kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

Okładka „Tanga” nr 5, 1983. Fot. archiwum Stowarzyszenia Kulturalnego ARTES.
Marek Janiak, 2014. Fot. J. Kasprzycki
Akcja grupowa „Sztuka” i „Wegetacja”, Zadzim, 1983. Fot. J. Kasprzycki
O POCZĄTKACH KULTURY ZRZUTY

Z Markiem Janiakiem rozmawiają Tamara Sorbian, Jacek Kasprzycki i Paweł Łubowski

Paweł Łubowski: Kiedy narodziła się Kultura Zrzuty?
Marek Janiak: Narodziła się przed stanem wojennym i trwała do 1985–1988 roku. Dość długo i było to zjawisko wielowątkowe. To tak nie da się usiąść i opowiedzieć. Może jakieś konkrety?
Paweł Łubowski: To o „Tangu”. Chyba spontanicznie powstawało, a zaczęło się jeszcze przed stanem wojennym.
Marek Janiak: Trzeba zacząć od Konstrukcji w Procesie, inicjatywy Ryszarda Waśki, która zmaterializowała się tuż przed wybuchem stanu wojennego. Wielka, międzynarodowa wystawa w starej fabryce Budremu w Łodzi, taka erupcja kontaktów między Polską a Zachodem w tym apogeum rozbuchania Solidarności. W Polsce pojawiło się po raz pierwszy wielu znanych artystów zagranicznych z kręgu konceptualno-minimalistycznego, znanego Waśce, Robakowskiemu, bo to był ten odłam sztuki. Dla artystów z Zachodu to, co działo się w Polsce było czymś niezwykłym. Oni byli po raz pierwszy Polską autentycznie zafascynowani. Także tym, iż za tą ponurą żelazną bramą powstaje taka sztuka. Był to z ich punktu widzenia proces niewiarygodny. Teraz to dla wielu jest niezrozumiałe. Tak jak teraz jest postrzegana Ukraina na Zachodzie czy te bliskowschodnie tarcia, tak postrzegana była – biorąc pod uwagę wszystkie różnice – Polska. Artystów zachodnich nietrudno było zaprosić, sami chętnie przyjeżdżali.
W czasie trwania tej wystawy i wystawy jej towarzyszącej o nazwie Falochron, wspólnie z Łodzią Kaliską i kilkoma naszymi kolegami adaptowaliśmy pracownię Włodka Adamiaka na centrum architektoniczno-artystyczne, ogólnodostępne, i wydawaliśmy pismo, także ogólnopolskie, o nazwie „Fabryka”. Wtedy to zaczęła się spotykać większa grupa ludzi po studiach artystycznych i architekturze, dwudziestoparo-, trzydziestoparoletnich, ale też studentów. Jacek Jóźwiak i Tomek Snopkiewicz jeszcze studiowali w Szkole Filmowej... Grupa ta spotykała się na rożnych, licznych w tym czasie, wystawach i sympozjach, głównie postkonceptualnych, m.in. w lubelskim Labiryncie czy w Toruniu. Właśnie w Toruniu Iwona Lemke prowadziła Galerię S. Nikt może już tego nie pamięta, ale przy okazji spotkań w tej galerii ukonstytuowała się grupa stanowiąca trzon Kultury Zrzuty...
Była tam Łódź Kaliska, Jacek Jóźwiak, Tomek Snopkiewicz, Wacek Ropiecki, Iwona Lemke. Wszystkich nie wymienię, w każdym razie ta grupa napisała wtedy manifest, jakby to było dobrze, aby te starsze pokolenie, czyli „warsztatowcy”, poszli „do Koszalina” i aby nowa sztuka przestała zajmować się „bzdurami lingwistycznymi” i zaczęła nabierać nowej ekspresji życia, ekspresji otaczającej nas rzeczywistości.
