kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

Scott Thoe, realizacja land artu w Høynes. Fot. Archiwum S. Thoe
Scott Thoe, projekt mostu z czołgów na Odrze, od 1991. Fot. Archiwum S. Thoe
LOFOTY
PEJZAŻ DEPRESYJNY

Scott Thoe

Dla artysty mieszkanie na norweskich wyspach Lofotach jest niczym przebywanie na niekończącym się plenerze. Budzi się co rano, mając przed sobą pejzaż. Nie może od niego uciec, zasłaniając okna, ponieważ wycie wiatru, grzmot fal rozbijających się o piaszczysty brzeg i zapach morza przenikają przez ściany. Podczas jesiennych sztormów odczuwa nawet drżenie podłogi. Lofoty od wieków przyciągają artystów ze względu na ogromne kontrasty, groźny ocean, strome, niebezpieczne góry i nieprzewidywalną pogodę. Nie ma tu sygnalizacji świetlnej, w soboty sklepy pracują do 14.00, a jeśli zabraknie pieniędzy na przelot, podróż parowcem na stały ląd zajmuje wiele godzin. Innymi słowy, nie jest to bynajmniej raj dla wielbicieli zakupów. Odwiedzający wyspy poszukują na nich wrażeń, jakich dostarcza turystyka ekstremalna lub pomysłów na nową wystawę, powieść czy koncert.

Przeprowadziłem się na Lofoty 30 lat temu po studiach w Krakowie w burzliwym okresie lat 70. i początku 80. Zastałem tu zupełnie inny świat. Zamiast tragedii, jakiej doświadczało społeczeństwo polskie zobaczyłem ogromny dramat wydarzający się w naturze, w kraju zamieszkiwanym przez społeczeństwo całkowicie wolnych ludzi. Odszedłem od sztuki galeryjnej, skłaniając się ku projektom plenerowym. Wydały mi się one uczciwsze i bardziej szczere niż prace dostosowywane do potrzeb miejskich galerii. Projekty realizowane w plenerze miały konkretny cel i sprawiały mi satysfakcję, która wciąż mnie tu trzyma. 

Dwadzieścia lat temu, na przykład, burmistrz wyspy zlecił mi malowanie na olbrzymim budynku wznoszonym przy stoczni w pięknej rybackiej wsi. Chodziło o to, by przy pomocy sztuki zrekompensować mieszkańcom światło oraz widok, które będzie im przesłaniał budynek. Burmistrz pomyślał, że w ten sposób powstrzyma rozzłoszczoną ludność od podania lokalnych władz do sądu, jak się zdarzyło na sąsiedniej wyspie po zbudowaniu podobnego gmachu. Ukończenie projektu zajęło mi dwa lata, uroczystego odsłonięcia dokonał sam król, a praca stała się największym malowidłem ściennym w Europie. Właściciele okolicznych domów, zamiast wnieść pozew do sądu, zebrali pieniądze na reflektory, które umożliwiły im oglądanie pracy podczas ciemnych zim. W 2000 roku pewien duński przemysłowiec chciał ją odkupić i przewieść do portu w Kopenhadze. Mieszkańcy wyspy tak gwałtownie zaprotestowali, że propozycja została szybko wycofana. Od tamtej pory dekoruję okoliczne szkoły i domy starszych ludzi.

W 1991 roku z kolei poproszono mnie o wykonanie w Hamburgu rzeźby z żelaznego złomu. Akurat przeczytałem o problemie, przed którym stanęły Niemcy i reszta Europy, związanym z likwidacją tysięcy czołgów i innego rodzaju broni, jaką nakazywał Traktat o Ograniczeniu Sił Konwencjonalnych w Europie (CFE). Jego inicjatorem był Michaił Gorbaczow. Zaproponowałem ustawienie niewielkiego łuku z kilku czołgów, który symbolizowałby zakończenie zimnej wojny. Pomysł przypadł rządowi niemieckiemu do gustu – zaoferował mi kilkaset czołgów, bym skonstruował „most”. Koncepcja przerodziła się więc z idei skromnej rzeźby w zamysł dużego mostu na Odrze w pobliżu Eissenhüttenstadt, na granicy polsko-niemieckiej. Projekt nabrał jeszcze większego rozpędu, gdy Gorbaczow wysłał na zamieszkiwaną przeze mnie wyspę delegację, która miała go zgłębić. Wkrótce potem zaprosił mnie do Moskwy, żebym zaprezentował Dumie Państwowej 400-kilogramowy model mostu. Na tym etapie projekt przewidywał już wykorzystanie wszystkich 43 000 czołgów z 27 krajów, które sygnowały traktat. Miał to być w efekcie łuk długości 1,6 km i wysokości 400 m. Analizy przeprowadzone w Livermore National Institute w Stanach Zjednoczonych oraz Instytucie Maksa Plancka w Monachium wykazały, że most zredukuje koszty pozbycia się czołgów o połowę, a także o 80 % ograniczy toksyczne zanieczyszczenia, jakie powstałoby w przypadku ich likwidacji przy użyciu palników acetylenowo-tlenowych. W 1993 roku w „Gazecie Wyborczej” ukazał się obszerny artykuł na temat projektu zatytułowany „Okupacja przestrzeni”.

Najbardziej satysfakcjonującym projektem artystycznym była dla mnie natomiast sztuka ziemi – land art, czyli praca w bezpośrednim kontakcie z naturą. Land art w Høynes, na północnym krańcu wyspy, na której znajduje się moja pracownia, składa się z kilku nasypów ziemnych wysokości 3-4 m. Zmieniły one bieg niewielkiego strumienia przepływającego przez tę okolicę. Nasypy te nawiązują do dwóch zjawisk typowych dla wyspy – zakoli moren powstałych w wyniku przemieszczania się lodowca oraz licznych kurhanów grobowych, które pozostawili po sobie ludzie zamieszkujący wyspę w epoce kamienia, 5-6 tysięcy lat temu. Wznosząc kurhany, ludzie epoki kamienia często powtarzali naturalne formy otoczenia, niemal jakby chcieli zamaskować swoje mogiły. Miejsca pochówku często skierowane były w stronę morza czy malowniczych dolin.

Artluk 4/2008

powrót