kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

Marina Abramovic, „Pieta (virgin warriors with Jan Fabre)”, cibachrome, 2006. Z wystawy Voyage Sentimental, 1 Mediations Biennale 2008. Fot archiwum Mediations Biennale. / “Pieta (virgin warriors with with Jan Fabre)”, cibachrome, 2006. From the ??
Stanisław Dróżdż, „Alea iacta est”, 2003 , w Muzeum Archidiecezjalnym w Poznaniu, Skarbiec, 3 Mediations Biennale 2012. Fot. archiwum Mediations Biennale. / “Alea iacta est”, 2003, in Archdiocesan Museum in Poznań, Treasury, 3rd Mediations Bie
Jarosław Kozłowski, „Akta osobiste”, instalacja, 1 Mediations Biennale 2008. Fot archiwum Mediations Biennale. / “Personal time”, installation, 1st Mediations Biennale 2008. Photo: Mediations Biennale’s archive
O INNEJ SZTUCE I INNYM BIENNALE
Z Tomaszem Wendlandem rozmawia Hanna Kostołowska

Hanna Kostołowska: Jak odbywa się łączenie zawodu kuratora wystaw z działalnością artystyczną? Czy przenikanie się tych dwóch funkcji – uczestnika projektu i jego organizatora - pomaga w ich pełnieniu?

Tomasz Wendland: Te dwie funkcje są bardzo spójne. Poza ukończeniem Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu i Alanus Hochschule w Bonn, studiowałem wcześniej 4 lata historię sztuki na UAM w Poznaniu. Z tego powodu szanuję i cenię strategie oraz koncepcje wystaw realizowanych przez kuratorów-teoretyków sztuki. Najchętniej współpracuję z osobami łączącymi te dwa doświadczenia. Sam jestem bardziej intuicjonistą, czuję sztukę, potencjalność dzieła, odczytuję relacje pomiędzy pracami artystów. Fascynuje mnie spotkanie różnych indywidualności z odległych zakątków świata. Moja praktyka kuratorska odnosi się przede wszystkim do dzieła sztuki, dla którego idea jest impulsem, a forma kształtuje ideę. Wiąże się ona również ze ciągłym kontaktem z artystami, wyczuciem formy i materii, znajomością języka sztuki. Temat 3 Mediations Biennale w 2012 roku był równocześnie tematem mojej pracy doktorskiej z 2009 roku w Plymouth University zatytułowanej „The Unknown” („Niepojmowalne”). Gdy zaprosiłem Denise Carvalho - Brazylijkę z Nowego Jorku, Fumio Nanjo z Mori Art Museum w Tokio i przyjaciela Josepha Beuys’a  Jezuitę Friedhelma Mennekesa z Kolonii, szybko okazało się, że muszę się pogodzić z tym, że każdy ma inne wyobrażenie tego, co jest niepojmowalne. Jakąż zachwycającą niespodzianką było istnienie tego pojęcia w odmienny sposób w różnych kulturach świata. Praca kuratora to raczej wyszukiwanie tych wątków w sztuce, których po prostu nie znałem. Nie interesuje mnie udowadnianie jakichkolwiek tez czy racji, a tym bardziej przekonań. To zajęcie dla ilustratora. Staram się nie brać udziału w wystawach, które realizuję, ale bywają takie sytuacje kiedy to moje uczestnictwo wpisuje się w całą ideę. Jako kurator zapraszam artystów do dialogu i skupiam się na tym, co mnie interesuje. Pozwalam im na ukazanie danego tematu z innej strony. Nigdy jednak nie brałem udziału w Mediations Biennale, by uniknąć niestosownych komentarzy.

H.K.: Jak oceniasz obecny Poznań w kwestii inicjatyw wystawienniczych? 