Taki manifest, charakterystyczny dla tamtego okresu, pełen neologizmów właściwych Kulturze Zrzuty, żartobliwych i na poły poważnych, które potem przerodziły się w takie idee, jak „Sztuka żenująca”, „Sztuka bez sensu” czy „Praca bez skupienia”, albo jak zastanawianie się Snopkiewicza nad fenomenem akceptacji społecznej, tj. dwoma postaciami obrazującymi niespotykaną aprobatę społeczną: Nicolae Ceaușescu i Jumdżagijnem Cedenbalem, doprowadziły do powstania wspólnej działalności wymienionych osób. Ta grupa, od tychże spotkań oraz od czasów Konstrukcji w Procesie i Falochronu (gdzie wystąpili polscy artyści niekoniecznie związani z nurtem minimalizmu etc.), utworzyła potem Kulturę Zrzuty. Nie było jakiegoś jednego zdefiniowanego momentu jej powstania. To rodziło się samo i powoli.
Jacek Kasprzycki: Trzeba powiedzieć o udziale Józka Robakowskiego.
Marek Janiak: Potem dołączył do tego także Józek Robakowski. Tak „na maksa” Kultura Zrzuty zdefiniowała się podczas pierwszego Niemego Kina, ale to od dawna kiełkowało i brało się z różnych wątków. Na przykład nie byłoby tego bez działalności ludzi młodych, jakich wtedy reprezentowała Łódź Kaliska, połączonej z doświadczeniem prezentowanym przez Robakowskiego i jego kontaktów, tak w Polsce, jak i za granicą. Te dwie rzeczy musiały się skleić. Musiała zaistnieć pozytywna i kreatywna współpraca.
Obecnie Robakowski inaczej interpretuje te zjawiska, inaczej niejako „rozdaje zasługi”; nastąpiła swoista reinterpretacja tego zjawiska i tego okresu. Z obecnego punktu widzenia (rok 2014) można wywnioskować, że ten konflikt trwał również wtedy, ale to nieprawda. Wtedy była fantastyczna współpraca. Oczywiście, zdarzały się drobne niesnaski, uszczypliwości, utarczki czy małe podjazdowe wojenki etc., ale taki jest koloryt życia artystycznego. W przeciwieństwie do zagrożeń wewnętrznych dotyczącej stanu wojennego i paranoicznej sytuacji panującej w Polsce, biorąc pod uwagę kreatywność tego ruchu, te konflikty były żadne.
A tak naprawdę i „na ostro” spotkaliśmy się na plenerze w Osiekach w 1980 roku, w tych samych Osiekach, gdzie kiedyś Kantor „dyrygował morzem”. W 1981 był tam ostatni plener, na ścianach wypisywaliśmy takie hasła, jak: „Pozdrawiamy Urzędników Sztuki”, „Jestem Prymitywem Sztuki Aktualnej”. Rozwaliliśmy ten plener dokumentnie, zresztą przy pomocy Józka. Nocą zaingerowaliśmy w jakiś odwieczny pomnik i była afera. To zapoznanie się z tym środowiskiem po stanie wojennym, gdy państwowe działania utraciły jakikolwiek sens, ukształtowały Kulturę Zrzuty. A potem był Strych (pracownia Włodka Adamiaka), różne środowiska, młodsze, starsze – i potrzeba działania. Dalej potoczyło się to w sposób automatyczny, nastąpiła masa wydarzeń. Ważne były Nieme Kina, których było trzy, ważne były „Tanga”, ważne były „Teofilowy”, bo mój kolega z roku, architekt Zbigniew Bińczyk miał takie domy drewniane, wczasowe, trochę w stylu country, nad Pilicą, w Teofilowie koło Spały, niedaleko Łodzi. Tam robiliśmy od 1983 plenery wyjazdowe, było ich kilka, bodajże 4, do 1990 roku, fantastyczne... Masa miejsc w Łodzi zaczęła się przyłączać, ważnych, mniej ważnych, z tradycją – jak mieszkanie Józka Robakowskiego w centrum, tzw. Galeria Wymiany. To się „toczyło” w sposób automatyczny, niebywały. Życie przenikało się ze sztuką, był to rodzaj buntu, ale swoistego, zabawy, ale i poważnej roboty w sztuce. Trochę piliśmy – to życie skłaniało do tego... Lecz nasze pokolenie było pokoleniem wódy, a nie dragów. Stresy się pokonywało piciem i to była, niestety, taka moda.
