kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

Friedrich Kiesler, „Miasto w przestrzeni”, pawilon austriacki. Fot. J. Rylke Pawilon Rosji, Aleksander Brodski, pawilon do picia wódki. Fot. Yury Palmin. Fot. J. Rylke
Arsenał, wystawa „Miasta z kamienia”, „Struktura obelisku”. Fot. J. Rylke
Ratowanie życia. Typologia uczczenia pamięci, pawilon Izraela. Fot. J. Rylke Pawilon japoński, Chashitsu Tetsu, pawilon herbaciany. Fot. J. Rylke
W STYLU DÉJÀ VU
10. BIENNALE ARCHITEKTURY W WENECJI

Jan Rylke

Biennale architektury w Wenecji ma historię pięć razy krótszą niż weneckie biennale sztuki, czyli „d’arte”. We Włoszech sztuki dzielą się tradycyjnie na „arte” i im służy już ponad pięćdziesiąte biennale, na architekturę, któremu biennale jest poświęcone po raz dziesiąty i na sztuki mniejsze „arte minor”, czyli: fotografię, grafikę, architekturę krajobrazu, design, modę, etc., które to sztuki nie mają własnego biennale, ale wypełniają te poprzednie, bo architektury w skali 1:1 nie można zmieścić nawet na największej z wystaw.

Przegląd współczesnej architektury został pokazany poprzez cztery przybliżenia: pierwsze - globalistyczne (architektura i społeczeństwo), drugie - śródziemnomorskie (miasto z kamienia i miasto – port, a także inne pokazy, które tu pominę), trzecie - narodowe (pawilony narodowe w ogrodach biennale) i czwarte - polskie (pawilon polski, czyli słoń a sprawa polska).

Wystawa „architektura i społeczeństwo” była opracowana przez Richarda Burdetta jako pokaz wiodący, chociaż nie było w nim pokazanej architektury. Nawet rybki pływały obok weneckich kanałów, zbyt brudnych, żeby je dojrzeć. Globalizm w pierwszym przybliżeniu pokazano w konwencji antyglobalistycznej, trochę w stylu déjà vu, powrotu myśli lewicowej. Hasła: sprawiedliwość społeczna, rozwój zrównoważony, przestrzeń publiczna i tolerancja, brzmiały jak odpowiedź na wyzwanie, przed którymi stanęły miasta europejskie w pierwszej połowie ubiegłego wieku. Z myślą, że wypracowane wówczas recepty można dzisiaj powtórzyć poza Europą. Richard Burdett uznał, że reszta świata powtórzy eksplozję demograficzną Europy z dwudziestego wieku i wiek następny stanie się erą miast, w których będzie żyć ponad 75% ludzi, z czego bardzo dużo w megamiastach liczących ponad 20 milionów mieszkańców. Na wystawie pokazano problemy szesnastu, liczących ponad 3 miliony mieszkańców i rozsianych po świecie miast. Są między nimi miasta niebezpieczne, jak Sao Paulo w Brazylii, liczące niemal 20 milionów mieszkańców i rejestrujące 52 morderstwa na 100 tys. mieszkańców, podczas gdy w 8 milionowym Londynie jest tych morderstw dwadzieścia razy mniej, a w 11 milionowym Kairze 130 razy mniej. Są miasta ludzi wykluczonych, jak ponad 18 milionowy Mumbaj (dawny Bombaj), w którym 92% mieszkańców pracuje nielegalnie. Są miasta niskie, jak 18 milionowe Mexico City i ponad 3 miliony mieszkańców liczące Caracas w Wenezuli, gdzie 40% mieszkańców żyje w barrios i miasta wysokie, jak 12 milionowy Szanghaj, w którym przez ostatnie 10 lat wzniesiono 3 tysiące wieżowców, a wokół miasta żyje 18 milionów rolników. Porównania były bardzo efektowne, ale niewiele z nich wynikało, bo procesy urbanizacyjne tych miast nie poddają się uogólnieniom i redukcji do formy podobnej do postawionych między planszami symbolicznych i efektownych makiet ze styropianu. Nawet rzucony postulat, że miasta mają być zwarte i rozwijać się w sposób zrównoważony nie przekonywał.