T.W.: Sztuka w Poznaniu rozwijała się niezwykle dynamicznie w latach 80-tych, 90-tych, co trafnie i zabawnie podsumowano skrótem PSI - Poznańska Szkoła Instalacji. Szkoda, że nic więcej z tego nie wyniknęło. Punktem kulminacyjnym w naszym mieście były pierwsze Targi Sztuki w Poznaniu w 2004 i 2005 roku, które nie znalazły już kontynuacji. Podobnie było w Łodzi, gdzie rezultatem ruchów artystycznych stało się pierwsze Łódź Biennale zainicjowane w 2004 roku. W 2007 roku wystawa Asia Europe Mediations zapoczątkowała Biennale w Poznaniu, którego pierwsza edycja odbyła się w 2008 roku. Dwa biennale w Polsce - w Łodzi i Poznaniu - podjęły ze sobą współpracę i stały się na krótko centrum wydarzeń artystycznych w Polsce. Były to dwie inicjatywy w Polsce, które działały na zasadzie „wymiennej”, gdyż organizowano je w różnych latach. Współpraca rozpoczęła się właściwie już w 2004 roku, gdy podczas 1. Łódź Biennale zrealizowaliśmy wystawę Poznań Art Now, a w trakcie drugiego, w 2006 roku, prezentację „Come into my world” - Polska Sztuka Wideo. Niestety Łódż Biennale po trzech edycjach upadło. Takie rozwiązanie było niezwykle odkrywcze, gdyż dwa silne środowiska, z ogromnym entuzjazmem, potencjałem artystycznym, organizacyjnym i finansowym były na drodze do stworzenia niepowtarzalnej formuły wydarzenia na skalę światową, które mogło się przybrać kształt polskiego „Documenta”. Plany dotyczyły jednej imprezy w dwóch miastach z połączeniem autobusowym dla gości. Skończyło się finansowanie w Łodzi podobnie jak teraz, po 6 edycjach dla Mediations Biennale w Poznaniu i kapitał olbrzymiego ruchu artystycznego został wyzerowany. Z tej perspektywy przyglądam się dzisiejszemu Poznaniowi. Muzeum Narodowe nie uczestniczy w kreacji współczesności. Jego celem jest ochrona dziedzictwa artystycznego i kulturowego. Galeria Miejska Arsenał ma w zasadzie misję regionalną, skupioną na lokalnym środowisku. CK Zamek działa prężnie, ale to instytucja o bardziej kompleksowej misji artystycznej i edukacyjnej.

H.K.: A mniejsze galerie w Poznaniu?

T.W.: Galeria u Jezuitów charakteryzuje się niezwykłą przestrzenią i powinna być bardziej doceniana. Nie ma ona niestety istotnego programu, który włączyłby się w dyskusję o współczesności. Funkcjonuje również Galeria w Zamku, prowadzona w sposób otwarty, ale jej główną cechą jest adoracja sztuki XX w. Nie można pomijać galerii prywatnych, takich jak Galeria Ego czy Galeria Piekary, lecz one są bardzo skoncentrowane na własnych wątkach, związanych z rynkiem sztuki i satysfakcją kolekcjonowania. Ważnym miejscem było Art Stations w Starym Browarze. Grażyna Kulczyk zaczynała od galerii w salonie samochodowym. Z czasem stworzyła niezwykłą instytucję oraz kolekcję, przerastając aspiracje i wyporność instytucji jaką jest miasto. Żadna ze struktur kultury zatem nie zajmuje się promocją polskiej i poznańskiej sztuki za granicą, ani nie ma możliwości być stałym pomostem międzynarodowym na najwyższym poziomie, z racji choćby funduszy. Biennale to nasz głos w obiegu międzynarodowym. W chwili obecnej mam wrażenie, że wróciliśmy do początku lat 80-tych. Dzieje się znów wiele oddolnych inicjatyw, które imponują entuzjazmem, budując zręby nowej fali. To cieszy i imponuje, ale jak długo to potrwa? Wszystko z przeszłości nie ma żadnej kontynuacji, ani nie stało się kapitałem i fundamentem czegoś większego. Pozostała jedynie Galerią AT Tomasza Wilmańskiego, prywatna galeria ABC i Ego. Kto dziś pamięta o Galerii ON, o CSW Spotkanie i Tworzenie i Inner Spaces, o Akumulatorach i Wielkiej, albo Polony, czy kiedyś poznańskiej galerii Stereo? W tym mieście tradycje umierają, nie są przekazywane, a kapitał odchodzi albo do Warszawy i Berlina, albo w zapomnienie. Przed kilkoma laty, ze Sławkiem Sobczakiem zainicjowaliśmy inicjatywę PAT - Polish Art Tomorrow, platformę ponad 200 artystów i ponad 20 galerii z całej Polski, jako źródło informacji i bazę do realizacji projektów artystycznych. Tylko wytrwałość i konsekwencja Sławka jest jedyną siłą sprawczą. Pomimo licznych i odrzuconych wniosków o wsparcie strona internetowa rozwija się bez budżetu. Młodzi rozpoczynają kariery z entuzjazmem, potem wypalają się, prowadząc galerie i projekty non profit, lub ruszają dalej. By zarządzać sztuką trzeba się na tym po prostu znać, podobnie jak na medycynie, inżynierii mostów czy koniach i mieć doświadczenia, zarówno te dobre jak i złe. To jest kapitał osobowy. Chciałbym jeszcze raz podkreślić, że szczerze podziwiam zapał młodych artystów i kuratorów. 

