Viale Harald Szeemann. Fot. Archiwum P. Sosnowskiego
Ewa i Adela. Fot. Archiwum P. Sosnowskiego
Krzyż Yves’a Kleina. Fot. Archiwum P. Sosnowskiego
BIENNALE WCIĄGA
Paweł Sosnowski
W Internecie jest takie zdjęcie: wywrócony żółty autobus szkolny, leżący w podcieniach budynku; obok duża plansza: TO NIE WYPADEK! TO JEST DZIEŁO SZTUKI. Zapewne zbyt często alarmowano policję, stąd trzeba było wystawić tablicę informacyjną. W Wenecji nikt się niczemu nie dziwi. Tu wszystko może być sztuką. Biennale już dawno wyszło poza obręb Giardini i rozlało się po całym mieście. Tyle samo pawilonów narodowych znajduje się w różnych wynajętych szkołach i w nieczynnych kościołach, ile jest w samych ogrodach. Natłok wydarzeń i zdarzeń artystycznych w czasie biennale jest tak wielki, że nie ma chyba sposobu, by wszystko ogarnąć. Nie obejdzie się bez dokonania wyborów, koniecznego eliminowania i odsiewania rzeczy ważnych od nieistotnych. Trudno się jednak w tym wszystkim zorientować. Trzeba pamiętać, że weneckie biennale to prezentacja około 70 pawilonów narodowych oraz olbrzymiej wystawy głównej, od dłuższego czasu prezentowanej na rozległych terenach Arsenale, w której bierze udział nawet i 500 artystów, a także kilkudziesięciu imprez towarzyszących. Wykształciła się więc pewna praktyka, która wprowadza dystynkcję pomiędzy tym, co oficjalne i uznane – przestrzeń sacrum sztuki – a tym co tylko pragnie zaistnieć przy okazji w przestrzeni profanum. Do sacrum można śmiało zaliczyć wszystko, co zostało zamieszczone w katalogu. Tylko on daje właściwą przepustkę do historii. Znalezienie się w katalogu nie jest proste: albo zostanie się wybranym przez kuratorów, albo zgłosi się samodzielnie, wówczas jednak trzeba przejść przez komisyjne sito, a potem zapłacić jeszcze dwadzieścia tysięcy euro. Niemniej to też do końca nie oznacza, że sukces jest gwarantowany. Jednak katalog zostaje i choć dla historyków będzie źródłem informacji, a dla artystów dowodem ich sukcesu, po latach nikt nie będzie pamiętał czy był to sukces, czy też nie, czy dzieło w ogóle zaistniało. Zdarzają się bowiem różne dziwne przypadki. Na przykład kilka lat temu zaproszono na biennale Pawła Althamera. Przysłał projekt, który miał kontestować całą oficjalność imprezy. Na niewielkiej kartce napisał odręcznie, że chce przyjechać z rodziną, anonimowo, i być traktowanym jak zwykły turysta; zwiedzać, bywać, oglądać, ale nie być przy tym rozpoznawanym. Być na biennale, a jednocześnie poza nim. Projekt został zamieszczony w katalogu. Ale próżno było tropić artystę wraz z rodziną wśród tłumów gości. Wychowani na kupieckiej tradycji weneckiej zarządzający biennale obliczyli rachunek strat i zysków i nie przyjęli tego projektu. Althamer obraził się więc i nie przyjechał. Nikt tego nigdy nie skomentował i projekt, choć nie został zrealizowany, stał się faktem. Tu rodzi się pytanie, z którym historia sztuki ma już od dłuższego czasu problem – co jest ważne: projekt czy jego realizacja? I dalej: czy, gdyby artysta przyjechał, coś by się wydarzyło, czy po prostu spędziłby z rodziną miło czas w Wenecji?
Poza skatalogowaną przestrzenią dzieje się w Wenecji bardzo wiele. Poszukiwanie niezapowiedzianych i niespodziewanych artefaktów jest rodzajem emocjonującej gry i dodatkową atrakcją. Jeżeli w alejkach biennale natrafiamy na przykuty do latarni destrukt roweru, który wygląda jakby rozkradziono wszystkie jego części, możemy być pewni, że to też sztuka, żart artystyczny, taki wenecki oksymoron, ponieważ po Wenecji nie da się jeździć rowerem. Tuż obok pawilonu Urugwaju ktoś postawił krzyż na wyimaginowanym grobie Yvesa Kleina; dodał lampki i bukiecik kwiatków. Próżno szukać autora.
Kilka lat temu umieszczono na ścianie pawilonu szwajcarskiego tablicę z nazwą nieistniejącej ulicy: VIALE HARALD SZEEMANN. W tym przypadku znamy nazwisko autora pomysłu – to Gianni Motti, artysta szwajcarski włoskiego pochodzenia, który wraz z Szeemannem stworzył kilka projektów i to jemu właśnie poświęcił tablicę wkrótce po śmierci tego słynnego kuratora – dwukrotnego dyrektora biennale, który zmienił je gruntownie, nadając mu wielki rozmach. Prawdziwie weneckie epitafium. Powszechnie sądzono, że to władze biennale zdobyły się na tak wspaniały gest wobec zmarłego. Po jakimś czasie jednak szyld zniknął, wyczerpało się jego artystyczne zadanie. Został jedynie ślad na murze. I po epitafium. Szkoda.