Ciekawsze były wystawy o charakterze śródziemnomorskim, takie, jak opracowana przez Claudia D’Amato Guerrieri, wystawa „miast z kamienia”, poświęcona powrotowi do architektury miast budowanych z kamienia, a nie z betonu. Miast, w których architektura odwołuje się do racjonalnych praw fizyki, a bryły łączy siła ciążenia, a nie cementowe kleiwo. Wejście na tę wystawę wykonano ze składanych elementów kamiennych, a jak składanych widać na fotografii.

Przegląd pawilonów narodowych był bardzo nużący. W większości pawilonów ograniczono się do pokazu planów i zdjęć, rzucanych na ścianę z różnych urządzeń multimedialnych, albo rzeźbiarskich instalacji, znacznie gorszych i mniej świeżych, niż na normalnych, nie architektonicznych wystawach. Spróbuję opisać kilka pawilonów, które są nieco ciekawsze.

Austriacy, których reprezentowało muzeum, potraktowali biennale jako bezpłatną reklamę pokazując przekrój swoich zbiorów - konstruktywizm z 1925 roku, ciężki funkcjonalizm z lat 60. ubiegłego wieku (raczej ponadczasowy) i popart jako styl współczesny - bez podtekstu artystycznego, ale nachalnie z niemiecką rubasznością reklamujący towar muzealny.

Kanadyjczycy pokazali projekt bardzo ekologiczny, jak z pionierskiego okresu lat 70. ubiegłego wieku. Butelki pet przerabiane na ubrania (full recycling), a jak chcesz zobaczyć ruchome obrazki to musisz pedałować, chociaż niekoniecznie tam, gdzie one są.

Chińczycy, których jak wiemy jest bardzo dużo, byli widoczni w wielu zupełnie nieoczekiwanych miejscach – na przykład w pawilonie duńskim, swoim i jeszcze jako Hong Kong. Oprócz tego zaprezentowali dach ze starych, odzyskanych z rozbiórki dachówek w ogrodzie Arsenału. Nareszcie trochę świeższa instalacja architekta Wang Shu (obok akwarelki z widoczkami starych dachów Xu Jianga). Zaskakująca u architektów logika prezentacji - skala pokazująca grę materiału, odtworzone pochylenie dachu, szacunek dla odwiedzających - pomost do oglądania z dobrej pozycji i artysta, z którym można porozmawiać (jak się zna angielski). Był to jedyny przypadek, w którym autor był widoczny w dniu prasowym - inni pewnie przyjechali tylko popić grappę.

Francuzi zajęli się sobą. To się teraz nazywa asertywność i trzeba się tego uczyć. Mnóstwo wolontariuszy coś robiło, ale nie była to robota architektoniczna, chociaż w pawilonie z rusztowań wybudowano konstrukcję z miejscami do spania. Obok była kuchnia, gdzie serwowano jedzenie, którego dla odwiedzających szybko zabrakło, pewnie pochowali dla siebie. To samo z barem obok. Jak mówi Przemek Kwiek: zielona sztuka, która się karmi sama sobą.

Pawilon Izraela jak zawsze ciekawy i kontrowersyjny. Izrael dopisuje kolejną księgę Biblii. Holokaust jako tradycja, która zmienia się w produkt marketingowy. Można kupić składane symbole zagłady - nadmuchiwany wieniec, składany płomień, cyprysy jako tło obok ściany z miejscami męczeństwa. Przy tym niezwykle interesujące, kabalistyczne znaki pisma przekształcane w formy architektoniczne.

