kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

Liu Guangyun, „Shanghai Original Color”. Fot. D. Grabowska
Anisa Askar, performance. Fot. materiały prasowe 5. Mediations Biennale
PÓŁ ŻARTEM, PÓŁ SERIO, CZYLI O POZNAŃSKIM MEDIATIONS BIENNALE 2016

Daria Grabowska

Kierowana wewnętrznym konfliktem jaki prowadzę z zauważalnym egocentryzmem ludzi ze świata sztuki, podczas otwarcia 5. Mediations Biennale w Muzeum Narodowym w Poznaniu postanowiłam zrezygnować z hucznych laudacji i wernisażowych rozmów. Skupiając się przede wszystkim na zaprezentowanych pracach i tym, w jaki sposób pokazane zostały każdemu zwiedzającemu, na chwilę przedłożyłam sztukę nad festiwalowe kontrowersje. Wydawało mi się, że nawet dobrze sobie radzę, gdy podczas próby odczytania nadrzędnej myśli kuratorskiej wystawy, dość obcesowo mi przerwano. „Zapraszamy na otwarcie, później będzie czas na obejrzenie prac” - zaalarmowała jedna z wolontariuszek i gwałtownym gestem wskazała wyjście z jednego z pomieszczeń. Trwając przy wcześniej podjętym postanowieniu, doszłam do wniosku, że tym razem wysłucham tylko artystów, traktując przydługie podziękowania w kierunku patronów jak nieprzyjemne echo. Finalnie, już po zapoznaniu się z wystawową ofertą Mediations, byłam zbyt zniesmaczona, by pominąć wszelkie błędy.

Niestety, ale na pytanie o katalog Biennale odpowiedziano, że tak, istnieć będzie, ale to dopiero po zakończeniu wszystkich wystaw. Gdy próbowałam dotrzeć do obszerniejszego tekstu kuratorskiego, który wydawałoby się, że jest konieczny w przypadku tak dużego wydarzenia, zostałam oddelegowana na stronę internetową. O dokładnych godzinach otwarcia poszczególnych ekspozycji dowiedziałam się przypadkiem, kiedy to przechodząc nieopodal Galerii u Jezuitów, zobaczyłam niewielki, ale bardziej szczegółowy niż strona internetowa, banner promujący Biennale. Powiedziano mi, że „bywa gorzej” i byłabym skłonna uwierzyć, gdyby nie podobne spostrzeżenia moich koczujących pod galeriami znajomych. Zresztą to właśnie połowa z nich przygotowywała poprzednią edycję wydarzenia, między jednymi a drugimi wykładami burząc ściany, czyszcząc podłogi i przenosząc prace artystyczne z kąta w kąt, by wystawa w MONA Inner Spaces w końcu mogła się ziścić[1]. Pamiętając o ich zmęczonych twarzach, ale też i o ironicznych anegdotach, z przekąsem mówię o temacie tegorocznego Mediations.

Hasło Fundamental odnosić się miało do zasadniczych wartości człowieka, które niekoniecznie muszą brzmieć tak samo dla różnych kultur. Krótki tekst opisujący ideę Biennale stwierdza, że „sztuka jest platformą do globalnej komunikacji i ekspresji”[2]. Nie trudno zauważyć, że wizja zaszczepiona w temacie Mediations gładko wpisała się w szeroko omawiane, przynajmniej na polskim gruncie, problemy współczesnego świata. Występując przeciwko niszczącym ideologią, brutalności czy przemocy, nie zapowiedziała nowych wątków, a raczej kontynuowała, czy może podtrzymywała te, które już dostrzeżono. Opisane rozwiązanie nie należy do najgorszych z możliwych, jednak po wydarzeniach, które silą się na bycie światowymi, a przez to dostrzegalnymi, spodziewałabym się więcej.

