kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

Robert Morris, „Criss-Cross”, len, włókno węglowe, żywica epoksydowa, 2016. Fot. Anton Giulio Onofri © Galleria Nazionale d’Arte Moderna e Contemporanea
Robert Morris, „Keep It To Yourself/Zachowaj to dla siebie”, len, włókno węglowe, żywica epoksydowa, 2014 – 2015. Fot. Anton Giulio Onofri © Galleria Nazionale d’Arte Moderna e Contemporanea
Robert Morris, „Out of the Past/ Z przeszłości”, len, włókno węglowe, żywica epoksydowa, 2016. Fot. Anton Giulio Onofri © Galleria Nazionale d’Arte Moderna e Contemporanea
MAKABRA W TAŃCU

Anita Kwestorowska

Ich ciała są wszędzie: wibrują w tajemniczym rytmie zaskakujących układów choreograficznych, przyczepiają się do ścian, unoszą w powietrzu lub zwyczajnie leżą na ziemi. Okryte ciemnymi całunami nie pokazują twarzy, nie mówią kim są i skąd przybywają. W pierwszym momencie wywołują lęk i obrzydzenie, ale już po chwili tylko zdumienie i zaciekawienie. „Bez wątpienia moje życie poświęcone tworzeniu sztuki opiera się na przekształcaniu i sublimacji furii, która nigdy nie przemija i wciąż wzrasta na nowo: ona jest jak niekończące się źródło energii” – komentuje Robert Morris.

Wystawa „Robert Morris. Monumentum 2015-2018” w Narodowej Galerii Sztuki w Rzymie to pierwsza publiczna prezentacja w Europie nieznanych rzeźb artysty ukończonych w ostatnich latach życia. Ekspozycja obejmuje 38 dzieł, w tym niektóre prace z dwóch cykli „Moltingsexoskeletonsshrouds” i „Boustrophedons” pokazywanych w 2015 i 2017 roku w nowojorskiej Castelli Gallery. Spektralne rzeźby okryte całunem i przypominające ludzkie figury naturalnych rozmiarów, wykonane zostały z lnu i włókna węglowego, nasączonego następnie żywicą epoksydową, która zapewnia sztywność i niezmienność nadanych im form. Organizatorzy, w tym kurator ekspozycji Saretto Cincinelli, nie posiadają konkretnych informacji na temat powstawania tych figur. Nieznany jest również przekaz jaki zakodował w nich Morris, który tuż przed śmiercią w listopadzie 2018 roku tak skomentował ewolucję swoich prac: „Nie chcę być pytany, jakie były powody, że nie pracowałem według jednolitego stylu ani o to, w jakim stylu są poszczególne dzieła, które zrealizowałem – powód jest taki, że w sztuce w ogóle nie ma żadnych powodów”.

 

W MEANDRACH AUTYZMU

Robert Morris (1931-2018) amerykański rzeźbiarz, pisarz i artysta konceptualny jest powszechnie uważany za jednego z najwybitniejszych przedstawicieli minimalizmu wraz z Donaldem Juddem i Carlem Andre. Twórczość Morrisa próbowano klasyfikować również jako neodadaistyczną i neoekspresjonistyczną, nie zapominając przy tym o znaczącym wpływie artysty na rozwój instalacji, performans, sztuki procesualnej i land-art. Sam Morris nigdy nie związał się z żadną kategorią czy stylem: „Co za lista – zwykł mawiać – Mimowolnie przychodzi mi tu na myśl spostrzeżenie Nietzschego na temat tego, że musimy nieustająco znosić to, jak rzeczy są nazywane w opozycji do tego, czym są”. Artysta znany jest m.in. z geometrycznych, uproszczonych w formie, wielkowymiarowych rzeźb oraz abstrakcyjnych wytworów z filcu, które lubią zwisać ze ścian, przyjmując miękkie, zmysłowe formy przypominające ludzkie ciało. O swojej twórczości często pisał dla wpływowego, amerykańskiego magazynu o sztuce współczesnej „Artforum”.

Pierwsze znaczące obiekty artystyczne Morris zaczął tworzyć już podczas studiów z historii sztuki, które rozpoczął po przyjedzie do Nowego Jorku, jednak były to lata burzliwe, gdyż szybko okazało się, że artysta zmaga się z problemami w relacjach interpersonalnych i związkach osobistych. Nieumiejętność komunikacji oraz interakcji z innymi ludźmi były spowodowane pierwszymi oznakami zaburzeń ze spektrum autyzmu, zwanego często „dolegliwością geniuszy”. W konsekwencji artysta wolno, lecz systematycznie zagłębiał się w „na wpół autystyczną przestrzeń, w której nie ma miejsca dla innych”. Artysta tak wyjaśnił ten stan emocjonalny w jednym z wywiadów: „Znam tę przestrzeń z dzieciństwa, wtedy, gdy wciąż mi jej odmawiano. W tych okresach istnieją dla mnie tylko nieożywione obiekty, których tworzenie staje się dla mnie bastionem chroniącym przed niebezpieczeństwem ze strony innych ludzi. Każdą inna osobę, szczególnie tę, która stara się do mnie zbliżyć, uważam wtedy za zagrożenie. Chcę jednak czegoś więcej niż tylko obiektu. Pragnę wszechogarniającej, otaczającej mnie przestrzeni, wewnątrz której mogę istnieć wraz z obiektem. Pragnę stworzyć przestrzeń konceptualną, mentalną, psychologiczną i fizyczną. Chce stworzyć świat, w którym tylko ja poruszam się wśród moich obiektów”.

