 roku. Impreza już po raz piąty zaproponowała lokalnemu środowisku artystycznemu pochylenie się nad jedną z najbardziej efemerycznych dyscyplin artystycznych, po drodze nie unikając oboczności w stylu happeningu czy body artu. Choć wydarzenie przygotowywane przez profesora toruńskiego Zakładu Plastyki Intermedialnej UMK Mariana Stępaka dysponuje symbolicznym budżetem, jak się okazuje, organizatorska determinacja i ogólnopolski odzew wystarczają, by przez trzy dni Toruń stał się festiwalowym centrum polskiej sztuki performatywnej.

Formuła festiwalu była wielokrotnie krytykowana jako hermetyczna i sztuczna figura, zaprzeczająca wyjątkowości każdego autonomicznego działania oraz ograniczająca swobodę ekspresji. Jak pisze Władysław Kazimierczak, prekursor polskiego performansu i długoletni kurator cyklu festiwali Zamek wyobraźni, kolejnym z zarzutów wobec tego typu zbiorczych działań jest tendencja do zapraszania słabych artystów w celu „rozepchania” programu i stworzenia wrażenia doniosłości. Co do pierwszej z obiekcji, długo można by pisać o micie wolnego działania w sztuce, nie tylko performansie. Kwestia tkwi raczej w odbiorcy, jego możliwościach percepcyjnych oraz ekonomii czy higienie czasu. Skądinąd, jeśli performer uwzględni festiwalową formułę i wynikające z niej spiętrzanie kontekstów, może wykorzystać to w swoim działaniu. Następna sugestia o rozdmuchaniu programu w przypadku toruńskiego festiwalu Koło czasu upada po spotkaniu z ambicją kuratora. Kluczowym zamysłem prof. Mariana Stępaka nie wydaje się kreacja wydarzenia ukierunkowanego na jakieś konkretne zagadnienie. O wiele bliżej mu do projektowania przestrzeni dialogu pomiędzy artystami, zwłaszcza początkującymi (w tym pojęciu zawierają się również studenci – wydzielaniu ich jako odrębnej grupy brak podstaw natury taksonomicznej) oraz publicznością. Wartość edukacyjna, tak dla licznie przybyłej toruńskiej publiczności, jak i każdego z uczestników, stanowi walor konstytuujący całe działanie. Można wręcz powiedzieć, że warsztatowy rytm „performowania” każdego z uczestników, jeden po drugim, z niewielką tylko przerwą techniczną, akcentował dialogowy i interakcyjny charakter festiwalu Koło czasu. Dynamika i intensywność działań z jednej strony pokryła znaczenia każdego z pojedynczych działań szumem informacyjnym, z drugiej – stworzyła wspólną, splątaną całość, prawdopodobnie nieosiągalną dla indywidualnego twórcy.

Janusz Cyran napisał: „Czas jest ważny. To coś, co powstrzymuje wszystko od zdarzenia się jednocześnie”. Nazwa festiwalu – Koło czasu – sugeruje zakwestionowanie zachodniej, linearnej, koncepcji czasu. Przewrotnie, można również odczytać ją jako postawienie się w pozycji koło czasu, obok, poza nim. To swoiste zadanie przygotowane przez kuratora okazało się bardzo trudne dla większości artystów, zdecydowanie skupiających się na fundamentalnej dla performansu czasowości i ulotności działania. Przez trzy dni wystąpiło ponad trzydziestu artystów, co spowodowało komasację gestów i akcji zbyt gęstą na czasoprzestrzenną ich charakterystykę w tym miejscu. Niewątpliwie warto jednak wyróżnić kilka działań „kół zamachowych” festiwalu.

Podczas pierwszego dnia festiwalu intrygującym działaniem był performans przygotowany przez studentkę toruńskiej edukacji artystycznej Natalię Reszkę. Splotła ona ze sobą temat wspomnień i artefaktów rodzinnych z próbą (re-)konstrukcji historii rodzinnej obcej osoby. Przygotowany wcześniej materiał natury etnograficznej – nagranie opowieści pracownicy prowincjonalnego domu kultury – odtworzony w przestrzeni LabSen stworzył intymną i plastyczną narrację. W jej rytm artystka z pożyczonych od respondentki ramek ula ułożonych w kole, budowała coraz wyższą konstrukcję. Ostateczną pointą była sugestywna rzeźba. Działanie na pograniczu badania antropologicznego i rzeźbiarstwa gestu rozciągnięte zostało pomiędzy kilka domen. Rodzinne artefakty obcej osoby wykorzystane jako budulec, z którymi Reszka obchodziła się z nabożną czcią, uwikłały sytuację w odległy, po części nieistniejący już świat. Dodatkowym znakiem był pozostawiony po poprzednim działaniu Jakuba Pieleszka rysunek na ścianie LabSen. Karmazynowy i przypominający anioła, wnosił do całego działania figurę obserwatora, kolejnego świadka historii.