W tym kontekście widzę więc sens kontynuowania Mediations Biennale przez młodych twórców i kuratorów. Wliczając Asia-Europe Mediations z 2012 roku, to już 7 edycja międzynarodowej imprezy, na której swoje prace prezentowało ponad 1000 artystów, w tym około 300 twórców z Polski. Oglądaliśmy tu prace takich sław, jak Marina Abramovic, Anselm Kieffer, Michelangelo Pistoletti, William Kentridge, Roman Opałka, a tuż obok prace studentów, takich jak Maciej Rudzin, czy Maciej Olszewski. Dzięki Mediations Biennale artyści Polscy uczestniczyli w wystawach towarzyszących Wenecja Biennale, Manifesta, Jogja Biennale w Indonezji, w Nakanojo Biennale w Japonii, Montevideo Biennale w Urugwaju, w wystawach w Chinach, Korei, Gruzji, Izraelu, Włoszech, Niemczech, Wielkiej Brytanii, Francji, Kanadzie, Słowacji, na Węgrzech w Nowym Jorku i wielu ośrodkach w Polsce między innymi w Muzeum Narodowym w Warszawie. 

H.K.: Jak trwają przygotowania do 6. Edycji Mediations Biennale? W tym roku festiwal podobno skupia się na nowych technologiach, świecie gier, rzeczywistości wirtualnej i sztucznej inteligencji. Nieprzypadkowo wydarzenie to odbędzie się w październiku podczas Poznań Game Arena?

T.W.: Zacznijmy od tego, że 6. Mediations Biennale 2018 od dwóch lat nie otrzymuje  dotacji miejskiej, pomimo iż Dyrektor Wydziału Kultury, Pani Justyna Makowiecka, oceniła poprzednie Mediations Biennale za lepsze od berlińskiego. Wydział doskonale wie, że w całości za organizację biennale, wolontariat, promocję i finanse odpowiedzialna była Fundacja Czapski, bo z nią miasto podpisywało umowę. Wszystko jasne.

Idziemy dalej. Mediations Biennale skręca, ewoluuje, uczy się. Udział w międzynarodowym stowarzyszeniu biennale na świecie - IBA, jest okazją do przyjrzenia się strategiom imprez na całym świecie. Na czym polega specyfika lokalnej marki i jej światowy wymiar? Co jest siłą przyciągania jakiegoś miasta, jakiejś społeczności, środowiska? Co może być siłą napędową, wieloletnią atrakcją, magnesem miejsca? Przeszłość? Starczy na jeden raz. Tradycja? Nie wygra z globalną różnorodnością. W uproszczeniu, zaczęliśmy zamykać się w powtarzalności, pomiędzy byłym pruskim Muzeum Narodowym a gabinetem Hitlera. Polska nie jest atrakcyjnym rynkiem sztuki, Poznań światowym centrum, a sztuka polska wznoszącą się falą na fundamencie ruchu Solidarności. Wydaje mi się, że to, co najbardziej fascynuje nas dzisiaj i jest wspólnym tematem na wszystkich kontynentach, to wizja przyszłości.