Japończycy wiedzą swoje i do siebie wpuszczają pojedynczo i bez picu. Trzeba zdjąć buty i wcisnąć się jak pies w dziurę w drzwiach. Sprawni inaczej mają wejście osobne bez progu, ale też bez wygód. Architekt w Japonii, jak dobry krawiec dobiera dom do klienta, a nie służy u dewelopera. Nie jest w służbie społeczeństwa, ale człowieka, bo w domach żyją ludzie, a nie społeczeństwa. Pokazano też metodę projektowania jako pewną zasadę postępowania. Pierwsza jest inspiracja, bo tylko Bóg stwarza coś z niczego. Potem jest koncepcja narysowana jako zarys formy. Potem jest żmudne budowanie formy w opornym materiale - rzeźbienie jej w drewnie i dopiero w końcu przełożenie formy rzeźbiarskiej na formę architektoniczną, czyli z bryły robimy skórę i wnętrze. Zarówno skóra, jak wnętrze ma łączyć nas z otoczeniem, a nie oddzielać od niego. Pawilon do picia herbaty jest uniesiony wysoko, żeby był z niego widok na kwiaty, bo przecież w takim pawilonie widok, a nie klozet jest najważniejszy. Dom wywodzi się ze sztuki, a nie z technologii. To, czego specjaliści wykształceni w uczelniach technicznych nigdy nie pojmą. Poza tym, zgodnie z logiką, na wierzchu każdego domu, u góry, jak na górce rośnie trawa.

 Rosyjska prezentacja Aleksandra Brodskiego była wspomnieniowa. Na wschód od nas jeszcze wierzą, że można przejść z komunizmu do normalności trzecią drogą, jak trzecią nogą. Podszyte to jest groteską, bo jakże inaczej. Architekturę rosyjską oficjalnie reprezentował pawilon do picia wódki, wcześniej widzieliśmy japoński do picia herbaty wśród kwitnących wiśni, tu z zamazanymi szybami, żeby nic nie wyszło na zewnątrz. Na wystawie kilka gablot z osiedlami w śniegu, wyglądających jak syberyjskie łagry, kolejki, petersburska Wenecja w powodzi i pawilony na slajdach oraz dobudówka do pawilonu wystawowego. Główna idea - wychodzimy od specyficznej komunistycznej architektury - pijany cieśla buduje ze znalezionych materiałów. Krzywa dobudówka z nieheblowanych desek, ma czar unikalności i świadczy o czasie i miejscu. Duch miejsca jest nieco demoniczny, ale całość przejmująca, bo wszyscy (w pewnym wieku) żyliśmy w takich miejscach.

Hiszpanie odrabiają lata życia w kulturze patriarchalnej. Zamiast, jak w innych pawilonach, pokazać architektów mężczyzn, pokazali architektów kobiety. Ponieważ zrobili to á rebours, same dzieła przeszły na tylną stronę, na przedniej stronie pokazano w amerykańskim kadrze portrety pań architektek.

Szwajcarzy pokazali megakoncepcję Tschumiego (autora parku La Vilette w Paryżu) dla krajów strefy podzwrotnikowej. Kraje eksplozji demograficznej nie powinny rozwijać swojej urbanizacji w żywiołowy, niekontrolowany sposób. Robimy to jak na Marsie - zrzut na pustynię lub w puszczę i tam budujemy miasto w pełni wyposażone w infrastrukturę (jak kuchnia lub łazienka), przyrodę wokół zostawiamy nieruszoną. System miasta zwartego jako idea nadrzędna. Trochę plastikowa idea, ale mieści się w szwajcarskiej tradycji inkrustowanych w przyrodzie enklaw cywilizacji.

I w końcu pawilon polski z transferem Jarosława Kozakiewicza. Kibicowaliśmy Kozakiewiczowi, bo wziął się za architekturę krajobrazu jak prawdziwy artysta. Tutaj jednak wpadł w łapy kuratorów i musiał wymyśleć coś naprawdę wspaniałego. Wymyślić można najwyżej salonowca, a to już wymyślono. Miało być pięknie i szlachetnie, poruszamy się eksterytorialnie od parku do parku w słonecznym tunelu. Każdy, kto pracował w szklarniach wie, że w takim tunelu będzie pełno trupów, a z dołu zamiast nieba będzie widać zacieki. Gdzie jak gdzie, ale w Polsce po komunizmie powinniśmy być uodpornieni na utopie. Zrobiono film i slajdy, było ciemno jak w kinie, tylko ulotki nie było po polsku, chociaż w pawilonie sami Polacy, bo już bardzo rzetelnie rozeszliśmy się po Europie.

Artluk nr 2/2006

powrót