kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

Andrzej Gieraga, bez tytułu IV, akryl, płyta, 80 x 80 cm, 2020. Fot. archiwum autora
Andrzej Gieraga, „Układ VIII”, akryl, tektura, płyta, 100 x 100 cm, 2017. Fot. archiwum autora
Andrzej Gieraga, „Formacja IIIa”, akryl, tektura, płyta, śr. 120 cm, 2014. Fot. archiwum autora
„CHROMATY" GIERAGI ANDRZEJA

Bogusław Deptuła

Najchętniej tworzy abstrakcyjne obrazy-reliefy i to wyróżnia jego sztukę od lat. Nie ma osobnego określenia dla twórcy reliefów, a właśnie Andrzejowi Gieradze by się ono przydało z uwagi na jego wieloletnią twórczą konsekwencję.

Wielkie znaczenie w jego przypadku ma wykonawcza maestria i precyzja. Jego dzieła wyglądają właściwie jak „nieuczynione” ludzką ręką. A dzieje się tak dlatego, że artysta ten jest absolutnym perfekcjonistą, a jego prace dobitnie to pokazują. W swych twórczych poszukiwaniach zdaje się nawiązywać do twórczości wielkiego klasyka sztuki abstrakcyjnej w Polsce - Henryka Stażewskiego, który był mistrzem tej techniki.

Andrzej Gieraga całe swoje życie związany jest z Łodzią. Ukończył tamtejszą akademię u takich mistrzów jak Roman Modzelewski i Antoni Starczewski, i był przez dziesiątki lat związany z tą uczelnią. Uznanie artyście przyniosły czarno-białe reliefy o nieoczywistych i niepokojących formach. Z czasem w jego sztuce pojawił się kolor traktowany z wielką subtelnością. W ostatnich latach barwy zyskały na znaczeniu i sile. Zazwyczaj rozbielone, urzekają swą miękkością i delikatnością.

Zaczynał na początku lat 70-tych XX wieku, tworząc serię kontrastowych czarno-białych reliefów. Amorficzne formy wysuwały się z powierzchni obrazów. Niepodobne do niczego, nierozpoznawalne, miały w sobie coś z niepoznanego zagrożenia, bliżej nieokreślonego rodzaju. Do tego stopnia niewiadomego, że nie można było właściwie rozpoznać, czy chodzi o formy pochodzące ze świata zewnętrznego, czy wręcz przeciwnie - wyłącznie te o czysto artystycznym charakterze i rodowodzie. Gdy kilka lat później zostały zrealizowane już w zupełnie innej przestrzeni, w zupełnie innych barwnych tonach - beżów, brązów i przede wszystkim  złota (gdyż owe wypukłe formy zostały wszystkie wyzłocone) - ów niepokój zniknął zupełnie. Kompozycje te o zmienionym wyglądzie, przeniesione w przestrzeń publiczną, zamienione w supraporty, odmieniły swój charakter. Stały się po prostu niezwykle dekoracyjnymi, choć wciąż nieodmiennie intrygującymi, realizacjami przestrzennymi, o wielkiej indywidualnej sile i nieoczywistej estetyce.

Czerń i biel dominowały w sztuce Gieragi niezmienne, aż po sam koniec lat 80-tych XX wieku. W pewnym momencie zaczęła dochodzić szarość, grafit, potem błękity, granaty, zieloności. Świat binarny zaczął się komplikować, wzbogacać, poszerzać. Obok tych, powiedzmy, nieśmiałych kolorów zaczęły również pojawiać się i te najmocniejsze jak czerwień. Jednak wyraźna zmiana i swoiste pęknięcie tamy, która dość długo trzymała w ryzach poszukiwania kolorystyczne łodzianina, nastąpiło ostatecznie w latach dwutysięcznych. Od tego czasu możemy mówić o „Chromatach”, jak pozwoliłem sobie nazwać tworzone w ostatnim czasie jego kompozycje.

Obok nowych, żywszych i zwyczajnie chromatycznych barw zaczęły się pojawiać również nowe kształty malarskich tablic Gieragi: okręgi, półkola oraz nachodzące na siebie kwadraty o wzbogacających formę, wielokrotnie łamanych brzegach. Co więcej, z ukrycia wyszła największa figura XX-wiecznej sztuki nieprzedstawiającej, czyli malewiczowski czarny kwadrat. Można by odnieść wrażenie, że Gieraga jakby się obawiał sięgnięcia do tak prostego, znanego z niezliczonych powtórzeń znaku - ikony sztuki abstrakcyjnej minionego wieku. W końcu ten strach go opuścił, a czarny kwadrat zagościł w wielu jego kompozycjach powstających w ostatnim czasie.

Zachodzące na siebie, reliefowe kwadraty - białe, szare, czarne - najczęściej są wprawką, ćwiczeniem z inwencji i dyscypliny zarazem. Jak daleko można się posunąć, co można jeszcze zrobić, jak sobie poradzić z tym zdałoby się ogranym do cna kwadratem? Te skromne, pozbawione kolorów reliefy, które niekiedy lepiej wyglądają, gdy są eksponowane w przestrzeni a nie na ścianie, mają zwiększony swój rzeźbiarski charakter i mimo całej prostoty, zaskakują siłą przekazu, dosadnością. Udowodniają zarazem, że jeszcze długo kwadrat nie musi być żadnym ograniczeniem, a jedynie zadaniem do odrobienia i udowodnienia po raz kolejny o potędze inwencji i innowacji.

I wreszcie docieramy do najnowszych prac, które nazwałem „Chromatami”. Nadal są to tablice, i to dosłownie, bo Gieraga nie maluje na płótnie, tylko z użyciem twardych podłoży ze sklejki, płyty pilśniowej czy deski. Sam artysta nazywa swe obrazy, skądinąd słusznie, „Progresjami”, bo zawarte są w nich chromatyczne postąpienia, rozbielenia, gradacje, zestawienia i zestrojenia. Przyznaje, że ma słabość do zasady Fibonacciego dotyczącą liczb pierwszych i chętnie ją wykorzystuje. Ciekawy również dla samego artysty jest sam proces malarski, który nie ma wiele wspólnego z artystycznym szałem, a jest raczej matematycznym procesem. Motywem przewodnim Andrzeja Gieragi jest przede wszystkim porządek. Wielki porządek, lecz nie ten nawiązujący do greckiej architektury, ale wielki wewnętrzny ład, który cechuje wszystkie jego artystyczne poszukiwania. Istotny jest stopień rozbielenia, który nie jest pozostawiony przypadkowi, a precyzyjnie obliczony i odmierzony. Starannie wykonany i naniesiony na powierzchnię malarskiej tablicy. Nie należy jednak postrzegać tego procesu jako bezemocjonalnego, uwarunkowanego wyłącznie zimną kalkulacją. Otóż, owe prawie matematyczne rozważania są właśnie generowaniem emocji. Zarazem jestem pewien, że jeśli wynikłe z chromatycznych obliczeń kolory, wydałyby się artyście nie do końca udane, brzmiące, zadowalające - z pewnością by z nich zrezygnował, wybierając bardziej intuicyjne rozwiązania.

Najważniejsze dla twórcy wciąż jest stworzenie pełnego, autonomicznego, samowystarczalnego dzieła malarskiego, jakim w ostatnich latach jest chromatyczna tablica malarska. Artysta mimo bardzo dużego dorobku wciąż poszukuje doskonałości i piękna. A to piękno może nie jest pierwszym imperatywem, ale z pewnością pożądanym skutkiem ubocznym tego wnikliwego procesu twórczego.

powrót