Paweł Łubowski: Byliście architektami wnętrz...
Marek Janiak: Nie... Ja, Bińczyk, Adamiak byliśmy absolwentami architektury politechnicznej.
Paweł Łubowski: Może dlatego powstała tak ciekawa „zbitka” osób. Myślenie wasze z myśleniem filmowców i artystów wizualnych, plastyków dały wybuchową mieszankę...
Marek Janiak: Byłem na ostatnim roku klasycznej architektury, pracowałem już na uczelni, ale razem z Adamiakiem zajmowaliśmy się architekturą wnętrz. Wprowadziłem na Polibudzie fotografię jako obowiązkowy przedmiot do programu nauczania, miałem zajęcia właśnie z fotografii, projektowania wnętrz i plastyki. Włodek Adamiak też. Byliśmy na tej architekturze tacy obok, nieco nienormalni. Bardziej artystowscy niż cała reszta. Ale trzeba pamiętać, iż każdy z nas indywidualnie (w Łodzi Kaliskiej) zajmował się sztuką. Fotografowałem od czasów liceum, miałem nawet wystawy. To nie było niczym dziwnym w latach 70. W sztuce konceptualnej działało wielu ludzi z uniwersytetów, z politechnik, nie tylko ze szkół typowo plastycznych. Leszek Brogowski to był facet po fizyce – zdaje się – o ile pamiętam... Byli matematycy, inżynierowie etc. Taka to była sztuka.
Paweł Łubowski: Może to dobrze. Wtedy akademie z podziałem na przestarzałe dyscypliny: malarstwo, grafika i rzeźba, urabiały młodych ludzi od razu na „klasyków”...
Marek Janiak.: Tak, te uczelnie były na swój sposób zacofane. Może oprócz poznańskiej PWSSP. Dzięki Jarkowi Kozłowskiemu.
Tamara Sorbian: W tym gronie było wiele osób z Filmówki.
Marek Janiak: Trzecia grupa to była rzeczywiście Filmówka. Ona była wtedy na wspaniałym etapie swego rozwoju, bo Warsztat Formy Filmowej i ludzie z nim związani mieli tak silne znaczenie, że chwiała się ta uczelnia w posadach. Dosłownie milimetry dzieliły ją od tego, aby Robakowski został rektorem. Janusz Połom był najmłodszym dziekanem w Polsce (30 lat), strajki studenckie, oddziaływanie awangardowych artystów i to, co się tam działo, rozbiło policyjno-dyktatorski system kształcenia w PWSFTViT. Mało brakowało, a awangardzista, który mówił, że polski film fabularny to jest „śmieć”, zostałby rektorem szkoły filmowej kształcącej fabularzystów właśnie...
Tamara Sorbian: Większość nowatorskich artystów była z operatorki, jak Mariella Nitosławska.
Jacek Kasprzycki: Zawiązał się Komitet Odnowy Uczelni, tam byli studenci i tzw. młodsi pracownicy naukowi.
Marek Janiak: Tak. Waśko, Janusz Połom, Andrzej Różycki, Lech Czołnowski, Andrzej Paruzel, Paweł Kwiek i wielu innych.
Jacek Kasprzycki: Najstarszy był Grzegorz Królikiewicz... A powstała idea przemianowania Szkoły Filmowej na Akademię Filmu.