Po młodej artystce i animatorce kultury wystąpił doświadczony performer Grzegorz Pleszyński. Jego strategia działania, pozornie nieskoordynowana i nietrzeźwa, wniosła oddech w miejscami przeciążone koncepty innych artystów. Pleszyński uwolnił się od presji wypełnienia swojego działania pełnią skoordynowanych gestów. Mieszanina improwizowanego spoken word o toruńskich przedmiotach znalezionych, kontemplacji zastanego środowiska, włącznie z pozostawioną rzeźbą Reszki, stanowiły wprowadzenie w świat rzeczy performera. Następnie grając przenikliwe drony na lejku i wężu oraz pokazując wideo zalanego papierami miasta, artysta zabawił się w anegdociarza rozmaitości. Oddał głos przedmiotom i ich przedstawieniom, co stanowiło miłą odmianę w natłoku ludzkich gestów.

Ostatnim intrygującym działaniem pierwszego dnia był performance Justyny Piotrowskiej, również studentki toruńskiej edukacji artystycznej. Samo działanie było raczej prymitywne i wyglądało na powierzchowną reakcję po obejrzeniu dokumentu Marina Abramović: artystka obecna. Zresztą samo phisis Piotrowskiej jest zbliżony do typu urody tej znanej performerki. Działanie polegało na przypinaniu przez artystkę klamerek do swojego niemalże nagiego ciała. Akt był raczej desperacki w swojej masochistycznej jałowości, ale intrygującym okazały się problemy natury technicznej. Ciało nie chciało współpracować z obranym planem, przez co działanie przedłużało się w nieskończoność. Nie było również widać żadnego zaplanowanego końca. Rozciągające się cierpienia młodej artystki w końcu wywołały jej płacz, co sprowokowało widzów do litościwej interwencji. Publiczność niewątpliwie była pod wrażeniem tego wyzwania przeciwko swojemu ciału i przekroczeniu, raczej bezpiecznej, granicy cielesności. Burzliwe oklaski były i nagrodą dla artystki i dla samych widzów rozkoszujących się tą drobną perwersją.

Drugi dzień dawał uczestnikom festiwalu alternatywę. Można było wybrać się na standardową serię performansów do CSW i przez kilka godzin uczestniczyć w działaniach kilkunastu artystów, ale można też było wziąć udział w aktywności jednego z najbardziej obecnie rozpoznawanych artystów Torunia, Arka Pasożyta, i przyjść do niego na inaugurację sezonu grzewczego. W niniejszym artykule brak miejsca nie pozwala na nawet krótką charakterystykę twórczości tego nadaktywnego twórcy, dlatego też odsyłam na jego blog – www.pasozyt.blogspot.com. Sobotnie działanie było kolażem integracji lokalnego środowiska artystycznego, zbiorowej wystawy, koncertu improwizowanego, poezji uznanego poety Szymona Szwarca oraz otwartego dzieła sztuki – Galerii Nad Wisłą. Intensywność akcji na podtoruńskich działkach niewątpliwie przekroczyła zbiór kilkunastu akcji w murach CSW Znaki Czasu.

Trzeci dzień dał możliwość działań profesjonalnym artystom o dużym stażu, młodym twórcom, jak i osobom niezajmującym się na co dzień sztuką. Otwierającą akcją była Próba awiacji autorstwa Waldemara Rudyka. Ten uznany śląski artysta w otwartej przestrzeni Bulwaru Sztuki, przyległego do CSW placu, zbudował urządzenie łączące właściwości szczudeł i skrzydeł oraz spróbował z nich skorzystać. Pełne namacalnej, fizycznej pracy działanie, zarazem chłopięco naiwne i męskie było podniesieniem ciesielki do rangi gestu Dedala. Następujący po nim happening Jacka Różańskiego dopełnił wagi akcji w przestrzeni publicznej. Akurat tego dnia wypadało Święto Niepodległości, więc warszawski artysta zebrał grupę ludzi z flagami Polski, tęczowymi LGTB oraz jedną łączącą oba symbole i odtańczył z nimi na przyległych schodach taniec radosnego, tolerancyjnego patriotyzmu przy rytmach tandetnego rave. Niespodziewanie dla artysty akcja zmieniła się w przemarsz z flagami i muzyką przez teren Starego Miasta, wywołując w przeważającej mierze pozytywne reakcje i odświeżając zatęchłą aurę nacjonalizmu ciążącą nad ubiegłorocznymi obchodami. Odwaga, radość i nieoczekiwanie wyrwało sztukę z murów instytucji i zamieniło ją w autentyczny gest polityczny.

Podczas piątego festiwalu performance Koło czasu odbyło się oczywiście o wiele więcej intrygujących działań, takich jak zastępujący akt pisania przejazd rowerowy Macieja Kwietnickiego i Adama Ruszkowskiego, szkoła gry na własnoręcznie wykonanym instrumencie Mariusza Samóla czy parodii relacji międzyludzkich Filipa Ignatowicza. Wszystkie działania złożyły się na jedno duże doświadczenie gestu w czasie, obok którego bardzo trudno stanąć obojętnie.

Artluk nr 1-2/2013

powrót