W październiku w zeszłym roku zorganizowaliśmy pierwszą „rozpoznawczą” edycję Mediations Biennale - Virtual Garden podczas z PGA (Poznań Game Arena) w wielkich halach w tłumie ludzi. Była to w pewnym sensie próba generalna czy też wydarzenie badawcze. Udało się, mimo bardzo skromnego budżetu, „wbić” w realia Targów i zainteresować młodzież czymś, co wykraczało poza tzw. „strzelankę”. Codziennie powstaje około 700 gier na świecie. Nas interesuje „gra” pomiędzy rzeczywistością cyfrową i analogową. 

Po realizacji 5. edycji Mediations Biennale w Poznaniu mam wrażenie, że kolejne wydarzenia byłyby do siebie coraz bardziej podobne. Równocześnie dostrzegam, że Polskę wchłania globalny skos cywilizacyjny, którego doświadczyłem w Japonii już w 2001 roku. Na stacji metra Shinjuku codziennie przechodziłem pośród tłumów młodzieży opartych o ściany, siedzących na ławkach i nieprzytomnie zanurzonych w swoich komórkach z dala od życia ulicy. Dziś problemem nie jest już dostęp do informacji, ale nadmiar obrazów, i wiadomości. Media społecznościowe i nowe technologie stworzyły nowe „naturalne” środowisko młodego pokolenia. Jest ono alternatywnym domem, miejscem pracy, samorealizacji, przyjemności, ucieczki od anonimowości, konkurencji, poczucia zbędności i obojętności a na koniec bólu odrzucenia, odczuwanego fizycznie. Na weekend PGA w gry zanurza się ponad 70 tys. osób. To zjawisko jest tematem naszych badań i poszukiwania dialogu z tą rzeczywistością. Jeśli mówić o sztuce zaangażowanej, to chyba tu ma ona najbardziej pozytywną rolę do spełnienia.

Jeszcze nie tak dawno za Paulem Crutzenem pojawiła się teza, że 200 lat temu rozpoczęła się nowa epoka geologiczna antopocenu objawiająca się dominacją człowieka na ziemi, urbanizacją i eksploracją zasobów naturalnych planety. Mam wrażenie, jednak, że teza została już wyparta przez posthumanizm czy transhumanizm zainicjowany przez biologa Juliana Huxleya w 1957 roku, a jeszcze wcześniej przez rosyjskiego filozofa Mikołaja Fiodorowa, który był przekonany o możliwościach przedłużenia życia, a nawet osiągnięciu nieśmiertelności. Z jednej strony celem jest rozszerzenie ludzkich kompetencji (AI) i nieśmiertelność (immortality) dzięki technologii, a z drugiej przeprowadzka świadomości w świat wirtualny, za szklany ekran w wymiar cyfrowy, by dryfować tam bez ograniczeń czasu i przestrzeni. Równocześnie uświadamiamy sobie jednak, że zbliża się moment opisywany jako technologiczna osobliwość, gdy będziemy stwórcami nowego bytu, którego inteligencja i zdolności nie tylko przerosną nasze, ale te technologiczne byty stworzą swój język, swoją rzeczywistość, staną się wiodącym ogniwem rozwoju wszechświata.

H.K.: Chciałabym poruszyć kwestię rozmieszczenia przestrzennego. Na wspomnianym PGA wszystko rozgrywa się w jednym punkcie. A gdzie tym razem będziemy oglądać wystawy w ramach Biennale? Zbyt duże rozczłonkowanie terytorialne wystawy może utrudniać ogląd prac czy wręcz przeciwnie – nadaje im dodatkowego znaczenia?