Wprawdzie dwie pierwsze prace pokazane w Muzeum, a stworzone przez Shahara Marcusa, wprowadzają odbiorców w przyjemne rozbawienie. W krótkich filmach ukazano obalanie elitaryzmu zawodu kuratora oraz artysty, obie postaci przedstawiając w przerysowanej, komediowej scenerii. „Homecoming artist” oraz „The Curator” zapowiadają ekspozycję dość pogodną, ale w tym i krytykującą środowisko artystyczne. Swoją kontynuację odnajdują w wideo „Niebieskie Migdały” Macieja Rudzina. Zaprezentowani w nagraniu studenci przedstawiają własne postrzeganie świata artystów oraz artyzmu w ogóle. Monologi mogą być podsumowane jednym z wypowiadanych tam zdań: „Wyobraź sobie, że nikt więcej nie jest zainteresowany sztuką – tylko ja i ty”.

Niestety, ale w tym momencie nakreślona linia fabularna uległa zamazaniu. Jakby zgodnie z ideą Shahara Marcusa o nieistotności działań kuratora, w kolejnych częściach wystawy nie widać jego znaczącego wpływu. I tak jak każde z dzieł w pewien sposób odnosi się do tytułowych fundamentów, tak żadne nie uzupełnia się nawzajem treścią, nie wprowadza spójnej opowieści, a jedynie prezentuje kolejny z wielu możliwych punktów widzenia.

Tuż obok siebie umieszczono: cykl filmów mówiących o pokoleniowości w rodzinie z wybijającym się, kobiecym akcentem (Romina de Novellis, „Mamma Mia Almost 100 Years of Misunderstandings and Similarities”) oraz bramę stworzoną z ubrań chińskich migrantów (Liu Guangyun, „Shanghai Original Color”); ilustracje „Global Sister” Ivany Spinelli, w dość ironiczny sposób pokazujące, jak kulturowe uprzedzenia oddziałują na codzienne życie Muzułmanek, oraz wcześniej wspomniane wideo Macieja Rudzina; instalację „Chamber Music” Piotra Bosackiego, składającą się z zamkniętego, niewielkiego labiryntu, który ma za zadanie łączyć architektoniczną przestrzeń z brzęczącą melodią, z dużym, usypanym z biało-czerwonego confetti, godłem Polski (Gery De Smet, „Nothing has to be change”). Nie mogę stwierdzić, że pokazane na wystawie prace były złe czy nieciekawe. Przynajmniej połowa zrobiła na mnie umiarkowane, a w rzadszych sytuacjach pozytywne wrażenie.

Jedną z ciekawszych jest instalacja Never Yitzhaka „War Craft (Where the Wild Things Are)”, w której artysta odnosi się do estetyki perskich dywanów. Wykorzystując ich skomplikowaną formę stworzył trzy rodzaje filmów, na których wzory tkanin składają się z animowanych, małych czołgów, samolotów, helikopterów i innych. Podobne wrażenie odnieść można przy pracy Andrzeja Wasilewskiego. „Zniknięci” to niekompletny, a wręcz wybebeszony fortepian, który poprzez wciśnięcie klawiszów przywołuje nawołujące do agresji czy tortur wypowiedzi m.in. Adolfa Hitlera czy Mao Zedonga.

Także nie do końca jest źle, nie do końca wszystko podupada. Szkoda tylko tych dzieł, które poprzez samo pękanie fundamentów,  zawalają się wraz z okołowystawową konstrukcją. Miejmy jednak nadzieję, że tak jak głosi praca „Półprawda”, której autora/autorki nie mogłam znaleźć na stronie, a podpis umieszczono poza zasięgiem wzroku, całość Mediations Biennale to częściowo żart. Inaczej być nie może, bo skoro wydarzenie uchodzi za jedno z największych, a zarazem najbardziej kontrowersyjnych w dziedzinach kultury i sztuki w Poznaniu, to aż strach pomyśleć, z jakich powodów nadal jest kontynuowane.

 


[1]    Obszernej o sytuacji wolontariuszy wykorzystywanych przy okazji Mediations Biennale piszą Paulina Piórkowska oraz Maria Dutkiewicz. M. Dutkiewicz, P. Piórkowska, Pozostaje jakiś niesmak, „Szum”, 24.10.2016, http://magazynszum.pl/krytyka/pozostaje-jakis-niesmak-czyli-mediations-biennale-z-perspektywy-wolontariatu (26.10.2016).

[2]    http://mediations.pl/biennale/?page_id=5 (26.10.2016).

powrót