Efemeryczność tych zjawisk dodaje pikanterii i potęguje ich efekt. Jakiemuś artyście udało się rozpiąć na krótki moment uczepiony na balonach intrygujący apel: PROSZĘ FRANCOIS PINAULT! KUP MOJE PRACE! I to akurat w czasie otwarcia nowego muzeum tego hiperkolekcjonera w Punta della Dogana. Autor pozostał jednak anonimowy, a odpowiednie służby szybko zlikwidowały całą akcję. Zaistniał tylko wobec tych widzów, którzy byli w stanie uchwycić ten ulotny performance. Podobnie jak w przypadku innego bezimiennego, który pojawiał się w kilkunastu miejscach pośród jakichś plakatów i ogłoszeń w postaci informacyjnej frazy: TU NIE MA SZTUKI. Są ci, którzy się podpisują, tak jak Patrick Mimran, francuski artysta, który od kilkunastu lat tworzy krótkie komunikaty i umieszcza je na bilbordach. W Wenecji wynajął gondolę i przytwierdził do niej planszę z napisem: MNIE TU NIE MA. Gondola krążyła prowokacyjnie po Canal Grande, szczególnie w okolicach siedziby kolekcji Peggy Guggenheim i Palazzo Grassi, gdzie mieści się część zbiorów Pinaulta.
Nic dziwnego, że tak wielu artystów chce się zaprezentować, skoro w tygodniu poprzedzającym uroczyste otwarcie potrafi do Wenecji przybyć kilkanaście tysięcy dziennikarzy, krytyków, dealerów, kuratorów, kolekcjonerów i samych artystów. Tłum przed wejściem na biennale przypomina arabski suk, gdzie zamiast paciorków i cynamonu różni, często dziwaczni przebierańcy, wciskają ulotki lub organizują happeningi. To wszystko jest nieodłącznym elementem folkloru biennale. Para transwestyczna Eva i Adele chyba nigdy nie była wymieniona w katalogu. A jednak pojawiają się od lat, zawsze razem, w swych błękitnych, różowych czy białych, quasi baletowych strojach, z anachronicznymi parasolkami, niezmiennie wywołując sensację. Fotografują się z gośćmi. Lubią to i zbierają pamiątkowe zdjęcia. Są tak zrośnięci z biennale, że jeszcze większą sensacją byłoby, gdyby jakiegoś razu nie pojawili się.
Artystyczny tygiel biennale stwarza doskonały klimat dla przeróżnych wystąpień. Daje przyzwolenie na rodzaj artystycznego ekshibicjonizmu, któremu łatwo ulec, tak jak ulega się w czasie weneckiego karnawału szałowi przebierania, zakładania masek. Nawet nagrodzony Złotym Lwem za całokształt twórczości John Baldessari ogłosił trochę kokieteryjnie na ogromnym banerze, że nie będzie już więcej robił nudnej sztuki. Magnetyzm biennale w czasie poprzedzającym otwarcie jest wręcz fizycznie wyczuwalny. Wszędzie tłok, vaporetto zapchane tak, że trudno oddychać, dopóki wszyscy nie wysiądą przy Arsenale lub Giardini; nie można znaleźć stolika w restauracji, już nie mówiąc o hotelu. Niemal co chwila jest wernisaż w kolejnych pawilonach, muzeach i galeriach. Basino San Marco pełne jest ich zacumowanych jachtów. Wieczorami na pokładach wydaje się luksusowe przyjęcia, podobnie balkony wynajętych palazzi nad Canal Grande zapełnione są proszonymi gośćmi. Wszędzie znani artyści, kuratorzy, kolekcjonerzy. A kto nie trafił na bankiet musi koniecznie wypić drinka w Harry’s Bar (tam gdzie Hemingway pisał książki). Tak tętni życie świata sztuki. Nawet patrząc z boku wyczuć można wibrującą atmosferę. Jedyną w swoim rodzaju. Wenecja różni się od innych miejsc, w których organizuje się wielkie wydarzenia artystyczne (Paryż, Londyn, Berlin czy Szanghaj), a gdzie po wyjściu poza teren imprezy artystycznych gości wchłania anonimowy miejski tłum. Tu wszystko skupia się na niewielkiej, ciasnej przestrzeni miasta. Po kilku dniach bez trudu rozpoznaje się uczestników biennale, bez trudu oddziela się ich od zwykłych jednodniowych turystów. Daje to niecodzienne poczucie przynależności do wspólnoty o wyjątkowym, wyróżniającym ją charakterze. Można, oczywiście, przyjechać później, po tym gorącym pierwszym tygodniu, ale wówczas stracimy większość z ulotnych atrakcji; stracimy aurę wyjątkowości. Choć nadal Wenecja pozostanie Wenecją, a biennale największą konfrontacją artystyczną świata. f !supportFootnotes]>[1] Wszystkie cytaty pochodzą ze strony: http://ruspavilion.ru, data dostępu: 05.06.2013.