T.W.: Nigdy nie organizowałem Biennale w jednym miejscu, lecz publiczność zawsze miała uwagi odnośnie lokalizacji. W Poznaniu jest wiele bardzo specyficznych miejsc, które nadają Biennale ciekawy klimat, jak np. synagoga, Muzeum Narodowe, Muzeum Archidiecezjalne, Galeria U Jezuitów czy budynki poszpitalne na Orzeszkowej. Dużym zainteresowaniem wśród artystów cieszył się oczywiście gabinet Hitlera w CK Zamek. Tym razem podejmujemy wyzwanie polegające na dialogu z gigantycznym wydarzeniem „pop kultury”, jakim są targi gier komputerowych PGA w Poznaniu. Użyczoną nam halę numer 1 chcemy przeznaczyć na gigantyczne projekcje interaktywnej sztuki cyfrowej, a pozostałe prace rozproszyć w wielu halach, tworząc w ten sposób Wirtualny Ogród sztuki, wpisujący się w labirynt gier, zaskakujący swoją magią działań interaktywnych, inspirujących do refleksji i większej kreatywności. Nie oczekuję, że 70 tys. osób zobaczy naszą całą wystawę. Liczy się wartościowy dialog z ludźmi poprzez sztukę wykorzystującą różne strategie gry. Dzięki zeszłorocznej współpracy wiemy jak zainteresować publiczność, jak wpisać się w emocje tłumu graczy, czym wyróżnić się wśród 350 stoisk komercyjnych, sportowych samochodów i pięknych hostess. W ubiegłym roku podjęliśmy współpracę z firmą Smoła Studio i raperem Gruby Mielzky, kręcąc na żywo premierowy teledysk z udziałem publiczności. Na 4 tysiącach wydrukowanych klatek z klipu widzowie mieli okazję narysować i napisać wszystko, bez cenzury i z założeniem, że 1 sekunda to 25 klatek. Niektórzy podchodzą do klipów z dystansem, gdyż kojarzą je z popkulturą czy rapem, eliminując ten rodzaj ekspresji z obszaru sztuki wysokiej. A przecież protest song „A Hard Rain's a-Gonna Fall” Boba Dylana o wojnie atomowej można uznać za ówczesny odpowiednik dzisiejszego rapu. To właśnie za takie utwory Bob Dylan otrzymał Nagrodę Nobla. Śpiewał o problemach społecznych, o alternatywie wobec tego świata i o zimnej wojnie o przemocy, miłości i moralności. Współczesne pokolenia poszukują swojej tożsamości, poprzez własną estetykę i własne środki wyrazu.

H.K.: Sztuka coraz częściej posługuje się techniką i internetem – narzędziami, z których na co dzień korzysta społeczeństwo. Jednakże wielokrotnie prace współczesne, posługujące się tymi mediami, nie są zrozumiałe przez odbiorców, stając się jedynie dziwaczne. Czy paradoksem nie jest fakt, że wykorzystanie narzędzi, którymi społeczeństwo posługuje się na co dzień, jest niejasne, kiedy wkraczają one w rejon sztuki?

T.W.: Nie prawda, dla młodego pokolenia nowe technologie, rzeczywistość cyfrowa istnieją od zawsze. To nie tylko platforma komunikacji, uczestnictwa w subkulturach, ale narzędzia lansowania się, potwierdzania własnej tożsamości, weryfikowanej przez ilość laików i znajomych. Niestety niewiele uczelni artystycznych w Polsce proponuje edukację w obszarze sztuki cyfrowej, nowych technologii, zagadnień rzeczywistości wirtualnej. Chyba najwcześniej podjęła się tego Polsko Japońska Akademia Technik Komputerowych. W katedrze Grafiki Interaktywnej Akademii Sztuki w Szczecinie, we współpracy Zachodniopomorskim Uniwersytetem Technologicznym, rozwijamy intensywnie studia z dziedziny gier i sztuki opartej na nowych technologiach. Postęp na pograniczu technologii i informatyki jest jednak tak szybki, że często student jest zdecydowanie lepszym programistą niż profesor. Realizacje multimedialne często powstają w zespołach specjalistów od obrazu, dźwięku, animacji i programowania. Ciekawym tego przykładem są 48-godzinne sesje Gam Jam, podczas których spontanicznie zawiązujące się grupy realizują koncepcje gier na zadany temat. To fascynujące, nowe zjawisko będące ruchem niezależnym, oddolnym, omijającym definicje, takie jak sztuka czy dzieło. Nasuwają mi się skojarzenia z ruchem hipisowskim, kontestującym działania maistreamowe, którego rezultatem była inna wizja społeczeństwa.

H.K.: Na czym polega współpraca Mediations Biennale z Poznań Game Arena? Osobiście uważam, że to znakomity zabieg, by przyciągnąć szeroką widownię. W jaki sposób zamierzacie włączyć to wydarzenie w program festiwalu?