Marek Janiak: Tak, jazda była ostra. To nie był przypadek, że Filmówka była twórczym miejscem, że było masę młodych ludzi z pomysłami. Studenci, tacy jak Jóźwiak, Snopkiewicz, nie byli stłamszeni i był to taki – w pozytywnym znaczeniu – szalony czas. A dzieckiem tego była właśnie Kultura Zrzuty. Stan wojenny zaistniał jako swoisty katalizator, który pomógł się skleić temu wszystkiemu, a nie temu przeszkodzić. Dodatkowo paradoksalnie dawał specyficzną „osłonę” takim działaniom i je prowokował. Bez stanu wojennego pewne akcje i sytuacje artystyczne nie zaistniałyby. Była to też, prowadzona na bardzo wysokim poziomie intelektualnym i artystycznym, wojna ze stanem wojennym. Skierowana nie na politykę, ale znacznie głębiej. Wolność osobista, obywatelska, była w Kulturze Zrzuty mocno lansowana i wybijała się na plan pierwszy. Nie walka li tylko polityczna. Po wielu latach okazało się, że mieliśmy rację. Wojna polityczna przerodziła się w to, co mamy teraz, w kompletny gnój moralny i polityczny. Z jednej strony są korporacje, które tłamszą wolność mentalną i emocjonalną ludzi, a z drugiej strony – otumanienie narodu kochającego anarchię i pozwalającego elitom demokratycznie się okradać, ogłupiać i ideologizować wszystko dookoła. Ta walka polityczna skończyła się czymś strasznym, a nasza walka o wolność osobniczą jest nadal aktualna. Trzeba nadal dbać o własną higienę niepodporządkowania się pewnym stadnym regułom społecznym, aby być człowiekiem dobrym i niestłamszonym.
Okazało się, że byliśmy cwańsi niż wszyscy naokoło, chociaż z początku wydawało się to bardzo absurdalne. Dla mnie większość naszych haseł z tamtego czasu zachowuje aktualność. Jak z Adamiakiem organizowaliśmy 30 lat temu grupę, typowo architektoniczną, którą nazwaliśmy Urząd Miasta, a dotyczyło to architektury Łodzi, pisaliśmy manifest o relacjach pomiędzy społeczeństwem, władzami miasta i architektami. Okazało się, że wszystkie postulaty są nadal aktualne, że ani jednego zdania nie trzeba było zmieniać. Naród zjada sam siebie w konsumowaniu substancji miast, nie szanuje sam siebie, dał siebie wyzuć z wszelkiej ciągłości historycznej i tożsamości kulturowej, robi bez przerwy te same błędy nie szanując miejskiej przestrzeni. Jest to czymś przerażającym, iż w ciągu 30 lat niewiele się poprawiło.
Ale jeszcze wracając do „Tanga” – było ono zapisem świadomości, swobodnym, wolnym, gdzie każdy wrzucał co chciał. Ogłaszaliśmy, że za dwa tygodnie ukazuje się następny numer, ludzie dosyłali po 200 kartek do 200 egzemplarzy. Pierwszy numer miał jedynie 150. A następne po 200. Siedzieliśmy i składaliśmy to – straszna robota... Mieliśmy powielacz, a w stanie wojennym to jednak było ryzyko.
Paweł Łubowski: Ale piękna rzecz z tego wyszła.
Marek Janiak: Tak. Z jednej strony jest wiele bardzo dobrych tekstów. Inne rzeczy są nieco trywialne, ale przez to prawdziwe i wielowarstwowe. Nie było cenzury, nie było jakichś sztucznych poprzeczek, kompletna demokracja, ale jednak ażeby „wejść” do takiego pisma, trzeba było samodzielnie wykonać dwieście sztuk jakiegoś obiektu, 200 egzemplarzy dzieła. Ktoś kto był głupi, leniwy i mu się nie chciało, nie dawał rady. Była to niejako naturalna selekcja...
Opracował: Jacek Kasprzycki

 

powrót