kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

Wystawa Damiena Hirsta „Skarby z wraku okrętu Nieprawdopodobny”, instalacje rzeźbiarskie, Palazzo Grassi, 2017. Fot. Archiwum P. Sosnowskiego
Wystawa Damiena Hirsta „Skarby z wraku okrętu Nieprawdopodobny”, instalacje rzeźbiarskie, Palazzo Grassi, 2017. Fot. Archiwum P. Sosnowskiego
Wystawa Damiena Hirsta „Skarby z wraku okrętu Nieprawdopodobny”, instalacje rzeźbiarskie, Palazzo Grassi, 2017. Fot. Archiwum P. Sosnowskiego
BIENNALE 2017
DWA ŚWIATY SZTUKI

Paweł Sosnowski

Na weneckich wernisażach, powernisażowych spotkaniach, bankietach i koktajlach jeden temat był powszechnie uznany za niesmaczny - wystawa Damiena Hirsta: „Skarby z wraku okrętu Nieprawdopodobny”. Biennalowy mainstream odwracał głowy, gdy vaporetto mijało Palazzo Grassi i w drugą stronę, kiedy przepływało koło Punta della Dogana, czyli miejsca gigantycznej ekspozycji, którą artysta przygotowywał wiele lat. Wydawałoby się, że tak wielki wysiłek powinien być nagrodzony fajerwerkami. Skąd więc ten ostracyzm wobec, jakby nie było, największej sławy współczesnej sceny?

Fakt, Hirst nie jest postacią, którą daje się lubić. Po raz pierwszy pojawił się na Biennale w 1993 roku skandalizującym dziełem  „Matka i dziecko”, czyli przepołowioną krową i cielakiem, umieszczonymi w akwariach z formaliną. Już wtedy pracownia artysty przekształciła się w prosektorium dla zwierząt. „Mam obsesję śmierci… Ale myślę, że jest to bardziej celebrowanie życia niż coś chorobliwego” - powiedział przy okazji otwarcia swojej wystawy barwnych kompozycji wykonanych z tysięcy martwych motyli. Można powiedzieć, że drugą obsesją Hirsta są pieniądze. Mistrzowsko łączy zawód artysty z prowadzeniem biznesu. Jest chyba najbogatszym artystą na świecie. Krąży o nim znamienna anegdotka - Hirst zatrudnia zespół ludzi do produkowania swoich prac, między innymi studentów do malowania „Dot Paintings” (kropkowanych obrazów). Pewnego razu dziewczyna kończąca właśnie staż, pokazała Hirstowi mały obrazek pokryty kropkami. „Namalowałam ci wiele takich obrazów a ten zrobiłam sobie na pamiątkę. Czy możesz mi go podpisać?” Hirst odpowiedział: „Sobie zrobiłaś, to sama sobie podpisz!”.

Wenecka wystawa jest gigantycznym dziełem życia. Pracował nad nią przez wiele lat. Jest to chyba największa indywidualna realizacja, jaką przygotował żyjący artysta, wypełniając aż dwa olbrzymie muzea setkami obiektów z brązu, marmuru, żywicy, malachitu, kryształu i wreszcie złota. Wystawa jest popisem profesjonalizmu i potencjału twórczego artysty, który z łatwością posługuje się każdym materiałem, każdym medium, operuje swobodnie każdą skalą - przeskakuje od niewielkiej monety, poprzez kameralną rzeźbę do osiemnastometrowego monstrum. Perfekcjonizm Hirsta pojawia się w dbałości o każdy szczegół - nawet podpis pod rysunkiem brzmiący „In this Dream”  jest anagramem nazwiska artysty. Całość jest rozbudowaną opowieścią o fikcyjnym skarbie fikcyjnego kolekcjonera sprzed dwóch tysięcy lat, „odkrytym” i wyłowionym z oceanu u wybrzeży Afryki - wyłowionym dosłownie, co pokazuje film dokumentalny, nakręcony przy wydobywaniu „skarbu” i podwodne fotografie z morskiego dna. Nawet opisy dzieł naśladują język archeologów i badaczy starożytności. „Sztuka jest sztuczna” - zdaje się mówić autor i wprowadza nas w swój świat zgrabną sentencją, która jest odpowiednikiem polskiego powiedzenia, że „w każdym kłamstwie tkwi ziarno prawdy”. Toteż na wystawie prawdziwe są jedynie podpisy podające wymiary prac i  materiał z jakiego zostały wykonane. I tu odsłania się cała mistyfikacja, ponieważ brąz okazuje się odlewem z żywicy a wielkie, zdawałoby się naturalne, muszle są z brązu. Hirst rzuca wyzwanie światu sztuki tą swoją totalną manifestacją, która stanowi całkowite zaprzeczenie prospołecznych idei Biennale.