T.W.: Mamy zamiar dosłownie wbić się pomiędzy stoiska gier ze sztuką. Organizujemy pierwszy w Polsce, i być może pierwszy w Europie, konkurs międzynarodowy CCGG (Crystal Canvas Grafic Game Graphics), dotyczący koncept artu, czyli koncepcji projektowania gier. Twórcy będą musieli stworzyć obraz realistyczny, zawierający „kod genetyczny” gry, czyli wszelkie jej charakterystyczne cechy. Kilka instalacji będzie miało charakter interaktywny, wciągający widza w dialog inny niż gra. Pokażemy nagrodzone prace z edycji Game Jam odbywających się w Polsce. Są to gry studentów z uczelni artystycznych będące niezwykłymi, wielkoformatowymi projekcjami interaktywnej sztuki cyfrowej, generującej dźwięk i obraz w zależności od widza. Swoje prace prezentować będą artyści z Izraela, Japonii, Korei, Niemiec, Tajwanu, USA oraz oczywiście z Polski, w tym z Poznania. Szczegółów nie chcę jednak jeszcze zdradzać. Tematem jest Virtual Garden 2 - labirynt sztuki w świecie gier. Pragniemy, by nasz projekt miał charakter nie tylko artystyczny, ale również badawczy i edukacyjny.

Nie chcę organizować biennale takiego jak wcześniej. Szukam czegoś innowacyjnego i zaprosiłem artystów, których sztuka jest dla mnie nowym rozdaniem, zarówno dla mnie jako artysty, jak i kuratora. Interesuje mnie sztuka jako gra przebiegająca pomiędzy rzeczywistością analogową a cyfrową, powrót do ciała jako najgenialniejszego, samoodnawiającego się, samonośnego „komputera”, który samodzielnie kontroluje wszystkie funkcje. Paradoksalnie, dzięki rzeczywistości cyfrowej odkrywamy bogactwo świata analogowego. W tłumie ponad 70 tys. widzów nie jesteśmy nastawieni na frekwencję, a raczej na spotkanie z publicznością i zrozumienie jej punktu widzenia. Oczywiście, jak zwykle, zapraszamy mieszkańców Poznania i całe środowisko artystyczne miasta i Polski. 

H.K.: Wierzysz w godność człowieka w świecie technologii, w epoce social mediów?

T.W.: Tak, poszukującego swojej tożsamości w pewnym rozdwojeniu jaźni, w rzeczywistości „zdekompresowanej” technologią i dalej rozszerzającej się. W tej sytuacji człowiek może na nowo dostrzec walor bycia człowiekiem.

Żyjemy w rzeczywistości rozchwianej politycznie, czasem na swój sposób wirtualnej, bo zmanipulowanej, gdy celem nie jest: człowiek, rodzina, kraj, kultura czy dialog. Stąd sztuka zaangażowana mniej mnie interesuje. Tymczasem rzeczywistość cyfrowa, a za nią i sztuka cyfrowa, zmieniają świat.

H.K.: Jakie będzie hasło nadchodzącego Biennale?

T.W.: „Virtual Garden” to tytuł tegorocznej edycji biennale. Pojawił się już podczas współpracy z PGA w 2017 roku.

H.K.: Jakie media będą dominować na tegorocznym Biennale?

T.W.: Oczywiście cyfrowe: gry, instalacje kinetyczne, dźwiękowe, interaktywne. Z tej perspektywy chcemy odnaleźć świeże spojrzenie na media klasyczne, jako ciągle świeże narzędzia badania rzeczywistości. Prowadzimy równocześnie działania edukacyjne i warsztatowe oraz konkursy. Na przykład w marcu rozstrzygnięty został konkurs „Powidoki” dla młodzieży, w ramach którego rozważano, w jaki sposób młodzi ludzie widzą bohatera gier komputerowych w kontraście do rzeczywistości ich otaczającej. Od marca również ruszył projekt grafiki street-artowskiej „Znaki Miasta” zainspirowany 100. rocznicą odzyskania niepodległości Polski. Powstanie 10 prac na murach miasta, tworzących miejski ogród albo labirynt do odkrywania przez publiczność, któremu towarzyszyć będzie przewodnik. Na Mediations Biennale pragniemy również pokazać wyróżnione gry, które powstały podczas Game Jam w Szczecinie, Warszawie i Krakowie oraz w Poznaniu. Wszystko stanie się pewnego rodzaju labiryntem miasta i PGA. W tegorocznej edycji chyba największą atrakcją będzie cyfrowy pokaz obrazu interaktywnego z widzem zatytułowany „Flow” autorstwa grupy Maotik z Kanady. Obraz i dźwięk będzie w całości zależny od widza, którego ruch powodować będzie nowe formy i niezwykłe brzmienia.