 

PRZYJEMNOŚĆ PODSZYTA LĘKIEM

Ostatnie rzeźby Morrisa przypominają ludzkie postacie okryte ciemnymi, szerokimi szatami wolno rozpościerającymi się w otaczającej je przestrzeni. Milczące figury mają twarze ukryte w wielkich kapturach, a ich ciała zdają się być tylko złudzeniem optycznym wywołanym poprzez otaczającą je barokową draperię, która przywołuje rzeźbiarskie arcydzieła włoskiego mistrza perspektywy - Gian Lorenzo Berniniego. Postacie zdają się być puste w środku, jakby zamieszkałe przez duchy. Część z nich, umieszczona tuż przy samym wejściu do wielkiej sali wystawowej, leży na ziemi, usztywniona i ciemna, przypominająca ciała zmarłych, śpiących lub umierających. Pozostałe rzeźby zostały przyczepione do ścian, wiszą w powietrzu lub zwyczajnie wibrują opuszczone gdzieś w przestrzeni ekspozycyjnej. Całość ma wydźwięk dość pesymistyczny. Ten makabryczny scenariusz nie zachęca do dalszej wizyty. Widz jest wyraźnie nieprzygotowany na ten rodzaj sztuki, niewielu jest bowiem artystów, którzy w tak realistyczny sposób podejmują motyw śmierci i przemijania. Jednak wystarczy kilka chwil, żeby przyzwyczaić się do prezentowanej scenografii i zastąpić początkowy lęk przyjemnością poznawania odmiennego oblicza świata sztuki.

Nad ostatnim cyklem prac Morrisa zdaje się przeważać przesłanie o nieuchronnym końcu, o poddaniu się w walce o lepsze jutro, o nadchodzącej apokalipsie. Dominuje brak wewnętrznej równowagi, zamknięta, autystyczna przestrzeń, w której artysta chowa się wśród swoich obiektów, wyizolowany od ludzi, katastrof, konfliktów społecznych i religijnych. Ucieka do świata pustki egzystencjonalnej, która najprawdopodobniej przyczyniła się do powstania tych właśnie prac. Nie przez przypadek niektórzy porównują posępne rzeźby Morrisa do wampirów emocjonalnych, jak potocznie nazywane są osoby z zaburzeniami natury psychologicznej, które potrafią pozbawić swoje ofiary energii życiowej i poczucia własnej wartości, powodując stany głębokich depresji. W literaturze i filmie wampiry emocjonalne przyjmują formy czarnych, unoszących się w powietrzu postaci okrytych płaszczem z kapturem lub całunem, złowrogich i agresywnych – wizualnie bardzo zbliżonych do rzeźb Morrisa. Można przypuszczać, że autyzm artysty, a w ostatnich latach życia być może również depresja, skłoniły rzeźbiarza do stworzenia form, które w pewien sposób nawiązują do jego prywatnej przestrzeni, coraz szczelniej odciętej od zewnętrznego świata.

„Monumentum 2015-2018” nawiązuje również do wielkich klasyków historii sztuki, takich jak Andrea Mantegna, Auguste Roden i Francesco Goya. Podobnie jak w „Opłakiwaniu zmarłego Chrystusa” Mantegny, Morris zdaje się przedstawiać zmarłych ludzi z niezwykłej perspektywy, podkreślając w swoich rzeźbach wizję cierpienia, rozpaczy i śmierci, ale również spokój i kontemplację. Auguste Rodin zdaje się inspirować amerykańskiego artystę w zakresie innowacyjnych, niespokojnych form, co widać zwłaszcza, porównując cykle Morrisa z grupową rzeźbą „Mieszczanie z Calais”. Jeśli chodzi o dzieła, które wykonał Francesco Goya, warto przyjrzeć się serii rysunków ukazujących czarownice i stare kobiety, gdzie groteskowe, karykaturalne wizerunki mogą przywoływać postacie z ostatnich cykli Morrisa. Sam artysta lubił wyrażać swoje zainteresowanie twórczością Marcel Duchampa i Yves’a Kleina, ale nigdy nie zdradził konkretnych źródeł swoich inspiracji. 

„Robert Morris. Monumentum 2015-2018”, Galeria Sztuki Współczesnej GNAM, Rzym, do 12 stycznia 2020

powrót