O samym Biennale najlepiej mówi jego kuratorka, Christine Macel. W maratońskim, kilkunastostronicowym tekście, opublikowanym w materiałach prasowych i w dziesiątkach rozwlekłych wywiadów, stara się zasłonić to, co oczywiste -  Biennale jest wypadkową sytuacji rynkowej. To rynek tworzy to wydarzenie a nie publiczne instytucje i niezależni kuratorzy.

Dziennikarz pyta: „Ludzie, którzy przyjeżdżają do Biennale Weneckiego zazwyczaj oczekują odpowiedzi na stan świata, komentarza na temat naszej geopolitycznej lub psychospołecznej chwili”. Macel odpowiada: „To rzeczywiście moment pełen niepewności, konfliktów i ryzyka, ze względu na wiele konserwatywnych głosów, jeśli nie regresywnych. Populizm jest prawdziwym zagrożeniem, zwłaszcza dla sztuki i kultury. Ten historyczny kontekst doprowadził mnie do wyboru orientacji Biennale w kierunku sztuki i artystów, ponieważ myślę, że sztuka jest oporem per se, alternatywą in se. Sztuka nigdy nie była przesłaniem. Jest wielogłosem”. Ten kuratorski żargon przykrywa biznesowe wewnętrzne, układy i związki. Biennale staje się instrumentem w rękach rynkowych graczy.

Kilkanaście lat temu Złotego Lwa otrzymał Cy Twombly za całokształt swej kilkudziesięcioletniej twórczości; w jego imieniu odebrał go golem rynku sztuki - Larry Gagosian. Niedawno Złotego Lwa za najlepszy pawilon zdobyła Angola, po raz pierwszy uczestnicząca w Biennale. Jest zagadką dlaczego właśnie Angola, ale też było to niewątpliwą zasługą Beyond Entropy Ltd - agencji PR, która stworzyła idealne warunki dla zaistnienia angolskiego artysty. Choć jego nazwisko nie jest powszechnie znane, to jednak nagroda wywindowała go na firmamenty sztuki. Edson Chagas, przeciętny artysta, znalazł się szybko w MOMA i w sąsiednim Brooklyn Museum, a agencja w pierwszym szeregu organizatorów wydarzeń artystycznych. Wszystko to są  oczywiście uogólnienia i znalazłoby się na nie szereg „zdań odrębnych’, ale nie zmienia to faktu, że Biennale różni się dzisiaj od targów sztuki jedynie brakiem nazw galerii w podpisach pod pracami. Większość dzieł czeka na nabywców. Pojawił się nawet nieoficjalny handel pawilonami narodowymi. Dealerzy pod szyldem obcych państw prezentują swoich artystów. Kilka lat wcześniej, w pawilonie Cypru wystawiał szwajcarski artysta. Jest przecież absurdem, że nagle takie kraje jak: Kiribati, Seszele czy Andorra pragną wejść do światowego cyrku sztuki, wydając ogromne pieniądze na wynajem miejsca, transport, organizację. Natomiast zachodnim dealerom bardzo się to opłaca.

Używając metafory rodem z bulwarowego pisma, można powiedzieć, że Hirst odsłania tę udzierganą z hipokryzji kotarę. Według niego artysta nie jest misjonarzem, który ma zbawiać świat i szukać panaceum na jego wszystkie bolączki, lecz zawodowcem powołanym do wytwarzania sztuki w postaci obiektów wywołujących pożądanie ich posiadania. Zresztą, jak podaje angielski „Guardian”, wystawa o miliardowej wartości już zapewne została w całości sprzedana. A Hirst, który wcielił się w postać stworzonego przez siebie, antycznego kolekcjonera spogląda spod warstwy alg, muszli i koralowców zimnym wzrokiem cynika, z aroganckim poczuciem wyższości i zdaje się mówić do twórców Biennale: „Jesteście tacy sami, tylko nie chcecie się do tego przyznać”.

powrót