H.K.: Sztuka cyfrowa nie jest namacalna. Dzieło sztuki postrzegane jest przez społeczeństwo jako obiekt, który można trzymać w domu, kolekcjonować.

T.W.: Spójrzmy na to inaczej. Wszystko co nas otacza składa się z matrycy i informacji. Choć matryca sama w sobie też jest informacją. Drzewo jest rozrastającą się matrycą, na której strukturę ma wpływ wiele czynników, takich jak: gleba, woda, słońce, księżyc, temperatura, wiatr, bakterie, sąsiedztwo innych obiektów. Czy możliwe jest posiadanie drzewa? Drzewo to również idea. Jak pogodzić istnienie obu obecności: obiektu i idei. Zarówno drzewo, jak i pendrive to nośniki idei i informacji, choć znacznie się od siebie różnią. Czy możemy odbierać zmysłowo drzewo i pendrive’a? Już dualistyczna koncepcja Kartezjusza mówiła o dwóch przeciwieństwach:  res cogitans  -  rzecz myśląca - dusza - poznanie, i res extensa - rzecz rozciągła - ciało - materia. Sztuka jako wyraz ludzkiej wolności, refleksji wobec rzeczywistości, której jest częścią, posługuje się od dawna imitacją, falsyfikatem, iluzją. Obraz drzewa wykonany za pomocą linii nie jest samym drzewem. Jest jego reprezentacją, ale nie kompletną, a także wypowiedzią artysty, która niekoniecznie dotyczy samego drzewa. Obraz jest bytem samym w sobie, ale też nośnikiem idei. Obojętnie czy to jest drzewo czy pendrive, idea jest nienamacalna, trudna do kolekcjonowania i posiadania. Gdy ponownie sobie uświadomimy, że wszechświat na poziomie kwantowym jest informacją, pojawia się ponownie pytanie: co jest nośnikiem informacji. Nie zgadzam się jednak z twierdzeniem Paul’a Virillo, który twierdzi, że „Wkraczamy w świat, w którym nie będzie jednej, lecz dwie rzeczywistości: faktyczna i wirtualna”. To tak, jakby powiedzieć, że obraz olejny, fotografia, film na ekranie, a przede wszystkim tekst to inna rzeczywistość. Myślę, że z powodzeniem można kolekcjonować sztukę cyfrową, tylko inaczej.

H.K.: Co się dzieje obecnie z inicjatywą Muzeum Sztuki Najnowszej (MONA)? 

T.W.: MONA na ul. Gwarnej rozwija się świetnie, obecnie to fantastyczny projekt - kolektyw 20 pracowni artystów reprezentujących różne media: malarstwo, grafikę, fotografię, muzykę, ale także modę, projektowanie przestrzenne, pracownie druku 3D. MONA w chwili obecnej to fabryka sztuki w duchu Andy Warhola, miejsce przecinania się różnych aktywności twórczych, wzajemnych inspiracji, współdziałań, czasem wystaw. Niczego nie pragnę wymuszać, ale stymulować naturalny rozwój, z czasem może rodzaj show room’u bardziej niż galerii. Równocześnie MONA rozwijają swoją kolekcję sztuki najnowszej, która liczy około 100 prac i jest historią Mediations Biennale. W tej chwili otworzyliśmy galerię zewnętrzną Street Art. Na ścianie w podcieniach i na słupach przy ulicy Gwarnej powstają grafiki odnoszące się do tematyki wolności w różnych jej wymiarach. Przygotowujemy się do dużej niespodzianki, ale to na premierę 6. Mediations Biennale już 11 października 2018 roku. Gorąco wszystkich zapraszam do uczestnictwa w tym wydarzeniu. 

powrót